Z
perspektywy Cloe
-Clementyne!
Otworzyłam
oczy i spojrzałam na sufit. Zwlokłam się ociężale z łóżka i
zeszłam na dół w samych spodenkach i podkoszulce, które miałam
na sobie podczas snu. Weszłam do salonu i przecierając oczy,
stanęłam przy oknie, czekając na rozkazy typu: ,,zaopiekuj się
dzisiaj swoim rodzeństwem”, albo ,,mogłabyś im zrobić
śniadanie”? To to zazwyczaj słyszałam, zamiast zwykłego ,,Dzień
dobry, kochanie”. Przeliczyłam się jednak.
-Clementyne,
masz gościa – powiedziała moja matka, wskazując na chłopaka,
który siedział przy stole, popijając sok pomarańczowy. Stanęłam
jak wryta.
-Już
prędzej bym się spodziewała Liam'a, kochanie – szepnęła na
odchodnym, kiedy zostawiała mnie w kuchni sam na sam z Harry'm.
Usiadłam
obok niego na krześle, żeby tylko schować się za blatem stołu.
Nie prezentowałam się z pewnością najlepiej.
-Co
tutaj robisz? - spytałam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, kiedy
loczek przyglądał mi się z uśmiechem. Trochę mnie to krępowało.
-Mnie
też miło cię widzieć – odparł, a uśmiech nie schodził mu z
twarzy. - Nie bój się – dodał. - Ja tutaj jestem tylko
kierowcą...
-Kierowcą?
- spytałam, zbita z tropu.
-Oczywiście!
Liam dał wyraźne rozkazy: ,,Przywieź ją do nas. Tylko nie zabij
się po drodze!” Tak więc: oto jestem.
Zaśmiałam
się, bo właśnie zasalutował.
Zaprowadziłam
go na górę, a sama poszłam do łazienki się ubrać. Kiedy
wróciłam, zobaczyłam go, jak oglądał zdjęcia, wiszące na mojej
ścianie. Stanęłam obok niego i zobaczyłam, że przygląda się
zdjęciu, przedstawiającym Eve i Chelly, które miały szeroko
otwarte usta i zwracały się do siebie, krzycząc. Pomińmy fakt, że
były wtedy pijane...
-One
obie coś ukrywają... - szepnął Styles. - Nie sądzisz?
Spojrzałam
na niego uważnie. Chłopak, widząc to, momentalnie się
rozchmurzył.
-Gotowa?
- spytał.
Pokiwałam
głową i wyszłam razem z nim z mojego domu.
Milczeliśmy
w drodze na obrzeża miasta. Kiedy wjechaliśmy w dobrze znaną mi
ulicę, powiedziałam:
-Zatrzymaj
się.
Spojrzał
na mnie, zdumiony. Chyba nie wiedział, że tutaj mieszka Michelle.
Właśnie się nad tym zastanowiłam – jak dotąd, chłopcy byli
chyba tylko u mnie... W każdym razie Harry posłusznie zatrzymał
się przy chodniku, a ja wysiadłam z samochodu. Już wtedy
usłyszałam tę okropną muzykę, która rozkręcona była chyba na
całą moc. Podarowałam sobie pukanie do drzwi – i tak by mnie nie
usłyszała. Po prostu wyjęłam klucz zza framugi - tam, gdzie
zawsze go chowali i weszłam do środka. Dudniące solówki gitary od
razu mnie ogłuszyły. Skrzywiłam się i pędem wbiegłam po
schodach na górę.
-Czy
możesz to ściszyć?!
Nic.
Zero reakcji. Siedziała na środku pokoju, zwrócona do okna. Byłam
pewna, że ma zamknięte oczy. Nie wytrzymałam i po prostu podeszłam
do wzmacniacza. Skręciłam pokrętła najbardziej jak umiałam, a
muzyka w końcu ucichła.
-Czemu
ciągle słuchasz tego bezbożnika?! - krzyknęłam, bo nie byłam
pewna, czy po tym wszystkim mnie usłyszy. Byłam w tym pomieszczeniu
zaledwie chwilę, a i tak nadal dzwoniło mi w uszach. Kto wie ile
czasu ona tak siedziała...
-Nie
był bezbożnikiem – wstała i podeszła do głośników.
Powstrzymałam ją, gestem dłoni nakazując, żeby usiadła. - Black
Sabbath, The Rainbow, czy ogółem sam Dio to klasyka... - dodała,
szeptem.
-Nie
ważne. Ogłuchniesz, jeżeli nie przestaniesz katować się tą
muzyką!
-Słucham
tego, czego chcę...
-Wiem.
