sobota, 27 lipca 2013

~12~

Z perspektywy Chelly

Deszcz całą mnie przemoczył, ale nie dbałam o to. Właśnie dotarłam pod podany mi przez Paul'a adres. Pierwszy raz byłam w tej dzielnicy. Przede mną stał niewielki piętrowy dom. Podeszłam pod drzwi i zapukałam do nich, opuszczając ręce wzdłuż boków. Po chwili ktoś nacisnął po tamtej stronie klamkę, a ja już zaraz stałam w objęciach Oliver'a.
Nawet nie zdążyłam odnotować kiedy tak właściwie drzwi się otworzyły.
   -Cześć łobuzie – powiedział z zawadiackim uśmiechem na ustach.
Nie potrafiłam nie odwzajemnić tego gestu. - Co ty tu robisz, co? - musiał trochę ugiąć nogi, żeby znaleźć się na poziomie mojego wzroku.
   -Staram się dzisiaj być szczęśliwa – odparłam z uśmiechem, a woda leciała po mnie ciurkiem. Musiałam wyglądać komicznie.
   -Czy właśnie sugerujesz, że to ja jestem potrzebny do twojego szczęścia? -
spytał, mrużąc zabawnie oczy.
   -Ja nie sugeruję. Ja to wiem – powiedziałam, a on cmoknął mnie w usta zanim dobrze zdążyłam wypowiedzieć ostatnie słowa i wprowadził mnie do środka.
Dookoła stały kartony, a niektóre meble owinięte były folią. Ściany były w przeróżnych kolorach, pewnie przez zdzieranie tapet.
   -Przepraszam, że to tak się prezentuje kochanie, ale mamy tutaj mały zamęt...
   -Kiedy my z Paul'em się wprowadzaliśmy, było jeszcze gorzej – rzuciłam na pocieszenie, starając nie rumienić się na słowo ,,kochanie”. Miałam świadomość tego jak żałośnie dziecinne to było, ale nic nie mogłam na to poradzić. ,,Widocznie taka właśnie jestem” - pomyślałam i uśmiechnęłam się sama do siebie. Oliver zmierzył mnie bacznym spojrzeniem, zastanawiając się pewnie dlaczego mam taki dobry humor. Przystanął na chwilę i kładąc mi rękę na ramieniu, zmusił do tego samego.
   -Co brałaś?
   -Co?! Nic nie brałam! Dlaczego coś takiego przyszło ci do głowy...?
   -Co piłaś? - padło machinalnie następne, równie podejrzliwe pytanie.
   -Nic! Nie mogę mieć dobrego humoru?
   -Szczerze? - kiwnęłam głową. - Ja po wczorajszym bym nie miał...
Na chwilę spuściłam głowę, ale on najwyraźniej uznał temat za zamknięty, bo chwycił mnie za rękę i poprowadził do miejsca, które chyba kiedyś w przyszłości będzie miało pełnić funkcję salonu.
Kilka mebli, które stało na środku pokoju, było przykryte folią. Na jednym taborecie stał telewizor. Leciał akurat mecz. Na drugim zaś stołku jakiś chłopak, ubrany tylko w podarte szorty, wyciągał się z pędzlem jak mógł, aby tylko dotknąć złączenia ściany z sufitem.
W pewnym momencie obrócił się do nas i zszedł z uśmiechem ze stolika. Odrzucił na bok pędzel, a dłonie wytarł w spodenki. Podszedł do nas, kiedy Oliver zaczął mówić:
   -Matt – to jest Michelle. Michelle – to jest Matt, mój współlokator.
   -Hey – powiedział z angielskim akcentem, jeszcze mocniejszym niż u mojego chłopaka. Uścisnęliśmy sobie dłonie, a ja dodałam, że może mówić mi Chelly.
   -A więc to jest ta cała Chelly? - rzucił w stronę Oli'ego ze zdradliwym uśmiechem. - Ale nie martw się. Jesteś tutaj pierwszą dziewczyną – powiedział tym razem do mnie.
   -Nie miałam zamiaru się martwić – odparłam, pewna siebie.
Przez chwilę patrzył mi w oczy, jakby czegoś szukając.
   -Czy ja cię skądś przypadkiem nie znam? - wydusił w końcu.
Już chciałam coś powiedzieć, kiedy uprzedził mnie Oliver:
   -To siostra Paul'a.
Matt spojrzał na niego tak, jakby pierwszy raz w ogóle słyszał to imię.
   -Paul Smith...? - podpowiedział Sykes.
Jego współlokator tak wybałuszył oczy, jakby zaraz miał dostać jakiegoś ataku.
   -Poważnie?! - oboje pokiwaliśmy równocześnie głowami. - Przecież Smith cię zabije, jak się dowie Sykes! Przecież on ma fioła na jej punkcie!
   -Już wie – powiedział z dumnym uśmiechem Oliver, po czym pociągnął mnie za rękę na górę. Zostawiliśmy zdziwionego Matt'a na dole i skierowaliśmy się do szeregu sypialni. Weszliśmy do trzeciej z kolei. Chłopak zamknął drzwi i pomógł mi zdjąć z siebie ociekającą wodą kurtkę. Oboje usiedliśmy na jego łóżku.
   -A więc jak zamierzamy spędzić ,,szczęśliwy dzień”? - spytał.
   -Bez telefonu... – dzięki Bogu nie uznał tego za coś podejrzliwego. - Razem.... Nie mówiąc o złych rzeczach...
   -O twojej rodzinie – zgadł.
   -O wrednych nastolatkach – dodałam.
   -O planach wyjazdowych – spróbował kontynuować wyliczankę, jednak mnie szybko prysł nastrój do zabawy.
   -Jak to?
   -Nie mówimy o złych rzeczach, pamiętasz? - przypomniał. Minęła chwila zanim
przemyślałam to, co powiedział. Miał rację. Nie teraz.
   -O tym, co działo się dzisiaj rano – dodałam. Nie wiedząc o co chodzi, przygryzł wargę, ale pokiwał głową. Pytająco spojrzał na moją pokaleczoną dłoń. Zignorowałam to.
   -Coś jeszcze musimy dodać? - westchnął.
   -Nie. Nic. Tak jest idealnie.


