czwartek, 11 lipca 2013

~11~

Z perspektywy Cloe

   -Clementyne!
Otworzyłam oczy i spojrzałam na sufit. Zwlokłam się ociężale z łóżka i zeszłam na dół w samych spodenkach i podkoszulce, które miałam na sobie podczas snu. Weszłam do salonu i przecierając oczy, stanęłam przy oknie, czekając na rozkazy typu: ,,zaopiekuj się dzisiaj swoim rodzeństwem”, albo ,,mogłabyś im zrobić śniadanie”? To to zazwyczaj słyszałam, zamiast zwykłego ,,Dzień dobry, kochanie”. Przeliczyłam się jednak.
   -Clementyne, masz gościa – powiedziała moja matka, wskazując na chłopaka, który siedział przy stole, popijając sok pomarańczowy. Stanęłam jak wryta.
   -Już prędzej bym się spodziewała Liam'a, kochanie – szepnęła na odchodnym, kiedy zostawiała mnie w kuchni sam na sam z Harry'm.
Usiadłam obok niego na krześle, żeby tylko schować się za blatem stołu. Nie prezentowałam się z pewnością najlepiej.
   -Co tutaj robisz? - spytałam, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, kiedy loczek przyglądał mi się z uśmiechem. Trochę mnie to krępowało.
   -Mnie też miło cię widzieć – odparł, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Nie bój się – dodał. - Ja tutaj jestem tylko kierowcą...
   -Kierowcą? - spytałam, zbita z tropu.
   -Oczywiście! Liam dał wyraźne rozkazy: ,,Przywieź ją do nas. Tylko nie zabij się po drodze!” Tak więc: oto jestem.
Zaśmiałam się, bo właśnie zasalutował.
Zaprowadziłam go na górę, a sama poszłam do łazienki się ubrać. Kiedy
wróciłam, zobaczyłam go, jak oglądał zdjęcia, wiszące na mojej ścianie. Stanęłam obok niego i zobaczyłam, że przygląda się zdjęciu, przedstawiającym Eve i Chelly, które miały szeroko otwarte usta i zwracały się do siebie, krzycząc. Pomińmy fakt, że były wtedy pijane...
   -One obie coś ukrywają... - szepnął Styles. - Nie sądzisz?
Spojrzałam na niego uważnie. Chłopak, widząc to, momentalnie się rozchmurzył.
   -Gotowa? - spytał.
Pokiwałam głową i wyszłam razem z nim z mojego domu.
Milczeliśmy w drodze na obrzeża miasta. Kiedy wjechaliśmy w dobrze znaną mi ulicę, powiedziałam:
   -Zatrzymaj się.
Spojrzał na mnie, zdumiony. Chyba nie wiedział, że tutaj mieszka Michelle. Właśnie się nad tym zastanowiłam – jak dotąd, chłopcy byli chyba tylko u mnie... W każdym razie Harry posłusznie zatrzymał się przy chodniku, a ja wysiadłam z samochodu. Już wtedy usłyszałam tę okropną muzykę, która rozkręcona była chyba na całą moc. Podarowałam sobie pukanie do drzwi – i tak by mnie nie usłyszała. Po prostu wyjęłam klucz zza framugi - tam, gdzie zawsze go chowali i weszłam do środka. Dudniące solówki gitary od razu mnie ogłuszyły. Skrzywiłam się i pędem wbiegłam po schodach na górę.
   -Czy możesz to ściszyć?!
Nic. Zero reakcji. Siedziała na środku pokoju, zwrócona do okna. Byłam pewna, że ma zamknięte oczy. Nie wytrzymałam i po prostu podeszłam do wzmacniacza. Skręciłam pokrętła najbardziej jak umiałam, a muzyka w końcu ucichła.
   -Czemu ciągle słuchasz tego bezbożnika?! - krzyknęłam, bo nie byłam pewna, czy po tym wszystkim mnie usłyszy. Byłam w tym pomieszczeniu zaledwie chwilę, a i tak nadal dzwoniło mi w uszach. Kto wie ile czasu ona tak siedziała...
   -Nie był bezbożnikiem – wstała i podeszła do głośników. Powstrzymałam ją, gestem dłoni nakazując, żeby usiadła. - Black Sabbath, The Rainbow, czy ogółem sam Dio to klasyka... - dodała, szeptem.
   -Nie ważne. Ogłuchniesz, jeżeli nie przestaniesz katować się tą muzyką!
   -Słucham tego, czego chcę...
   -Wiem. Ale jeżeli musisz, to proszę, rób to ciszej – powiedziałam, spuszczając już trochę z tonu. - Jak się czujesz? - usiadłam obok niej na podłodze.
   -Jak mam się czuć? Normalnie – w tym momencie na jej telefon przyszła wiadomość. Ani drgnęła, jakby w ogóle jej nie usłyszała i nadal wpatrywała się
za okno.
   -Nie odbierzesz?
Wzruszyła ramionami.
   -Może to ważne? - próbowałam dalej.
   -Przyszłaś tutaj dyskutować o moim guście muzycznym, czy o moich wiadomościach?
   -Przyszłam tutaj, żeby zobaczyć co z tobą – zignorowałam jej opryskliwy ton. Po prostu już tak miała, kiedy czuła się źle. - Wczoraj...
   -Co wczoraj?! - wstała gwałtownie i znowu podkręciła głośność. Tym razem jednak było trochę ciszej niż przedtem. - Wczoraj zachowałam się jak ostatnia idiotka, wiem o tym! - przekrzykiwała ryk głośników. W jej oczach widziałam coś...coś na kształt obłędu. Przeraziłam się. Mówiła coś jeszcze, ale wydawało się, jakby z jej ust wypływały słowa tak odległe, że głośne ,,Metal will never die!" - tego popaprańca z łatwością ją zagłuszało. Jedyne, co przebiło się do mnie w przerwie między tą piosenką, a następną, to:
   -Nienawidzę go, rozumiesz?! Nienawidzę!
   -Kogo? - spytałam cicho. Dobrze wiedziała, że nie musi odpowiadać. Wczorajsza kłótnia z Jillian przypomniała mi o kim może mówić Michelle. O jej ojcu. Podeszłam do niej i przytuliłam ją. Ostatnio sobie nie radziła. A ja jak zwykle czułam się winna...
   -Jedź już. Harry na ciebie czeka – powiedziała mi do ucha, patrząc zapewne na jego auto, stojące na zewnątrz. Chciałam jej zaproponować, żeby jechała ze mną, ale wiedziałam, że bym ją tylko zdenerwowała – pewnie ostatnimi osobami, które chciałaby teraz widzieć, była właśnie piątka przyjaciół. Opuściłam ramiona i uśmiechnęłam się do niej. Nie zareagowała. Podarowałam sobie jakiekolwiek pożegnania i po prostu wyszłam. Kiedy zamykałam za sobą drzwi jej domu, uderzył we mnie nagły chłód powietrza. Wpakowałam się z powrotem do samochodu chłopaka. Zanim odjechaliśmy, usłyszałam jeszcze głośny huk tłuczonego szkła, komponujący się idealnie z muzyką znacznie głośniejszą niż ta, przy której wyszłam.