Ale jeżeli musisz, to proszę, rób to ciszej – powiedziałam,
spuszczając już trochę z tonu. - Jak się czujesz? - usiadłam
obok niej na podłodze.
-Jak
mam się czuć? Normalnie – w tym momencie na jej telefon przyszła
wiadomość. Ani drgnęła, jakby w ogóle jej nie usłyszała i
nadal wpatrywała się
za okno.
-Nie
odbierzesz?
Wzruszyła
ramionami.
-Może
to ważne? - próbowałam dalej.
-Przyszłaś
tutaj dyskutować o moim guście muzycznym, czy o moich
wiadomościach?
-Przyszłam
tutaj, żeby zobaczyć co z tobą – zignorowałam jej opryskliwy
ton. Po prostu już tak miała, kiedy czuła się źle. - Wczoraj...
-Co
wczoraj?! - wstała gwałtownie i znowu podkręciła głośność.
Tym razem jednak było trochę ciszej niż przedtem. - Wczoraj
zachowałam się jak ostatnia idiotka, wiem o tym! - przekrzykiwała
ryk głośników. W jej oczach widziałam coś...coś na kształt
obłędu. Przeraziłam się. Mówiła coś jeszcze, ale wydawało
się, jakby z jej ust wypływały słowa tak odległe, że głośne
,,Metal will never die!" - tego popaprańca z łatwością ją
zagłuszało. Jedyne, co przebiło się do mnie w przerwie między tą
piosenką, a następną, to:
-Nienawidzę
go, rozumiesz?! Nienawidzę!
-Kogo?
- spytałam cicho. Dobrze wiedziała, że nie musi odpowiadać.
Wczorajsza kłótnia z Jillian przypomniała mi o kim może mówić
Michelle. O jej ojcu. Podeszłam do niej i przytuliłam ją. Ostatnio
sobie nie radziła. A ja jak zwykle czułam się winna...
-Jedź
już. Harry na ciebie czeka – powiedziała mi do ucha, patrząc
zapewne na jego auto, stojące na zewnątrz. Chciałam jej
zaproponować, żeby jechała ze mną, ale wiedziałam, że bym ją
tylko zdenerwowała – pewnie ostatnimi osobami, które chciałaby
teraz widzieć, była właśnie piątka przyjaciół. Opuściłam
ramiona i uśmiechnęłam się do niej. Nie zareagowała. Podarowałam
sobie jakiekolwiek pożegnania i po prostu wyszłam. Kiedy zamykałam
za sobą drzwi jej domu, uderzył we mnie nagły chłód powietrza.
Wpakowałam się z powrotem do samochodu chłopaka. Zanim
odjechaliśmy, usłyszałam jeszcze głośny huk tłuczonego szkła,
komponujący się idealnie z muzyką znacznie głośniejszą niż ta,
przy której wyszłam.
…
-To
co dzisiaj robimy? - spytałam, kiedy Harry zostawił nas samych w
pokoju Liam'a.
-Szczerze,
to planowałem jakąś wycieczkę, co ty na to?
Udałam,
że wzdycham ciężko, przemęczona.
-O
Boże... - westchnęłam teatralnie. - Faceci. Każdy z was proponuje
mi to samo... No błagam, wysil się na coś bardziej oryginalnego!
To
był błąd. Już po chwili Liam przewiesił mnie sobie przez ramię,
wychodząc z pokoju. Krzyczałam, że ma mnie puścić.
-Jeśli
przeprosisz!
-Nigdy
w życiu! - odparłam, a on wszedł, nadal ze mną na ramieniu, do
łazienki. Już po chwili wylądowałam w wannie.
Chłopak
chwycił w jedną rękę słuchawkę od prysznica, a drugą położył
na kurku od zimnej wody.
-Jesteś
pewna, że nie przeprosisz?
-Nie
odważysz się! - powiedziałam, patrząc dużymi oczami na
przedmiot, który trzymał w dłoni.
-Zobaczymy...
To jak? - spytał.
Moje
milczenie chyba było dla niego wystarczającą odpowiedzią, bo
nagle polała się woda. Lodowata woda. Zaczęłam krzyczeć i wić
się w wannie, a woda nie ułatwiała mi próby wydostania się z
niej. Słyszałam tylko jego śmiech. Po chwili
chyba zlitował się
nade mną, bo zakręcił kurek.
Spojrzeliśmy
na siebie, a on wybuchnął śmiechem.
-Takie
to zabawne? - powiedziałam, siedząc w do połowy pełnej wannie.
Potwierdził,
kiwając głową, bo nadal śmiał się jak opętany.
-Lepiej
mi pomóż! - poskarżyłam się, próbując usiąść.