   -Co się tak właściwie stało?
Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc o czym on może mówić.
   -No wiesz... Wyciągnęłaś mnie na kawę i lody. Sama. Ponoć z własnej woli. Więc pytam: co się stało?
   -Och, no dajcie spokój! Ja naprawdę jestem na co dzień takim potworem, że kiedy próbuję być milsza, to od razu coś musiało się stać? Jesteście okropni! - powiedziałam z wyrzutem, ale już przy ostatnim zdaniu mój dobry humor nie dał rady się opanować, więc się zaśmiałam.
   -My? Czyli kto?
   -Ty i Oliver!
Tym razem to mój brat się zaśmiał.
   -Wiesz, nadal chyba do mnie nie dociera, że jesteście parą... Nie mogę uwierzyć, że moja mała siostrzyczka – tutaj rozciągnął mi policzki, za co dostał po głowie. – spotyka się z chłopakiem w moim wieku.
   -Dwa lata to nie przepaść – wypomniałam, kiedy kelnerka przyniosła nasze zamówienia. - Poza tym, mnie też trochę trudno w to uwierzyć.
   -Na to już nic nie poradzę. A co tam u dziewczyn?
   -Pamiętasz Liam'a, prawda?
   -O Boże, która? - jęknął znad swojej porcji lodów. Dobrze wiedział, do czego dążę.
   -Cloe – odparłam krótko, a on tylko pokręcił głową z uśmiechem.

   -A Eve? Jak sobie radzi?
   -Dobrze... - powiedziałam, po czym przed oczami wyobraźni przesunęły mi się wszystkie jej ataki. Zrobiło mi się zimno na to wspomnienie. - To znaczy... nie do końca, ale jakoś sobie poradzimy. Musimy jej trochę teraz pomóc.
   -Słyszałem od Oliver'a, że ponoć wczoraj prawie pobiłaś jej kuzynkę. Mogę wiedzieć o co chodziło? - no tak. Już prawie zapomniałam o tym, że Sykes i mój brat są gorsi pod względem wymieniania plotek niż staruszki.
   -Nie.
   -Obraziła cię czymś – zgadł, zniżając ton głosu.
   -Nie dzisiaj, dobrze?
Pokiwał powoli głową i zabrał się do opróżniania swojego pucharka. Sama zrobiłam to samo. Później, nadal rozmawiając, przeszliśmy się do parku.
Tego dnia chciałam być szczęśliwa, więc postanowiłam, że spędzę go z najdroższymi mi osobami, dlatego namówiłam brata, abyśmy odwiedzili mamę.
Posiedzieliśmy trochę u niej, a właściwie u nich – włączając do tego grona William'a, który od kilku lat już oficjalnie z nią był. Cieszyliśmy się oboje z Paul'em, że znalazła sobie kogoś, z kim jej życie mogłoby być lepsze, jakoś się ułożyć. Potrzebowała tego, a co najważniejsze – zasługiwała na to.
Tak zleciało kilka godzin.
Wracaliśmy do domu, jadąc w ciszy, kiedy nagle zza ciemnych od rana chmur wyłoniło się słońce.


   -Co jest z wami nie tak, ludzie?
   -O co ci chodzi Eve? - spytała Cloe.
   -Przecież nikt was nie goni przed ołtarz! To po co wam ci chłopcy, co?
Obie z Cloe parsknęłyśmy śmiechem, na co blondynka zrobiła naburmuszoną minę.
   -Więc po co ci ten Niall, Ev? - odparłam złośliwie, wiedząc, że się zawstydzi.
   -Przecież to nie jest mój chłopak!
   -JESZCZE nie – szepnęłam na ucho Clementyne, kiedy wstawałam, żeby napełnić sobie kieliszek. Blondynka chyba to usłyszała, bo próbowała podstawić mi nogę. Z ust wyrwał mi się krzyk pomieszany ze śmiechem, bo prawie się
przewróciłam.
   -Nie za dobrze się tu panie bawicie? - spytał mój brat, opierając się o drzwi.
   -Za głośno ci? - spytałam, podchodząc do niego. - W takim razie niech przypomnę sobie jak ostatnio obudziłam się o drugiej rano, bo impreza twojego kolegi magicznie przeniosła się do nas do domu...
   -Przesadzasz – wytknął mi język i usiadł obok Eve na podłodze. Ja i Cloe siedziałyśmy naprzeciw nich.
   -Więc o czym plotkujecie? - spytał po chwili milczenia.
   -O wszystkim. Całkiem fajne zajęcie. Chcesz spróbować? - spytała Hutson, napełniając czysty kieliszek, który stał na stole. Kiedy skończyła, podała go mojemu bratu z uśmiechem na ustach. - To na dobry początek.
Ochoczo przyjął z jej rąk kieliszek i za jednym pociągnięciem wypił całą zawartość małego naczynia.
   -Oj nisko upadłeś Smith. Żeby pić z dziewczynami na plotkarskim spotkaniu... - powiedziała Cloe, cmokając przy tym wymownie. Mój brat wzruszył tylko ramionami i odparł:
   -Wszystkiego trzeba w życiu spróbować, prawda?
   -To chyba wasze motto, co? - palnęła dziewczyna, mierząc mnie i jego wzrokiem. Parsknęłam śmiechem, co po chwili zrobił też mój brat, najwidoczniej chyba próbując nie zagłębiać się w szczegóły tej aluzji.
   -Dobra. To od czego zaczniemy? - spytał, zacierając ręce.
   -Od tego, kto ostatnio zalazł ci za skórę – podpowiedziała usłużnie Eve.
   -Dobra. Strasznie wkurzyła mnie ostatnio menadżerka w pracy... Kobieta jest tak perfidnie nieokrzesana w tej robocie, że nigdy w życiu nie sprzedałaby żadnej płyty, a myśli, że jest nie wiadomo kim! Do tego powiedziała mi, że...
   -Widzisz? To nie takie trudne! - zaśmiała się blondynka, klepiąc go po ramieniu. Mój brat zawahał się na chwilę, chyba uświadamiając sobie co przed chwilą mówił. Sam parsknął śmiechem i dalej opowiadał o swoich potyczkach z głupimi ludźmi i ich równie tępymi poglądami na świat. Ta kolej przychodziła później na każdą z nas – wszyscy potrzebowaliśmy komuś się wygadać nawet z tych
najdrobniejszych, ale irytujących nas sytuacji. 
Każdy z nas potrzebuje czasem kogoś obgadać. Każdy z nas potrzebuje poprzeklinać, wyżyć się na czymś lub na kimś. Każdy z nas potrzebuje kogoś, kto wysłucha tego wszystkiego, nawet jeśli będziemy mówić najokropniejsze rzeczy, jakie przyjdą nam do głowy, jeśli będziemy mieszać kogoś z błotem...
Bo każdy z nas potrzebuje czasem być złym człowiekiem.