   -To co dzisiaj robimy? - spytałam, kiedy Harry zostawił nas samych w pokoju Liam'a.
   -Szczerze, to planowałem jakąś wycieczkę, co ty na to?
Udałam, że wzdycham ciężko, przemęczona.
   -O Boże... - westchnęłam teatralnie. - Faceci. Każdy z was proponuje mi to samo... No błagam, wysil się na coś bardziej oryginalnego!
To był błąd. Już po chwili Liam przewiesił mnie sobie przez ramię, wychodząc z pokoju. Krzyczałam, że ma mnie puścić.
   -Jeśli przeprosisz!
   -Nigdy w życiu! - odparłam, a on wszedł, nadal ze mną na ramieniu, do łazienki. Już po chwili wylądowałam w wannie.
Chłopak chwycił w jedną rękę słuchawkę od prysznica, a drugą położył na kurku od zimnej wody.
   -Jesteś pewna, że nie przeprosisz?
   -Nie odważysz się! - powiedziałam, patrząc dużymi oczami na przedmiot, który trzymał w dłoni.
   -Zobaczymy... To jak? - spytał.
Moje milczenie chyba było dla niego wystarczającą odpowiedzią, bo nagle polała się woda. Lodowata woda. Zaczęłam krzyczeć i wić się w wannie, a woda nie ułatwiała mi próby wydostania się z niej. Słyszałam tylko jego śmiech. Po chwili
chyba zlitował się nade mną, bo zakręcił kurek.
Spojrzeliśmy na siebie, a on wybuchnął śmiechem.
   -Takie to zabawne? - powiedziałam, siedząc w do połowy pełnej wannie.
Potwierdził, kiwając głową, bo nadal śmiał się jak opętany.
   -Lepiej mi pomóż! - poskarżyłam się, próbując usiąść.
Chłopak widocznie zlitował się nade mną, bo już po chwili wyciągnął rękę. To był poważny błąd, ale w tamtej chwili jeszcze o tym nie wiedział. Przekonał się dopiero, kiedy z rumorem wylądował w wodzie obok mnie. Tym razem to ja zaczęłam się śmiać. Leżał obok mnie z niedowierzającą miną.
   -Coś jeszcze? - spytał zadziornie.
Chwyciłam słuchawkę prysznica i szybko odkręciłam wodę, przystawiając ją na wysokość jego twarzy. Chyba chciał coś powiedzieć, ale woda zalewała jego usta. Kiedy skończyłam, zmrużył oczy i przetarł je dłońmi, co było bez sensu, bo przecież tamte też były całe mokre. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie, a on pstryknął mój nos palcem, a potem mnie pocałował.
   -To jak? Może jednak ta wycieczka? - powiedziałam, a on, udając złego, mnie ochlapał. Usiadłam w wannie i spojrzałam w lustro, które było całe zaparowane. Zastanowiłam się nad tym, jakim cudem, skoro woda była zimna, ale pomyślałam, że może ktoś przed nami puszczał ciepłą wodę. Zresztą nie to teraz było ważne.
Spojrzałam na swoje ledwie widoczne odbicie i palcem zaczęłam rysować serce. Nie zdążyłam nawet dokończyć połowy, kiedy Liam przesunął moją dłoń i sam dorysował brakującą część. Spojrzałam na niego, a on się uśmiechnął. Po chwili oboje zwróciliśmy się w stronę lustra, cali mokrzy, patrząc na nasze odbicia przez pryzmat serca. Zarówno tego na lustrze jak i naszych własnych.



~Z perspektywy Chelly~

Odgarnęłam włosy z czoła. Ciągle opadały mi na twarz przy każdym zamachu, ale nie zwracałam na to uwagi. Miałam wrażenie, że wszystko, co się we mnie ostatnio zgromadziło, nagle wybuchło. Odetchnęłam, już trochę zmęczona tym wszystkim. Obróciłam się trochę i zobaczyłam, że w drzwiach stoi Eve, opierając się całym ciężarem ciała o framugę. Spojrzałam na nią przelotnie. Nie zareagowała. Cały czas wpatrywała się ze spokojem w to, co robię. Postanowiłam, że ja także nic nie powiem, więc ponownie zamachnęłam się kijem do baseball'a, który znalazłam w pokoju Paul'a. Stłukłam za jednym zamachem chyba pięć butelek. Loki ponownie opadły mi na czoło.
   -Co? Też przyszłaś się nade mną użalać? - spytałam złośliwie.
Zmierzyłam ją wzrokiem. Przez sekundę spojrzała mi w oczy i bez słowa ruszyła z miejsca i chwyciła drugi kij. Nadal nic nie mówiąc, zamachnęła się i trafiła dwie butelki. Nawiasem mówiąc, doprawdy nie wiem po co mój brat je tutaj gromadził...
   -Przepraszam za Jillian – wysapała.
Tym razem to ja uderzyłam w butelki. Huk szkła był głośniejszy niż przedtem.
   -Przepraszam, że tak na nią naskoczyłam – odparłam.
   -Nie szkodzi. Należało się suce...
Zaśmiałam się, bo nie dość, że właśnie całą siłą swoich szczuplutkich ramion uderzyła w półkę, to jeszcze do tego wyraziła się wulgarnie, co zdarzało jej się
dość rzadko. Kij prawie wypadł jej z rąk. Zatoczyła się do tyłu, przez co zwróciła uwagę na pewien przedmiot, stojący w rogu pomiszczenia. A raczej na jego szczątki...
   -Czy to lustro nie wisiało ostatnio w twoim pokoju? - spytała retorycznie.
   -Bardzo możliwe – odparłam, zwracając na chwilę swoją uwagę na potłuczone kawałki.
   -Czy ma to jakiś związek z twoją poszarpaną ręką? - spytała, nie patrząc na mnie. Widocznie zauważyła to wcześniej.
   -Być może... - ponownie zamachnęłam się na butelki – tym razem po whiskey. Zdawać by się mogło, że pustych w piwnicy było jeszcze więcej niż tych pełnych w barku, ale to było chyba niemożliwe...
   -Co się stało z twoim ojcem, Michelle? - spytała bez ogródek. Uwielbiałam w niej tę bezpośredniość, ale akurat nie koniecznie w tej chwili.
   -Zostawił nas – powiedziałam wymijająco.
   -Twoi rodzice się...rozwiedli?
   -Nie – sapnęłam, zgarniając następne kilka butelek. Ona po chwili zrobiła to samo. - Zostawił nas. Zostawił mnie.
Spojrzała na mnie, a jej oczy zdawały się być jakby zamglone.
   -Nie rozumiesz, prawda? - spytałam, lekko ironicznie. - Nie martw się, ja też nie...






Witam! ♥
Dziękuję Wam, za każdy komentarz, jesteście naprawdę cudowne, że chce się Wam to czytać! :D Rozdział trochę krótszy niż zazwyczaj, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. W każdym razie chętnie przyjmiemy Waszą opinię.
Przepraszam, jeśli są jakieś błędy, ale nie mogę już na oczy... Jest dość późno ;)
Dobra. Wpadłyśmy z Ev na pewnien pomysł, ale nie wiemy, czy wypali, bo tak naprawdę wszystko zależy od Was ;) Otóż:
Pod rozdziałem możecie zadawać pytania kierowane bezpośrednio do bohaterów Just stay alive, a my odpowiemy na nie ,,w ich imieniu". Co Wy na to? Mam nadzieję, że chociaż ktoś z tego skorzysta... Liczymy na Was! ♥
Jak zwykle z najserdeczniejszymi pozdrowieniami
Chelly and Eve

8 komentarzy:

  1. Nosz kurcze coraz bardziej mi się podoba (chyba sie w tym blogu zalochałam hehe) . Świetny rozdział.



    Wasza wierna czytelniczka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział! <33
    Nie mam pomysłu na żadne pytanie, bo mój mózg już nie funkcjonuje poprawnie o tej godzinie. ;P
    Ale powiem tylko tyle, że z niecierpliwością wyczekuję następnego rozdziału. ;* ;))
    Kocham ! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebisty rozdział czekam na next ;)

    Mam pytanie co się stało z ojcem Chelly??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <33
      To dość długa i nieprzyjemna historia, którą może potem umieścimy bardziej szczegółowo w jakimś rozdziale... Jednak pytanie to pytanie, a jako, że zadałaś je pierwsza, z pewnością zasługuje na odpowiedź ;*
      ,,Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj... Kiedy miałam sześć lat wybraliśmy się z ojcem na spacer (jak każdej soboty). Poszliśmy do parku, na plac zabaw - jak co tydzień. Następnie zabrał mnie na plażę (było dość ciepło tej wiosny). Posiedzieliśmy chwilkę na starej, drewnianej ławce, patrzyliśmy jak niemądrzy ludzie już ulegają pokusie morza i idą się kąpać. Jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że zaraz złapie ich wielki wąż morski, rekin i tym podobne... Po chwili mój ojciec obejrzał się gdzieś za siebie i usadził mnie prosto na ławce, kiedy sam wstał.
      -Masz ochotę na ciastko? - wskazał ręką stoisko piekarza. Jako sześciolatka nigdy nie odmawiałam takich rzeczy, więc tylko pokiwałam ochoczo głową. Spojrzałam jeszcze na jego oddalającą się sylwetkę i powróciłam do oglądania morskich fal. Długo nie wracał. Niebo zaczynało już robić się szare, kiedy ja nadal czekałam. W końcu wstałam i ruszyłam w stronę domu, który wcale nie był tak blisko, jak mi się zawsze wydawało...
      Znaleziono mnie dopiero następnego dnia, całą zapłakaną. Wszyscy mnie szukali, nawet policja była zawiadomiona. Wszyscy - oprócz ojca oczywiście.
      Kiedy w domu otwierałam plecaczek, który wtedy miałam na sobie, wypadła z niego koperta. List. List pożegnalny..."
      Przepraszam, że to takie dłuuuuuugie, ale kiedy jestem szczęśliwa (a jestem, bo komentujecie ♥) to, jak już wspominałam - mogłabym pisać następne sezony ,,Mody na Sukces" :D
      No więc... Miłego czytania i jeszcze raz dziękuję za pierwsze pytanie (nawet jeżeli nie takiej formy odpowiedzi się spodziewałaś...) ♥
      Pozdrawiam
      Chelly

      Usuń
    2. Dzięki za odp ;)

      Usuń
  4. Suuuuuper *.* Niezle sie rozpisalas w odpowiedzi, ale mi sie to podobaaa *.* duska :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Prawie sie poryczalam ;c:* Swietniee ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Nominowałam cię do The Versatile Blogger. Więcej na http://wegreetinlondon.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

♥Love You♥