Chłopak
widocznie zlitował się nade mną, bo już po chwili wyciągnął
rękę. To był poważny błąd, ale w tamtej chwili jeszcze o tym
nie wiedział. Przekonał się dopiero, kiedy z rumorem wylądował w
wodzie obok mnie. Tym razem to ja zaczęłam się śmiać. Leżał
obok mnie z niedowierzającą miną.
-Coś
jeszcze? - spytał zadziornie.
Chwyciłam
słuchawkę prysznica i szybko odkręciłam wodę, przystawiając ją
na wysokość jego twarzy. Chyba chciał coś powiedzieć, ale woda
zalewała jego usta. Kiedy skończyłam, zmrużył oczy i przetarł
je dłońmi, co było bez sensu, bo przecież tamte też były całe
mokre. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie, a on pstryknął mój
nos palcem, a potem mnie pocałował.
-To
jak? Może jednak ta wycieczka? - powiedziałam, a on, udając złego,
mnie ochlapał. Usiadłam w wannie i spojrzałam w lustro, które
było całe zaparowane. Zastanowiłam się nad tym, jakim cudem,
skoro woda była zimna, ale pomyślałam, że może ktoś przed nami
puszczał ciepłą wodę. Zresztą nie to teraz było ważne.
Spojrzałam na swoje ledwie widoczne odbicie i palcem zaczęłam
rysować serce. Nie zdążyłam nawet dokończyć połowy, kiedy Liam
przesunął moją dłoń i sam dorysował brakującą część.
Spojrzałam na niego, a on się uśmiechnął. Po chwili oboje
zwróciliśmy się w stronę lustra, cali mokrzy, patrząc na nasze
odbicia przez pryzmat serca. Zarówno tego na lustrze jak i naszych
własnych.
~Z
perspektywy Chelly~
Odgarnęłam
włosy z czoła. Ciągle opadały mi na twarz przy każdym zamachu,
ale nie zwracałam na to uwagi. Miałam wrażenie, że wszystko, co
się we mnie ostatnio zgromadziło, nagle wybuchło. Odetchnęłam,
już trochę zmęczona tym wszystkim. Obróciłam się trochę i
zobaczyłam, że w drzwiach stoi Eve, opierając się całym ciężarem
ciała o framugę. Spojrzałam na nią przelotnie. Nie zareagowała.
Cały czas wpatrywała się ze spokojem w to, co robię.
Postanowiłam, że ja także nic nie powiem, więc ponownie
zamachnęłam się kijem do baseball'a, który znalazłam w pokoju
Paul'a. Stłukłam za jednym zamachem chyba pięć butelek. Loki
ponownie opadły mi na czoło.
-Co?
Też przyszłaś się nade mną użalać? - spytałam złośliwie.
Zmierzyłam
ją wzrokiem. Przez sekundę spojrzała mi w oczy i bez słowa
ruszyła z miejsca i chwyciła drugi kij. Nadal nic nie mówiąc,
zamachnęła się i trafiła dwie butelki. Nawiasem mówiąc,
doprawdy nie wiem po co mój brat je tutaj gromadził...
-Przepraszam
za Jillian – wysapała.
Tym
razem to ja uderzyłam w butelki. Huk szkła był głośniejszy niż
przedtem.
-Przepraszam,
że tak na nią naskoczyłam – odparłam.
-Nie
szkodzi. Należało się suce...
Zaśmiałam
się, bo nie dość, że właśnie całą siłą swoich szczuplutkich
ramion uderzyła w półkę, to jeszcze do tego wyraziła się
wulgarnie, co zdarzało jej się
dość rzadko. Kij prawie wypadł
jej z rąk. Zatoczyła się do tyłu, przez co zwróciła uwagę na
pewien przedmiot, stojący w rogu pomiszczenia. A raczej na jego szczątki...
-Czy
to lustro nie wisiało ostatnio w twoim pokoju? - spytała
retorycznie.
-Bardzo
możliwe – odparłam, zwracając na chwilę swoją uwagę na
potłuczone kawałki.
-Czy
ma to jakiś związek z twoją poszarpaną ręką? - spytała, nie
patrząc na mnie. Widocznie zauważyła to wcześniej.
-Być
może... - ponownie zamachnęłam się na butelki – tym razem po
whiskey. Zdawać by się mogło, że pustych w piwnicy było jeszcze
więcej niż tych pełnych w barku, ale to było chyba niemożliwe...
-Co
się stało z twoim ojcem, Michelle? - spytała bez ogródek.
Uwielbiałam w niej tę bezpośredniość, ale akurat nie koniecznie
w tej chwili.