Kiedy dziewczyny już dawno poszły, a Paul powiedział, że idzie spać, zeszłam na dół, aby obejrzeć jeszcze coś w telewizji. Znudzona, przełączałam powoli kanały, przez każdy coraz bardziej się rozczarowując.
   -Jakim cudem tutaj nie ma nic ciekawego, skoro mamy ponad dwieście kanałów? - mruknęłam pod nosem, zresztą nie pierwszy raz narzekając na ten problem. 
Byłam z siebie jednak dumna, bo (tak, jak sobie obiecałam) nie ruszyłam od wczoraj komórki, na której pewnie było już multum wiadomości od Nieznanego, ale jakoś nie ciągnęło mnie do tego, żeby je sprawdzić.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Podskoczyłam w miejscu, przestraszona. Spojrzałam na zegar. Zabrzmiało jeszcze głośniejsze pukanie.
,,Kto może dobijać się o tej porze?” - pomyślałam. Podeszłam do drzwi, nadal trochę wystraszona. Deszcz, który właśnie niedawno lunął za oknami, nie stwarzał zbyt przyjaznej scenerii, toteż spięłam się jeszcze bardziej. Postanowiłam jednak się przemóc, bo pukanie nie ustępowało.
Z impetem otworzyłam drzwi i poczułam jak w jednej chwili cała ze zdziwienia trzeźwieję.
Zayn Malik był ostatnią osobą, którą spodziewałam się dzisiaj ujrzeć.
A jednak: stał przede mną cały mokry, z plecakiem na ramieniu i w zaciągniętym kapturze. Ubrany na czarno, prawie nie odróżniał się od tafli wody, na której tle
właśnie go widziałam.
Nie odzywaliśmy się do siebie od wystawy Cloe. Po kiego diabła w takim razie tutaj przychodził? Zaraz jednak miałam się dowiedzieć.
   -Chell. Wiem, że nie powinienem tutaj przychodzić – nie po tym, co ci powiedziałem, ale musisz wiedzieć, że naprawdę nie mam do kogo się zwrócić. Jesteś moją ostatnią nadzieją, okay? Potrzebuję cię.
Porzuciłam wszystkie urazy, chowane w tamtym momencie, przez wzgląd na powagę sytuacji. Zdołałam tylko wykrztusić:
   -Co się stało?
   -Muszę zniknąć na jakiś czas, a ty musisz mi w tym pomóc. Od tego zależy czy przeżyję.






Cześć :)
Chciałabym przeprosić za ewentualne błędy i za to, że rozdział nie jest najlepszy (bynajmniej moim zdaniem), no ale cóż... Ocenę pozostawiam Wam.
Oczywiście pomysł z poprzedniego rozdziału nadal jest aktualny :)
(Dla tych, co nie widzieli: pod rozdziałem możecie zadawać pytania bohaterom, a my odpowiemy na nie ,,w ich imieniu")
Pozostaje mi tylko Was pozdrowić i podziękować za to, że mimo wyjazdów, własnych planów jesteście tutaj i czytacie ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

czwartek, 11 lipca 2013

~11~

Z perspektywy Cloe

   -Clementyne!
Otworzyłam oczy i spojrzałam na sufit. Zwlokłam się ociężale z łóżka i zeszłam na dół w samych spodenkach i podkoszulce, które miałam na sobie podczas snu. Weszłam do salonu i przecierając oczy, stanęłam przy oknie, czekając na rozkazy typu: ,,zaopiekuj się dzisiaj swoim rodzeństwem”, albo ,,mogłabyś im zrobić śniadanie”? To to zazwyczaj słyszałam, zamiast zwykłego ,,Dzień dobry, kochanie”. Przeliczyłam się jednak.
   -Clementyne, masz gościa – powiedziała moja matka, wskazując na chłopaka, który siedział przy stole, popijając sok pomarańczowy. Stanęłam jak wryta.
   -Już prędzej bym się spodziewała Liam'a, kochanie – szepnęła na odchodnym, kiedy zostawiała mnie w kuchni sam na sam z Harry'm.
Usiadłam obok niego na krześle, żeby tylko schować się za blatem stołu. Nie prezentowałam się z pewnością najlepiej.
   -Co tutaj robisz? - spytałam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, kiedy loczek przyglądał mi się z uśmiechem. Trochę mnie to krępowało.
   -Mnie też miło cię widzieć – odparł, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Nie bój się – dodał. - Ja tutaj jestem tylko kierowcą...
   -Kierowcą? - spytałam, zbita z tropu.
   -Oczywiście! Liam dał wyraźne rozkazy: ,,Przywieź ją do nas. Tylko nie zabij się po drodze!” Tak więc: oto jestem.
Zaśmiałam się, bo właśnie zasalutował.
Zaprowadziłam go na górę, a sama poszłam do łazienki się ubrać. Kiedy
wróciłam, zobaczyłam go, jak oglądał zdjęcia, wiszące na mojej ścianie. Stanęłam obok niego i zobaczyłam, że przygląda się zdjęciu, przedstawiającym Eve i Chelly, które miały szeroko otwarte usta i zwracały się do siebie, krzycząc. Pomińmy fakt, że były wtedy pijane...
   -One obie coś ukrywają... - szepnął Styles. - Nie sądzisz?
Spojrzałam na niego uważnie. Chłopak, widząc to, momentalnie się rozchmurzył.
   -Gotowa? - spytał.
Pokiwałam głową i wyszłam razem z nim z mojego domu.
Milczeliśmy w drodze na obrzeża miasta. Kiedy wjechaliśmy w dobrze znaną mi ulicę, powiedziałam:
   -Zatrzymaj się.
Spojrzał na mnie, zdumiony. Chyba nie wiedział, że tutaj mieszka Michelle. Właśnie się nad tym zastanowiłam – jak dotąd, chłopcy byli chyba tylko u mnie... W każdym razie Harry posłusznie zatrzymał się przy chodniku, a ja wysiadłam z samochodu. Już wtedy usłyszałam tę okropną muzykę, która rozkręcona była chyba na całą moc. Podarowałam sobie pukanie do drzwi – i tak by mnie nie usłyszała. Po prostu wyjęłam klucz zza framugi - tam, gdzie zawsze go chowali i weszłam do środka. Dudniące solówki gitary od razu mnie ogłuszyły. Skrzywiłam się i pędem wbiegłam po schodach na górę.
   -Czy możesz to ściszyć?!
Nic. Zero reakcji. Siedziała na środku pokoju, zwrócona do okna. Byłam pewna, że ma zamknięte oczy. Nie wytrzymałam i po prostu podeszłam do wzmacniacza. Skręciłam pokrętła najbardziej jak umiałam, a muzyka w końcu ucichła.
   -Czemu ciągle słuchasz tego bezbożnika?! - krzyknęłam, bo nie byłam pewna, czy po tym wszystkim mnie usłyszy. Byłam w tym pomieszczeniu zaledwie chwilę, a i tak nadal dzwoniło mi w uszach. Kto wie ile czasu ona tak siedziała...
   -Nie był bezbożnikiem – wstała i podeszła do głośników. Powstrzymałam ją, gestem dłoni nakazując, żeby usiadła. - Black Sabbath, The Rainbow, czy ogółem sam Dio to klasyka... - dodała, szeptem.
   -Nie ważne. Ogłuchniesz, jeżeli nie przestaniesz katować się tą muzyką!
   -Słucham tego, czego chcę...
   -Wiem. Ale jeżeli musisz, to proszę, rób to ciszej – powiedziałam, spuszczając już trochę z tonu. - Jak się czujesz? - usiadłam obok niej na podłodze.
   -Jak mam się czuć? Normalnie – w tym momencie na jej telefon przyszła wiadomość. Ani drgnęła, jakby w ogóle jej nie usłyszała i nadal wpatrywała się
za okno.
   -Nie odbierzesz?
Wzruszyła ramionami.
   -Może to ważne? - próbowałam dalej.
   -Przyszłaś tutaj dyskutować o moim guście muzycznym, czy o moich wiadomościach?
   -Przyszłam tutaj, żeby zobaczyć co z tobą – zignorowałam jej opryskliwy ton. Po prostu już tak miała, kiedy czuła się źle. - Wczoraj...
   -Co wczoraj?! - wstała gwałtownie i znowu podkręciła głośność. Tym razem jednak było trochę ciszej niż przedtem. - Wczoraj zachowałam się jak ostatnia idiotka, wiem o tym! - przekrzykiwała ryk głośników. W jej oczach widziałam coś...coś na kształt obłędu. Przeraziłam się. Mówiła coś jeszcze, ale wydawało się, jakby z jej ust wypływały słowa tak odległe, że głośne ,,Metal will never die!" - tego popaprańca z łatwością ją zagłuszało. Jedyne, co przebiło się do mnie w przerwie między tą piosenką, a następną, to:
   -Nienawidzę go, rozumiesz?! Nienawidzę!
   -Kogo? - spytałam cicho. Dobrze wiedziała, że nie musi odpowiadać. Wczorajsza kłótnia z Jillian przypomniała mi o kim może mówić Michelle. O jej ojcu. Podeszłam do niej i przytuliłam ją. Ostatnio sobie nie radziła. A ja jak zwykle czułam się winna...
   -Jedź już. Harry na ciebie czeka – powiedziała mi do ucha, patrząc zapewne na jego auto, stojące na zewnątrz. Chciałam jej zaproponować, żeby jechała ze mną, ale wiedziałam, że bym ją tylko zdenerwowała – pewnie ostatnimi osobami, które chciałaby teraz widzieć, była właśnie piątka przyjaciół. Opuściłam ramiona i uśmiechnęłam się do niej. Nie zareagowała. Podarowałam sobie jakiekolwiek pożegnania i po prostu wyszłam. Kiedy zamykałam za sobą drzwi jej domu, uderzył we mnie nagły chłód powietrza. Wpakowałam się z powrotem do samochodu chłopaka. Zanim odjechaliśmy, usłyszałam jeszcze głośny huk tłuczonego szkła, komponujący się idealnie z muzyką znacznie głośniejszą niż ta, przy której wyszłam.


   -To co dzisiaj robimy? - spytałam, kiedy Harry zostawił nas samych w pokoju Liam'a.
   -Szczerze, to planowałem jakąś wycieczkę, co ty na to?
Udałam, że wzdycham ciężko, przemęczona.
   -O Boże... - westchnęłam teatralnie. - Faceci. Każdy z was proponuje mi to samo... No błagam, wysil się na coś bardziej oryginalnego!
To był błąd. Już po chwili Liam przewiesił mnie sobie przez ramię, wychodząc z pokoju. Krzyczałam, że ma mnie puścić.
   -Jeśli przeprosisz!
   -Nigdy w życiu! - odparłam, a on wszedł, nadal ze mną na ramieniu, do łazienki. Już po chwili wylądowałam w wannie.
Chłopak chwycił w jedną rękę słuchawkę od prysznica, a drugą położył na kurku od zimnej wody.
   -Jesteś pewna, że nie przeprosisz?
   -Nie odważysz się! - powiedziałam, patrząc dużymi oczami na przedmiot, który trzymał w dłoni.
   -Zobaczymy... To jak? - spytał.
Moje milczenie chyba było dla niego wystarczającą odpowiedzią, bo nagle polała się woda. Lodowata woda. Zaczęłam krzyczeć i wić się w wannie, a woda nie ułatwiała mi próby wydostania się z niej. Słyszałam tylko jego śmiech. Po chwili
chyba zlitował się nade mną, bo zakręcił kurek.
Spojrzeliśmy na siebie, a on wybuchnął śmiechem.
   -Takie to zabawne? - powiedziałam, siedząc w do połowy pełnej wannie.
Potwierdził, kiwając głową, bo nadal śmiał się jak opętany.
   -Lepiej mi pomóż! - poskarżyłam się, próbując usiąść.
Chłopak widocznie zlitował się nade mną, bo już po chwili wyciągnął rękę. To był poważny błąd, ale w tamtej chwili jeszcze o tym nie wiedział. Przekonał się dopiero, kiedy z rumorem wylądował w wodzie obok mnie. Tym razem to ja zaczęłam się śmiać. Leżał obok mnie z niedowierzającą miną.
   -Coś jeszcze? - spytał zadziornie.
Chwyciłam słuchawkę prysznica i szybko odkręciłam wodę, przystawiając ją na wysokość jego twarzy. Chyba chciał coś powiedzieć, ale woda zalewała jego usta. Kiedy skończyłam, zmrużył oczy i przetarł je dłońmi, co było bez sensu, bo przecież tamte też były całe mokre. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie, a on pstryknął mój nos palcem, a potem mnie pocałował.
   -To jak? Może jednak ta wycieczka? - powiedziałam, a on, udając złego, mnie ochlapał. Usiadłam w wannie i spojrzałam w lustro, które było całe zaparowane. Zastanowiłam się nad tym, jakim cudem, skoro woda była zimna, ale pomyślałam, że może ktoś przed nami puszczał ciepłą wodę. Zresztą nie to teraz było ważne.
Spojrzałam na swoje ledwie widoczne odbicie i palcem zaczęłam rysować serce. Nie zdążyłam nawet dokończyć połowy, kiedy Liam przesunął moją dłoń i sam dorysował brakującą część. Spojrzałam na niego, a on się uśmiechnął. Po chwili oboje zwróciliśmy się w stronę lustra, cali mokrzy, patrząc na nasze odbicia przez pryzmat serca. Zarówno tego na lustrze jak i naszych własnych.



~Z perspektywy Chelly~

Odgarnęłam włosy z czoła. Ciągle opadały mi na twarz przy każdym zamachu, ale nie zwracałam na to uwagi. Miałam wrażenie, że wszystko, co się we mnie ostatnio zgromadziło, nagle wybuchło. Odetchnęłam, już trochę zmęczona tym wszystkim. Obróciłam się trochę i zobaczyłam, że w drzwiach stoi Eve, opierając się całym ciężarem ciała o framugę. Spojrzałam na nią przelotnie. Nie zareagowała. Cały czas wpatrywała się ze spokojem w to, co robię. Postanowiłam, że ja także nic nie powiem, więc ponownie zamachnęłam się kijem do baseball'a, który znalazłam w pokoju Paul'a. Stłukłam za jednym zamachem chyba pięć butelek. Loki ponownie opadły mi na czoło.
   -Co? Też przyszłaś się nade mną użalać? - spytałam złośliwie.
Zmierzyłam ją wzrokiem. Przez sekundę spojrzała mi w oczy i bez słowa ruszyła z miejsca i chwyciła drugi kij. Nadal nic nie mówiąc, zamachnęła się i trafiła dwie butelki. Nawiasem mówiąc, doprawdy nie wiem po co mój brat je tutaj gromadził...
   -Przepraszam za Jillian – wysapała.
Tym razem to ja uderzyłam w butelki. Huk szkła był głośniejszy niż przedtem.
   -Przepraszam, że tak na nią naskoczyłam – odparłam.
   -Nie szkodzi. Należało się suce...
Zaśmiałam się, bo nie dość, że właśnie całą siłą swoich szczuplutkich ramion uderzyła w półkę, to jeszcze do tego wyraziła się wulgarnie, co zdarzało jej się
dość rzadko. Kij prawie wypadł jej z rąk. Zatoczyła się do tyłu, przez co zwróciła uwagę na pewien przedmiot, stojący w rogu pomiszczenia. A raczej na jego szczątki...
   -Czy to lustro nie wisiało ostatnio w twoim pokoju? - spytała retorycznie.
   -Bardzo możliwe – odparłam, zwracając na chwilę swoją uwagę na potłuczone kawałki.
   -Czy ma to jakiś związek z twoją poszarpaną ręką? - spytała, nie patrząc na mnie. Widocznie zauważyła to wcześniej.
   -Być może... - ponownie zamachnęłam się na butelki – tym razem po whiskey. Zdawać by się mogło, że pustych w piwnicy było jeszcze więcej niż tych pełnych w barku, ale to było chyba niemożliwe...
   -Co się stało z twoim ojcem, Michelle? - spytała bez ogródek. Uwielbiałam w niej tę bezpośredniość, ale akurat nie koniecznie w tej chwili.
   -Zostawił nas – powiedziałam wymijająco.
   -Twoi rodzice się...rozwiedli?
   -Nie – sapnęłam, zgarniając następne kilka butelek. Ona po chwili zrobiła to samo. - Zostawił nas. Zostawił mnie.
Spojrzała na mnie, a jej oczy zdawały się być jakby zamglone.
   -Nie rozumiesz, prawda? - spytałam, lekko ironicznie. - Nie martw się, ja też nie...






Witam! ♥
Dziękuję Wam, za każdy komentarz, jesteście naprawdę cudowne, że chce się Wam to czytać! :D Rozdział trochę krótszy niż zazwyczaj, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. W każdym razie chętnie przyjmiemy Waszą opinię.
Przepraszam, jeśli są jakieś błędy, ale nie mogę już na oczy... Jest dość późno ;)
Dobra. Wpadłyśmy z Ev na pewnien pomysł, ale nie wiemy, czy wypali, bo tak naprawdę wszystko zależy od Was ;) Otóż:
Pod rozdziałem możecie zadawać pytania kierowane bezpośrednio do bohaterów Just stay alive, a my odpowiemy na nie ,,w ich imieniu". Co Wy na to? Mam nadzieję, że chociaż ktoś z tego skorzysta... Liczymy na Was! ♥
Jak zwykle z najserdeczniejszymi pozdrowieniami
Chelly and Eve

wtorek, 2 lipca 2013

~10~

~Z perspektywy Eve~

Z pięknego i głębokiego snu wyrwał mnie okropny głos budzika, wydobywający się z mojego telefonu. Wzięłam urządzenie do ręki i wyłączyłam irytujący odgłos. Odkładając komórkę na stolik, przewróciłam się na drugi bok, bardziej wtulając się w ramię Niall'a leżącego obok. Miło jest mieć kogoś przy so...
   -Horan, co ty tu do cholery robisz?! - zaczęłam wydzierać się na niego. - Wyłaź
z mojego łóżka i to natychmiast! 
Chłopak tylko zaczął się śmiać, jakby właśnie usłyszał najlepszy kawał na świecie. Pokręciłam głową i wyszłam z pokoju, mówiąc:
   -Jesteś chory... 
Wchodząc do salonu, zauważyłam włączony telewizor i dwie miski chipsów na stoliku. Podeszłam do kanapy i chwyciłam pilota, którym wyłączyłam odbiornik.
   -Ej, zaraz Manchester będzie grać - usłyszałam za sobą i prawie podskoczyłam. 
Niall zabrał pilota, którym ponownie włączył telewizor, wiszący na ścianie. Nic nie mówiąc weszłam do kuchni z zamiarem zrobienia sobie śniadania. Po prawie pięciu minutach do moich uszu zaczęły dochodzić pierwsze odgłosy meczu.
   -A tak w ogóle, to co ty tu robisz? - zapytałam, przewracając naleśnika na patelni. Do głowy zaczęły napływać wspomnienia z naszego pierwszego śniadania.
   -Chyba naprawdę masz krótką pamięć, Ev - stwierdził i centralnie mnie olał, nie racząc nawet na mnie spojrzeć. - Co tak pachnie? - dodał po chwili, tym razem zwlekając się z kanapy, na której jeszcze nie dawno leżał. 
   -Moje śniadanie - odpowiedziałam. - Przypomnisz mi co tu robisz, czy nie? 
Chłopak stanął za mną i chwycił świeżo upieczonego naleśnika z talerza, po czym wygodnie usiadł na krześle, stojącym niedaleko.
   -Wczoraj poprosiłaś mnie, żebym przyszedł do ciebie, bo nie chciałaś być tu sama kiedy przyjedzie Jill. Pamiętasz? 
W tym momencie przypomniałam sobie, że naprawdę go o to prosiłam. Chciałam poprosić Chell, ale po wczorajszej informacji, którą nam przekazała w kawiarni i po reakcji, jaką okazała po usłyszeniu wieści, że Jill ma przyjechać - zrezygnowałam, ale też nie chciałam być z nią sama.
   -Ach, tak. Teraz już sobie przypominam – odpowiedziałam. próbując się uśmiechnąć. 
   -Czym ty się tak martwisz, co? - zapytał Irlandczyk, po chwili, dziwnie się uśmiechając.
   -Słucham? - spytałam, trochę nieobecna.
   -Pytałem czym się tak martwisz... - powtórzył.
   -Niczym. Czym miałabym się martwić? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. 
Chłopak chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu dzwonek do drzwi, na którego dźwięk o mało co nie podskoczyłam ze strachu.
   -Uspokój się. To tylko twoja kuzynka - szepnął mi do ucha, na co ja odpowiedziałam:
   -Zobaczymy co powiesz, jak ją poznasz. 
Po tych słowach ruszyłam niepewnym krokiem do drzwi. Gdy przechodziłam
przez salon, poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę. Oczywiście nie był to nikt inny, niż blondyn. Podniosłam głowę do góry i uśmiechnęłam się do niego. Wiedział, że dodaje mi to otuchy. Łapiąc za klamkę, wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi.
   -No nareszcie. Ile można czekać?! - usłyszeliśmy na powitanie. - O, masz nowego chłopaka? Amerykanin? Szkoda.. Nie ma to jak Brytyjczyk albo Irlandczyk - spojrzałam na Horan'a, który z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu. - Długo będziecie tak stać i się na siebie gapić? Walizki same się nie wniosą - w tym momencie spojrzała wymownie na blondyna, któremu w sekundę zrzedła mina, na co ja prawie wybuchnęłam śmiechem. 
,,Mój chłopak" bez słowa wziął dwie z pięciu ogromnych walizek w ręce i zaniósł do pokoju gościnnego, do którego go poprowadziłam. Zamykając za nami drzwi, spojrzałam na niego i zaczęłam się śmiać.
   -I co: dalej uważasz, że to tylko moja kuzynka? - zapytałam, kładąc nacisk na słowo ,,tylko".
   -Ale ja jestem Irlandczykiem – poskarżył się, robiąc minę zbitego pieska. 
   -Wiem, wiem... - powiedziałam i przytuliłam go. Niestety ta chwila nie trwała długo, ponieważ panna Sparks przeszkodziła nam, nawet nie pukając.
   -Ej blondas... Walizki czekają – powiedziała, omijając nas i rzucając się na łóżko stojące po środku pokoju. Do dziś nie wiem, dlaczego jest ono wygodniejsze od mojego. 
   -Jill zachowuj się, to mój przyjaciel, a nie twój tragarz - zwróciłam jej uwagę, ale jak można było się spodziewać - szatynka nie zareagowała. - Jillian! 
   -Co? Mam go teraz przepraszać. czy może całować po stopach? - ironicznie zapytała. sięgając po telefon.
   -Nie ważne Ev.. Odpuść - poradził blondyn, wychodząc z pokoju. 
Poszłam za nim, chcąc mu pomóc. jednak chłopak się nie zgadzał, więc odpuściłam, nie chcąc wywoływać kłótni. Udałam się w stronę salonu, w którym usiadłam na kanapie i wyciągnęłam telefon z zamiarem zaproszenia na kawę całej naszej paczki.
   -Co robisz? - usłyszałam za sobą głos mojego przyjaciela. 
   -Piszę do wszystkich, żebyśmy się spotkali - odpowiedziałam i odłożyłam telefon na bok. 
   -Czy ona jest taka zawsze? - spytał szeptem, kiedy spojrzałam na niego.
   -Nie. Tylko na samym początku obchodzę się z ludźmi łagodnie - odparła dziewczyna, która nagle wyrosła jak spod ziemi. Uśmiechnęła się przy tym złośliwie i ominęła nas, przechodząc do kuchni. Niall chyba lekko się zmieszał, bo momentalnie spuścił wzrok i nie podniósł go, dopóki nie ucichły kroki dziewczyny. ,,Doprawdy, taka mała, a potrafiła zawstydzić naszego Horan'a" - pomyślałam.
   -To jak? Spotkamy się z nimi? - spytał.
   -Tak - odparłam, patrząc na wyświetlacz komórki. - W Starbucks'ie za kilka minut.
Już się uśmiechnął, kiedy musiałam mu przekazać złą nowinę:
   -Jillian musi iść z nami...
Nic nie powiedział, ale po jego oczach widać było, że jest tym równie zachwycony, co ja...

   -Dlaczego nikogo tutaj jeszcze nie ma? - burknęła niecierpliwie, poprawiając sobie włosy. Robiła tak od kiedy dowiedziała się, że przyjdą chłopcy.
   -Jest - powiedziałam jej. - Tam, za kasą stoi Louis.
   -Tak, fascynujące... - przewróciła oczami.
   -Jill, jeśli chcesz, możesz jechać z powrotem do domu...
   -Tak, tak, jasne... - odparła, machając ręką, jakby odpędzała muchę. 
Gotowało się we mnie przez tą małolatę. Niall, wyczuwając to, chwycił mnie pod stołem za rękę, jako gest pocieszenia. Pomagało. Jako pierwsi do kawiarni weszli Cloe i Liam. Przywitali się grzecznie z moją kuzynką, lecz ta, zobaczywszy, że trzymają się za ręce, nie była nimi zbytnio zainteresowana. Zaczęłam się zastanawiać, czy ona jest naprawdę aż tak głupia, że przyjechała tutaj na podryw. Próbowali zapytać ją o cokolwiek, chcąc podtrzymać rozmowę, jednak chwilę później drzwi się otworzyły i stanął w nich Zayn. Chłopak na pewno zrobił na niej duże wrażenie - był przystojny, a dla niej to było najważniejsze.
Momentalnie się wyprostowała, odrzuciła włosy do tyłu i zatrzepotała rzęsami, co wyglądało tak zabawnie, że nie mogłam powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
Chłopak usiadł na wolnym krześle, patrząc ciągle na Liam'a.
   -Zayn, to jest moja ku...
   -Jillian Sparks - wtrąciła, wyciągając do niego rękę.
Zignorował ją, co wywołało u mnie napad śmiechu, który ledwie udało mi się stłumić.
Kiwnął tylko głową z łaską, przenosząc wzrok na mnie i Niall'a. Ten momentalnie puścił moją dłoń, jakby bał się, co pomyśli Malik. Nie musieliśmy długo czekać, jak do kawiarni weszła Michelle z Oliver'em. Doprawdy nie miałam pojęcia dlaczego budził u innych takie mieszane uczucia. Co prawda wczoraj rozmawialiśmy z nim tylko chwilę, ale wydawał się naprawdę sympatyczny. Trzymali się za ręce. W pewnym momencie brązowowłosa przesunęła wzrokiem
po twarzach siedzących już przy naszym stoliku i zatrzymała się na tej najmłodszej.
Wybałuszyła oczy z przestrachem i w jednej sekundzie odwróciła się na pięcie i pociągnęła Oliver'a w stronę wyjścia. Zatrzymał się, kiedy ona nadal usilnie próbowała wyprowadzić go z kawiarni.
Stali już przy wyjściu, kiedy chłopak obrócił ją do siebie przodem i powiedział:
   -To nic strasznego. No, dalej, chodźmy... - pociągnął ją za ich złączone dłonie. Spojrzała na niego swoimi wielkimi brązowymi oczyma ze strachem. - Nie bądź tchórzem - dodał. Dalej nie ruszała się z miejsca. - Dla mnie - powiedział już trochę ciszej, ale i tak dało się to słyszeć. Dziewczyna wymiękła pod jego spojrzeniem i w końcu uległa. Podeszli do naszego stolika.
   -Hej - powiedziała, omijając wzrokiem Jill i Zayn'a. 
   -Wiecie gdzie Harry? - zapytał Louis, podchodząc do naszego stolika. 
Wszyscy popatrzyli po sobie, jednak każdy pokręcił przecząco głową.
   -Wspominał, że musi coś załatwić.. Powiedział, że się spóźni - odpowiedział Liam, dziwnie spoglądając na Jill, która nie przestawała wgapiać się w Oli'ego. Chłopak chyba to zauważył, ponieważ nie przestawał się kręcić na krześle.
Wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać. Było jak zawsze: Chell unikała Zayn'a, a on jej, Jill klepała coś w telefonie, Cloe i Liam namiętnie o czymś gadali, a Lou i Oli śmiali się z czegoś. Ja, Chell i Niall rozmawialiśmy o pierdołach, a Zayn siedział i wpatrywał się we wszystko i wszystkich.
   -To ten Harry? - nagle zapytała młoda Sparks, ponownie odgarniając włosy do tyłu, jak to miała w zwyczaju. Usłyszałam tylko stłumione parsknięcie Louis'a.
   -Cześć - Harry przywitał się i usiadł obok Tommo i Liam'a. 
Jill chyba zauważyła brak zainteresowania ze strony loczka, więc podeszła do niego i podała mu rękę. Jak na komendę, wszystkie rozmowy ucichły, a oczy obecnych zwróciły się na nich, co chyba spodobało się mojej kuzynce, bo wyprostowała się jeszcze bardziej, chociaż nie wiem jak to było możliwe.
   -Jestem Jillian Sparks, kuzynka Eve - powiedziała i zbyt przesadnie się uśmiechnęła, co wywołało u mnie i Niall'a śmiech, który tłumiliśmy. Widziałam też, że Louis powstrzymuje się jak może, co jeszcze bardziej mnie rozbawiało,
więc odwróciłam wzrok od tej całej szopki. 
   -Hej, jestem Harry... - zawahał się i dodał - Styles. Harry Styles.
Ponownie spojrzałam w tamtą stronę. Cisza trwała dalej. Każdy miał inny wyraz twarzy.
   -Harry? To skrót od Harold? - Louis znowu się zaśmiał, co widocznie nie spodobało się szatynce, bo zgromiła go wzrokiem.
   -Nie, nie. Po prostu Harry.
Pokiwała głową i usiadła na swoje miejsce, które dziwnym trafem było akurat naprzeciw niego. Nikt nic nie mówił przez dłuższą chwilę.
   -Więc... Co robiliście wczoraj wieczorem? - spytał Liam, widocznie poczuwający się do podtrzymywania rozmowy. Zwracał się bezpośrednio do mnie.
   -Nic ciekawego... - odparłam, patrząc przy tym na Niall'a. - Poszliśmy do mnie, żeby... - zawahałam się na moment. Horan przyszedł mi z pomocą:
   -Odprowadziłem ją.
Liam odetchnął chyba z ulgą, bo wśród naszej paczki znowu pojawił się szum rozmów. Moją uwagę zwrócili Oliver i Chelly, którzy co chwilę mówili coś szeptem, a potem się do siebie uśmiechali. W pewnym momencie chłopak pocałował ją w policzek, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej i cmoknęła go w usta. W tym samym momencie Zayn, który dotychczas zdawał się w ogóle ich nie zauważać wstał i wyszedł z kawiarni. Wszyscy podążyli za nim wzrokiem. Wszyscy oprócz Michelle, która także właśnie wstała.
   -Niedobrze mi - powiedziała, chwyciła Cloe za rękę i poprowadziła ją w stronę łazienki. 
Chciałam pójść za nimi, ale Niall położył mi dłoń na ramieniu i powiedział:
   -Zostaw je. Nie pomożesz im tam.
Musiałam przyznać, że miał rację. Usiadłam więc z powrotem na kanapie i na moment przymknęłam oczy, bo świat zawirował mi przed nimi.

~Z perspektywy Chelly~

   -Nie mogę wytrzymać - powiedziałam. - Zaraz wybuchnę! - chodziłam w tę i z powrotem po łazience. Moja przyjaciółka usiadła na lśniącym blacie, tyłem do lustra.
   -Mów. Co się stało między tobą a Zayn'em?
Na początku nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Gdybym miała mówić wszystko, musiałabym też wspomnieć o Nieznanym, który nawiasem mówiąc - dalej nie dawał mi spokoju, a tego przecież nie chciałam - mieszać ich w moje już i tak poplątane życie.
   -Pokłóciliśmy się - wtedy na wystawie...
   -O co? - spytała rzeczowym tonem.
   -To...nieistotne.
Przetarła ręką czoło.
   -Dziewczyno, to JEST istotne! Jeżeli nadal będziesz tak nas wszystkich zwodzić,
do niczego w ten sposób nie dojdziesz. Nie rozumiesz, że my chcemy ci tylko pomóc? - uśmiechnęła się lekko. Spojrzałam tępo na swoje odbicie w lustrze. Skinęłam głową.
   -Pokłóciliśmy się, bo powiedziałam mu, że nie ma się wpieprzać w moje życie... 
Westchnęła ciężko.
   -I wyszłam na ostatnią zołzę, bo ranię nie tylko jego, ale wszystkich dookoła. I ciebie. I Eve. I całą resztę! I wiesz co jest najgorsze? Że on ma rację! - słowa wylatywały z moich ust jak z karabinu maszynowego. Musiałam to komuś w końcu powiedzieć, bo zżerało mnie od środka.
Odetchnęłam i otarłam pojedynczą łzę, która wypłynęła spod moich rzęs.
   -Nie ma racji, Michelle - powiedziała i zeskoczyła z umywalki, po czym przytuliła mnie i spojrzała na moje odbicie w lustrze. - Nie ma racji. Fakt, jesteś bardzo skryta ze swoimi problemami, czasem aż do bólu, ale na pewno nie ranisz nas, okay? Musisz o tym pamiętać, bo za bardzo cię kochamy, żebyś zamartwiała się takimi rzeczami. No, już - powiedziała, odsuwając mnie na odległości swoich ramion i spoglądając mi w oczy. - ...nie płacz - poleciła.
   -Jesteś wspaniała - powiedziałam, a ona się tylko uśmiechnęła. ,,Moja druga mama" - pomyślałam już nie pierwszy raz w swoim życiu. Wyszłyśmy z łazienki.
Kiedy wróciłyśmy do stolika, Jillian siedziała na moim miejscu, niby rozmawiając z Harrym, ale co chwilę zerkała na Oliver'a. Zaczynało mnie to już irytować. Podeszłam do niej.
   -To moje miejsce - powiedziałam, próbując się jakoś opanować.
   -Już nie - odparła, trzepocząc rzęsami. - Bardzo dobrze mi się tutaj rozmawia z Harrym i Oliverem, więc nie licz na to, że cię tutaj puszczę - zaśmiała się, co miało być chyba pochlebstwem w stronę chłopaków. Harry zachichotał.
Spojrzałam na nią i usiadłam Oliver'owi na kolanach. Ten szepnął mi do ucha:
   -Już wszystko w porządku?
   -Tak. Można powiedzieć, że tak - odszepnęłam, patrząc na Cloe, która właśnie uśmiechała się do Liam'a. Jedynie Eve siedziała teraz cicho. Była cała blada. Nie ruszała się.
   -Eve?
Nie reagowała.
   -Ev?! - powiedziałam trochę głośniej.
   -Nie ma się co nią przejmować, ona po prostu jest...dziwna - powiedziała z pogardą w głosie Jill. Nie wytrzymałam.
   -Dość tego - powiedziałam, wstając z miejsca. Ruszyłam w jej kierunku. Ta cofnęła się, przestraszona. Wiedziała, do czego jestem zdolna. Nie raz się o tym przekonała. Chwyciłam ją za ramię i wywlokłam siłą na dwór. Drzwi trzasnęły za nami z hukiem.
   -Co ty sobie wyobrażasz, co?! Nie dość, że będzie musiała znosić przez tydzień twoje humory, to ty jeszcze ją tak traktujesz! Dobrze wiesz, jaka jest wrażliwa! - krzyczałam, szarpiąc ją za ramię. Deszcz padał rzęsiście, kiedy ona mówiła:
   -Nie dotykaj mnie! Jesteś po prostu małą, zazdrosną dziwką! Nie masz o mnie najmniejszego pojęcia! Po prostu zazdrościsz mi tego, jak dobrze dogaduję się z innymi chłopcami, bo ty zawsze byłaś samotna! Nikt nigdy ciebie nie chciał! Nawet twój ojciec! Co, myślałaś, że się nie dowiem?! Ja wiem wszystko!

Miałam ochotę wrzucić ją pod koła któregoś z pędzących samochodów, jednak pchnęłam ją w tym momencie na dwa kontenery na śmieci, które stały obok.
Chciałam podejść do niej i całkowicie wybić jej z głowy to, że wie cokolwiek o tym, co stało się z moim ojcem, jednak czyjeś silne ramiona mnie powstrzymały. Próbowałam się im wywinąć, jednak trzymały mnie mocno. Dopiero teraz zorientowałam się, że już od dobrej chwili reszta paczki, która była z nami w środku, wybiegła za nami z kawiarni i przyglądała się całej tej scenie. Harry pomógł wstać dziewczynie, która nie dawała rady złapać równowagi, kiedy próbowała podnieść się z wielkich worków pełnych śmieci. Wśród zebranych brakowało mi Olivera...no tak. To on trzymał mnie w żelaznym uścisku.
W tym momencie cieszyłam się tylko z tego, że przez deszcz, który przemoczył mnie do suchej nitki, nie było widać moich łez.

~Z perspektywy Eve~

Gdy tak staliśmy pośród ulewy, ja nie mogłam zebrać swoich myśli. Co chwilę mój wzrok lądował to na wściekłej Chell, to na sfrustrowanej Jill. Patrząc na nie, zaczęło kręcić mi się w głowie. Złapałam się za nią i przymknęłam oczy, próbując odzyskać równowagę.
   -Eve, wszystko dobrze? - poczułam jak ktoś podchodzi do mnie i próbuje przytulić.
   -Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam najprawdopodobniej na Chell, odpychając
dziewczynę i otwierając oczy. Nawet nie wiedziałam, kiedy zdołała wyplątać się z ramion Oliver'a. Wyglądały wręcz na stworzone po to, żeby miały uścisk imadła.
Wszyscy patrzyli na mnie zdezorientowani, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
,,Widzisz - zniszczyłaś wasze spotkanie. Po co ją tu przyprowadziłaś?" - usłyszałam głos, którego nie miało już być. Nie powinno. Nie po tym, czym się faszerowałam...
   -Zamknij się - szepnęłam. - Przepraszam - powiedziałam do moich przyjaciół i zaczęłam biec w stronę mojego domu.
   -A co ze mną?!- usłyszałam Jill.
Stanęłam i krzyknęłam do niej:
   -A ty się pieprz! To wszystko twoja wina, nie moja! To wszystko jej wina! - krzyczałam, żeby uciszyć głosy w mojej głowie, które cały czas krzyczały: ,,Nie!
To przez ciebie!" - Jak będziesz chciała, to przyjedziesz do domu. 
Znowu odwróciłam się i zaczęłam biec. Gdy zniknęłam za rogiem, stanęłam i oparłam się o ścianę, rycząc jak dziecko.
   -Ev... - usłyszałam głos Niall'a. 
Szybko otarłam łzy, zapominając o deszczu, który padał rzęsiście.
   -Zostaw mnie, błagam... Po prostu mnie zostaw - mówiłam coraz ciszej, patrząc w jego niebieskie oczy. - Zostaw mnie - szepnęłam, nie mając już na nic sił.
   -Dobrze - zgodził się, co trochę mnie zaskoczyło, jednak nic nie powiedziałam. -Zostawię cię, kiedy bezpiecznie dotrzesz do domu pod moją eskortą - szepnął mi na ucho i przytulił do siebie, próbując trochę ogrzać, bo moje ciało drżało od nadmiaru deszczu i emocji. 

   -Dziękuję - powiedziałam, kiedy blondyn otwierał drzwi, prowadzące do mojego domu. 
   -Za co? 
   -Za to, że zawsze jesteś przy mnie, gdy mam problemy i z cierpliwością znosisz moje fochy - odpowiedziałam, na pół przytomna. Chłopak chyba to zauważył, ponieważ wziął mnie na ręce i zaniósł do mojej sypialni.
   -Nie ma za co... Ty pewnie zrobiłabyś to samo dla mnie - odpowiedział chłopak i pochylił się nade mną z zamiarem pocałowania mnie w policzek. Chcąc ułożyć się wygodniej odwróciłam głowę, przez co Horan nie pocałował mojego policzka, tylko cmoknął usta. 
   -Dziękuję - powiedziałam po chwili. 
   -Nie ma za co - powtórzył chłopak, podchodząc do drzwi.
   -Niall? Będziesz tu, kiedy się obudzę? - zapytałam już praktycznie przez sen.
   -Zawsze Eve - odpowiedział, a ja już po chwili poczułam, jak łóżko ugina się pod jego ciężarem.






No i jest już dziesiąty ;)
Wiemy, trochę długi, ale jakoś dacie radę... Wierzymy w Was ♥
Jeśli możemy Was o coś takiego prosić - może wspomnijcie innym o naszym blogu, bo jak widzicie - tłumów tutaj nie ma... Bardzo nam na tym zależy ♥
Jak zwykle prosimy o komentarze i cierpliwość do nas ;)
Pozdrawiamy
Chelly and Eve