-Zostawił
nas – powiedziałam wymijająco.
-Twoi
rodzice się...rozwiedli?
-Nie
– sapnęłam, zgarniając następne kilka butelek. Ona po chwili
zrobiła to samo. - Zostawił nas. Zostawił mnie.
Spojrzała
na mnie, a jej oczy zdawały się być jakby zamglone.
-Nie
rozumiesz, prawda? - spytałam, lekko ironicznie. - Nie martw się,
ja też nie...
Witam! ♥
Dziękuję Wam, za każdy komentarz, jesteście naprawdę cudowne, że chce się Wam to czytać! :D Rozdział trochę krótszy niż zazwyczaj, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. W każdym razie chętnie przyjmiemy Waszą opinię.
Przepraszam, jeśli są jakieś błędy, ale nie mogę już na oczy... Jest dość późno ;)
Dobra. Wpadłyśmy z Ev na pewnien pomysł, ale nie wiemy, czy wypali, bo tak naprawdę wszystko zależy od Was ;) Otóż:
Pod rozdziałem możecie zadawać pytania kierowane bezpośrednio do bohaterów Just stay alive, a my odpowiemy na nie ,,w ich imieniu". Co Wy na to? Mam nadzieję, że chociaż ktoś z tego skorzysta... Liczymy na Was! ♥
Jak zwykle z najserdeczniejszymi pozdrowieniami
Chelly and Eve
Chelly and Eve
Nosz kurcze coraz bardziej mi się podoba (chyba sie w tym blogu zalochałam hehe) . Świetny rozdział.
OdpowiedzUsuńWasza wierna czytelniczka :*
Wspaniały rozdział! <33
OdpowiedzUsuńNie mam pomysłu na żadne pytanie, bo mój mózg już nie funkcjonuje poprawnie o tej godzinie. ;P
Ale powiem tylko tyle, że z niecierpliwością wyczekuję następnego rozdziału. ;* ;))
Kocham ! <3
Zajebisty rozdział czekam na next ;)
OdpowiedzUsuńMam pytanie co się stało z ojcem Chelly??
Dziękuję <33
UsuńTo dość długa i nieprzyjemna historia, którą może potem umieścimy bardziej szczegółowo w jakimś rozdziale... Jednak pytanie to pytanie, a jako, że zadałaś je pierwsza, z pewnością zasługuje na odpowiedź ;*
,,Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj... Kiedy miałam sześć lat wybraliśmy się z ojcem na spacer (jak każdej soboty). Poszliśmy do parku, na plac zabaw - jak co tydzień. Następnie zabrał mnie na plażę (było dość ciepło tej wiosny). Posiedzieliśmy chwilkę na starej, drewnianej ławce, patrzyliśmy jak niemądrzy ludzie już ulegają pokusie morza i idą się kąpać. Jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że zaraz złapie ich wielki wąż morski, rekin i tym podobne... Po chwili mój ojciec obejrzał się gdzieś za siebie i usadził mnie prosto na ławce, kiedy sam wstał.
-Masz ochotę na ciastko? - wskazał ręką stoisko piekarza. Jako sześciolatka nigdy nie odmawiałam takich rzeczy, więc tylko pokiwałam ochoczo głową. Spojrzałam jeszcze na jego oddalającą się sylwetkę i powróciłam do oglądania morskich fal. Długo nie wracał. Niebo zaczynało już robić się szare, kiedy ja nadal czekałam. W końcu wstałam i ruszyłam w stronę domu, który wcale nie był tak blisko, jak mi się zawsze wydawało...
Znaleziono mnie dopiero następnego dnia, całą zapłakaną. Wszyscy mnie szukali, nawet policja była zawiadomiona. Wszyscy - oprócz ojca oczywiście.
Kiedy w domu otwierałam plecaczek, który wtedy miałam na sobie, wypadła z niego koperta. List. List pożegnalny..."
Przepraszam, że to takie dłuuuuuugie, ale kiedy jestem szczęśliwa (a jestem, bo komentujecie ♥) to, jak już wspominałam - mogłabym pisać następne sezony ,,Mody na Sukces" :D
No więc... Miłego czytania i jeszcze raz dziękuję za pierwsze pytanie (nawet jeżeli nie takiej formy odpowiedzi się spodziewałaś...) ♥
Pozdrawiam
Chelly
Dzięki za odp ;)
UsuńSuuuuuper *.* Niezle sie rozpisalas w odpowiedzi, ale mi sie to podobaaa *.* duska :*
OdpowiedzUsuńPrawie sie poryczalam ;c:* Swietniee ♥
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do The Versatile Blogger. Więcej na http://wegreetinlondon.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń