środa, 19 marca 2014

~26~

~Z perspektywy Chelly~

Nie mogłam patrzeć na ból i strach, jaki te dwa słowa wywołały w oczach mojej przyjaciółki. A to miał być dopiero początek naszej rozmowy...
   -Co proszę? - wykrztusiła z siebie w końcu, wpatrując się we mnie nic nierozumiejącym wzrokiem. - Czy to jakiś żart?
   -Nie, Eve, jestem w tym momencie śmiertelnie poważna – powiedziałam cicho,
kreśląc kółka na zimnej tafli szyby.
Spojrzałam na blondynkę, która oparła się właśnie o moje biurko. Wyglądała na zagubioną.
   -Dlaczego? - spytała, przyglądając mi się spod wachlarzy długich rzęs, zostawiających cienie na jej policzkach.
Odepchnęła się wgłąb stołu, podwijając nogi tak, że mogła je objąć i nadal mierzyła mnie podejrzliwym, a zarazem wystraszonym spojrzeniem.
   -A dlaczego nie? - uśmiechnęłam się lekko. Eve spojrzała na mnie jak na idiotkę. Westchnęłam i porzuciłam na dobre udawanie, że zostały we mnie jeszcze jakiekolwiek resztki poczucia humoru. - Ta cała sytuacja mnie przerasta – rozłożyłam ramiona, podchodząc bliżej przyjaciółki. - Nie potrafię patrzeć wam wszystkim w oczy. To tak... to tak, jakbym to ja spowodowała ich śmierć. Jakbym to ja ich zabiła! - jęknęłam cicho.
   -Nie możesz tak mówić! - Eve gwałtownie zaprzeczyła głową, po czym zsunęła się z powrotem na podłogę, stając obok mnie. - To nieprawda! Niczemu nie jesteś winna, Chell!
   -Jestem – odparłam. - Eve, zrozum, że gdyby nie ja, nie byłoby w ogóle takiej sytuacji. Mogłaś zginąć. Rozumiesz? Mogłaś zginąć do cholery! A życie naszych przyjaciół zostało już poświęcone. Dlaczego? Bo dałam kosza nieodpowiedniej osobie! - samej trudno było mi uwierzyć w to, co mówię. Eve także wyglądała na strasznie zdezorientowaną. - Ciągle mam wrażenie, że jeśli tutaj zostanę, coś wam się stanie... - powiedziałam już spokojniej, krzyżując ręce na piersi.
   -Nam? - spytała cicho.
   -Tak. Tobie, chłopakom, Paul'owi... Nie mogę odpędzić od siebie tego
wrażenia, że jeśli tylko tutaj zostanę, ściągnę na was jakieś kłopoty. Najlepszym rozwiązaniem będzie więc mój wyjazd – zakończyłam finalnym tonem, czekając na reakcję przyjaciółki i czując jak moje serce przyspiesza obroty.
Eve nie odzywała się długi czas. W końcu spuściła wzrok w na swoje dłonie i wyszeptała:
   -Jak ty to sobie wyobrażasz?
   -Normalnie – wzruszyłam ramionami. - Po prostu wsiądę w najbliższy pociąg i zniknę...
   -Nie o to mi chodzi - spojrzała tępo przed siebie. - Jednak nie możesz mnie tak po prostu zostawić – jej oczy zaszkliły się od łez gotowych w każdej chwili wydostać się na zarumienione policzki blondynki. O nie, tylko nie to... - Nie teraz, kiedy w końcu przez to wszystko przeszłyśmy...
   -Eve... – obróciłam ją w taki sposób, że stała teraz naprzeciw mnie. Spróbowałam spojrzeć jej w oczy. - Jesteś silna...
   -Nie zaczynaj! - podniosła głos i wyrwała się moim dłoniom, które położyłam jej na ramionach. - A może ja wcale nie jestem silna?! Pomyślałaś o tym?! - krzyknęła. Tym razem to moje oczy zaczęły niepokojąco mnie szczypać. Nie możesz się rozpłakać, Chelly. Nie teraz. - Pomyślałaś o tym, że sobie bez ciebie nie poradzę?! Nie możesz tak po prostu sobie wyjeżdżać, rozumiesz?!
   -Eve! - próbowałam przywołać ją na ziemię. Przez szał, w który wpadła wyglądała, jakby miała kolejny atak. Przeszedł mnie zimny dreszcz.
   -Potrzebuję cię – rozpłakała się i dopadła moich ramion, wtulając się w nie tak gwałtownie, że prawie nie utrzymałam równowagi.
Przygryzłam wargę, żeby jakoś pohamować łzy.
   -To dla dobra nas wszystkich... - mruknęłam cicho, a ona gwałtownie pokiwała głową.
   -Nieprawda! Nikomu z nas to nie wyjdzie na dobre, Michelle.
   -Eve, już podjęłam decyzję – oznajmiłam chłodno, czując, że jeśli będę słuchała jej namów, w końcu ulegnę. Nie mogłam tu zostać.
   -Co ja tak właściwie dla ciebie znaczę, skoro podjęłaś ją beze mnie?
Nie miałam pojęcia co jej odpowiedzieć. Nie byłam przygotowana na takie pytanie. To wszystko nie tak miało się potoczyć!
Moja przyjaciółka widząc, że nie otrzyma ode mnie odpowiedzi uśmiechnęła się gorzko, po czym zrobiła kilka kroków w tył. Stałam jak sparaliżowana.
   -A więc rób co chcesz, Michelle. Rób co chcesz – rozłożyła ramiona w geście kapitulacji, po czym obróciła się na pięcie i wyszła z mojego pokoju.
Poczułam, że właśnie rozpadłam się na kawałki, a ona zabiera ze sobą jeden z nich. Przeszył mnie okropny ból. Nie. Nie mogę jej stracić. Rzuciłam się za nią biegiem, potykając się o własne nogi. Zbiegałam już po schodach, mając nadzieję, że jeszcze ją zobaczę.
Przeliczyłam się jednak.


Czekałam na pustym korytarzu, wpatrując się w swoje drżące ręce. Byłam już po przesłuchaniu. Czekałam teraz jedynie na zezwolenie opuszczenia budynku. Nie wiedziałam do czego mogłabym być im jeszcze potrzebna, ale widocznie coś musieli jeszcze sprawdzić... Starałam się o tym nie myśleć. Kiedy tylko policjant
powiedział, że mogę już iść, jak najprędzej opuściłam komisariat, mając głęboką nadzieję, że nie będę musiała go już więcej oglądać. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu. Nie wiedzieć czemu, kiedy tylko przekraczałam próg mieszkania, moje oczy zaszkliły się od łez. Zdjęłam ze znużeniem buty i weszłam do salonu. Opadłam na kanapę i wyciągnęłam odruchowo telefon z kieszeni. Spojrzałam na wyświetlacz. Żadnych nowych wiadomości.
Po chwili do środka wszedł mój brat. Podniosłam na niego zdziwione spojrzenie. Bez słowa usiadł obok mnie i przytulił do siebie.
   -Wszystko w porządku? - zapytałam, zszokowana jego zachowaniem.
Paul rzadko okazywał jakiekolwiek uczucia, szczególnie te żywione do mnie. Trwaliśmy nadal w uścisku, po czym brat powoli wypuścił mnie ze swoich objęć i przyjrzał mi się dokładnie.
   -Co ty tutaj robisz? - spytałam nadal zdziwiona. Powinien być w pracy.
   -Dzwoniła do mnie Eve – oznajmił grobowym tonem.
   -Coś się stało? Wszystko w porządku? Gdzie ona jest? - zaczęłam panikować.
Paul położył mi rękę na ramieniu w uspakajającym geście.
   -Wszystko z nią okay. Rozmawialiśmy o twoich planach...
Spojrzałam w bok. Wiedziałam, że prędzej czy później czeka mnie ta rozmowa, ale nie miałam najmniejszej ochoty się tłumaczyć. Nie przed nim.
   -Paul, jeśli myślisz, że... - zaczęłam wzburzonym tonem, ale nie dane było mi dokończyć.
   -Nie będę cię zatrzymywał – wyjaśnił. - Ja... Po prostu... Myślałem, że już wyjechałaś...
Spojrzałam na niego uważnie.
   -To dlatego tak tutaj wpadłeś? - uśmiechnęłam się lekko.
   -Pewnie! Jesteś w końcu moją ukochaną siostrzyczką! - ułożył usta w dzióbek i
zmierzwił mi włosy, śmiejąc się ze mnie. Wiedziałam jednak, że próbuje tym ukryć jak bardzo bał się, że nie zobaczy mnie już przed wyjazdem.
   -Gadałaś już z nim? - spytał po chwili, wskazując wzrokiem na schody prowadzące na piętro. Pokiwałam przecząco głową.
   -Wyjeżdżam jutro rano – oznajmiłam mu i wstałam. - Załatwię to później.
Obróciłam się i skierowałam do swojego pokoju, zostawiając brata sam na sam z myślami.


Obudziłam się później niż planowałam. Zwlokłam się leniwie z łóżka. Naciągnęłam na siebie przygotowane wczoraj ubrania, po czym poszłam do łazienki. Wróciwszy do pokoju, chwyciłam swój szkolny plecak i wpakowałam do niego najpotrzebniejsze rzeczy – portfel, dokumenty, butelkę wody, telefon i kilka zdjęć. Dorzuciłam do tego moje ulubione książki. Wsunęłam na nogi czarne trampki, po czym założyłam na ramię dużą torbę, którą spakowałam już wczorajszego wieczora. Westchnęłam i sięgnęłam po plecak.
Wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą delikatnie drzwi.
Przez myśl przeszło mi, żebym w ogóle z nim nie rozmawiała i przez chwilę nawet
wydawało mi się to rozsądnym wyjściem, ale zaraz uświadomiłam sobie, jak bardzo bym później tego żałowała. Już wystarczająco często wyrzucałam sobie to, że nie pożegnam się z chłopakami.
Tak więc dotarłam w końcu przed drzwi Zayn'a. Zapukałam cicho, mając widocznie nadzieję, że nie usłyszy. Wtedy mogłabym usprawiedliwić przed sobą samą to, że z nim...
   -Chelly? - otworzył, zdziwiony moim widokiem. Stał przede mną w samych dresach z zaspanym wyrazem twarzy. - Co ty tu robisz o tej godzinie? - przetarł oczy, cofając się w głąb pokoju, by spojrzeć na zegarek. Weszłam za nim do środka, po czym zamknęłam za sobą drzwi. Trzask musiał zwrócić jego uwagę, bo obrócił się gwałtownie w moją stronę.
Chwilę trwało, zanim nasze oczy przyzwyczaiły się do ciemności, która panowała w jego pokoju z zasłoniętymi oknami. Chłopak uważnie zlustrował mnie spojrzeniem.
   -Wychodzisz? - zdziwił się.
Przełknęłam to, co właśnie planowało utrudniać mi mówienie. Już sama nie wiedziałam jak to nazwać. Stres? Żal? A może jeszcze coś innego?
   -Wyjeżdżam – poprawiłam go machinalnie.
   -Dokąd? - spojrzał na moje wypchane torby, marszcząc brwi.
   -Przed siebie – odparłam, a zmarszczka pomiędzy jego brwiami powiększyła się. - Jak najdalej – dodałam, próbując brzmieć na pewną siebie.
   -Dlaczego? - szepnął skonsternowany.
   -Nie mogę was dłużej narażać. Nie mogę dopuścić do tego, by coś wam się stało... - widziałam po jego minie, że chciał już zaprzeczać, ale przerwałam mu gestem ręki. - Zayn, ja nie przyszłam tutaj po radę w tej sprawie. Wiem co mam robić. Przyszłam się pożegnać.
Na dłuższą chwilę zapadła grobowa cisza. Nie wiedziałam co jeszcze mam mu powiedzieć. W momencie, kiedy miałam już obrócić się do wyjścia, wypłynęło z jego ust:
   -Czy jest coś, co mogę zrobić, żebyś została?
Zagryzłam wargi i zacisnęłam oczy, żeby tylko się nie rozkleić. Nie mogłam patrzeć na to, jak uporczywie szukał w moich oczach odpowiedzi na swoje pytanie. Chciałam rzucić mu się na szyję, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że nie wyjeżdżam, że wszystko będzie tak, jak dawniej, ale nie mogłam.
Po prostu nie mogłam.
Otworzyłam więc oczy i pokiwałam przecząco głową.
Zayn przeczesał palcami włosy, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem.
   -Nie możesz teraz wyjeżdżać.
   -Mogę – zaprzeczyłam. - I to właśnie zrobię.
   -Nie możesz. Ja cię kocham – powiedział to tak oczywistym tonem, że prawie ugięły się pode mną nogi.
   -Co? - wykrztusiłam.
Wstał. Podszedł bliżej mnie, ujmując moją twarz w dłonie. Poczułam jak moja dolna warga zaczyna niebezpiecznie drżeć, a z oczu płyną łzy.
   -Kocham cię – powtórzył cicho, pochylając się nade mną.
Złożył na moich ustach delikatny jak dotyk motyla pocałunek, po czym kolejnymi dwoma otarł moje łzy z policzków. Oparł swoje czoło o moje własne. Drżałam.
   -Więc pozwól mi odejść – wyszeptałam, załamującym się od płaczu głosem.
Mój oddech przyspieszył niebezpiecznie. Odstąpiłam od chłopaka, choć było to bardziej bolesne niż cokolwiek innego, co mogłam sobie w tej chwili wyobrazić.
Malik pokręcił przecząco głową, wyciągając do mnie swoje ramiona.
Oparcie się pokusie wrócenia w jego objęcia było chyba jedną z najcięższych rzeczy, jakie zrobiłam. Widać było jak go to boli. Nadal jednak nie mogłam uwierzyć w jego słowa i potrząsnęłam przecząco głową, jakbym chciała przez to wyrzucić z myśli to, co właśnie przed chwilą od niego usłyszałam. Nie. Nie mogę
się teraz złamać.
   -Co mogę zrobić? - rzucił zrozpaczony.
Przygryzłam wargę, obróciłam się na pięcie i wyszłam, żeby nie sprawiać sobie już więcej bólu. Byłam na korytarzu, kiedy usłyszałam za sobą jego szybkie kroki.
   -Co mogę zrobić?! - ryknął. W jego głosie czuć było to, jak targają nim emocje. Obróciłam się w jego stronę nadal ze łzami w oczach. Spojrzałam w jego tęczówki po raz ostatni, jak sądziłam. Jedynym co byłam w stanie powiedzieć, było:
   -Przeżyj. Po prostu przeżyj.
Wybiegłam z domu jak najszybciej tylko mogłam. Nie wiedziałam w jaką stronę kierują mnie nogi. Po prostu pędziłam przed siebie tak szybko, jak tylko mogłam. Kiedy oceniłam, że jestem już dość daleko od domu, przysiadłam na chwilę na murku, ocierając łzy nadal płynące strugami z moich oczu.
Myśli miałam tak rozbiegane, jak przed chwilą własne nogi.
Nie wiedziałam co miałam robić i właśnie to mnie przerażało.
   -Nie zatrzymuj się – mruknęłam sama do siebie, po czym wstałam i ponownie ruszyłam na przód. Tym razem powoli.


Szłam poboczem leśnej drogi z rękoma skrzyżowanymi na piersi, próbując pohamować łzy. Pomimo pięknej pogody cała się trzęsłam. Szłam jednak hardo przed siebie, próbując nie myśleć o ciemnych tęczówkach, które chyba będą mnie prześladować w snach do końca życia.
Po chwili zobaczyłam, że pewien samochód nie mija mnie tak, jak każdy inny, tylko zwalnia i dobiera moje tempo, posuwając się zaraz obok mnie.
Sekundę później opuszczono szybę od strony pasażera. Jeszcze tego mi brakowało...
   -Wsiadaj – usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam na kierowcę czarnego wozu ze
zdziwieniem. Skąd on się tu wziął?
Pokręciłam przecząco głową, nadal stawiając przed sobą pewne kroki.
   -Michelle, po prostu wsiadaj – westchnął zrezygnowany, po czym zatrzymał auto, nie gasząc silnika. Po raz kolejny dzisiaj otarłam nieudolnie łzy i otworzyłam drzwi samochodu. Wgramoliłam się do środka, rzucając torby na tylne siedzenie wozu. Louis nie ruszał naprzód, czekał aż coś powiem.
Zakryłam twarz dłońmi, a on odciągnął jedną z nich, abym mogła na niego spojrzeć.
   -Gdzie mam cię zawieźć? - spytał cicho, patrząc na mnie przyjaźnie.
Nie myślałam o tym co mówiłam. Wypaliłam po prostu pierwsze, co przyszło mi do głowy:
   -Boston.
   -Boston? - powtórzył niepewnie, zmuszając pojazd do ruchu. Już po chwili pędziliśmy przez las z wielką prędkością. - Co takiego jest w Bostonie?
   -Mój ojciec. Tak mi się przynajmniej wydaje... - szepnęłam pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu.
W tamtej chwili nie myślałam ani o Paul'u ani o Eve, ani nawet o Cloe.
W tamtym momencie, w aucie jednego z moich przyjaciół w mojej głowie były słowa, które wypowiedziałam do Zayn'a jako ostatnie.

,,Przeżyj. Po prostu przeżyj.”






Witamy! :)
Jak się już pewnie domyślacie - oto ostatni rozdział.
Nie rozstajemy się jednak - tak szybko się nas nie pozbędziecie! :)
Niedługo pojawi się epilog i link do następnego bloga. Mamy WIEEELKĄ nadzieję, że wszystkie z ośmiu (lub więcej, bo może ktoś jednak nie skomentował) tych CUDOWNYCH osób zajrzą do nas ♥
W ogóle dziękujemy za te wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem - każdy z nich jest dla nas na wagę złota, znaczy tyle, co całe to opowiadanie, bo bez Was tak właściwie nie byłoby tego bloga :) Dziękujemy za to, że jesteście.
Chciałabym również podziękować za ponad 9000 wejść ♥
Tak właściwie po raz ostatni już (przynajmniej na tym blogu) zachęcam do zadawania pytań bohaterom zarówno tutaj, jak i na naszych ask'ach :)
Teraz moje kochane idę nadrabiać czytanie Waszych rozdziałów! :)
Kochamy Was ♥
DO EPILOGU!
W imieniu swoim i Ev
Chelly

czwartek, 6 marca 2014

~25~

~Z perspektywy Eve~
(WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM!)

Promienie słoneczne przedzierające się przez okna muskały moją twarz, nie pozwalając dłużej pogrążać się we śnie. Usiadłam i rękoma przetarłam twarz. Lekko zaspanym wzrokiem rozejrzałam się po pokoju. W pomieszczeniu od lat nic się nie zmieniało, jednak od nie dawna można w nim było zauważyć kilka męskich ubrań porozrzucanych gdziekolwiek się dało i dużą torbę leżącą w koncie. 
Moje rozmyślania przerwał głośny i przenikliwy dźwięk telefonu. Szybko zerwałam się z łóżka, podchodząc do niewielkiej białej komody, stojącej pod jedną ze ścian.  Chwytając aparat do ręki, wyszłam z pokoju. Zanim zamknęłam drzwi, upewniłam się czy blondyn przypadkiem się nie obudził. Na szczęście chłopak wciąż leżał na swoim miejscu, nawet nie drgając, jedyną oznaką życia
była lekko, w miarowym tempie unosząca się pierś. 
   -Słucham - odebrałam połączenie, nawet nie sprawdzając kto próbował się do mnie dodzwonić.
   -Hey... - usłyszałam nieśmiały głos Chell, co mnie trochę zdziwiło. Od kilku dni nie używała w ogóle swojego telefonu. Siedziała całymi dniami zabarykadowana w swoim pokoju, rozmyślając o wydarzeniach ostatniego felernego dnia.
   -Cześć - przywitałam się z przyjaciółką, wchodząc do kuchni. - Która godzina? 
   -Tak myślałam, że dopiero wstałaś. Za piętnaście minut dwunasta. 
Otwierając lodówkę, westchnęłam, na co Smith zareagowała delikatnym śmiechem. Kolejne zdziwienie. Już dawno nie słyszałam jak się śmieje.
   -O której Niall przychodzi do ciebie? - zapytała. 
   -Co? - odpowiedziałam automatycznie. Dopiero po chwili doszło do mnie to, co powiedziała. - Właśnie śpi, późno poszliśmy spać. 
W tle usłyszałam gwizd, któremu po chwili zawtórował melodyjny śmiech Michelle.
   -Dlaczego Malik nas podsłuchuje? - zapytałam nieco zawstydzona. - Cześć Zayn! - przywitałam się z chłopakiem, jedną ręką wsypując płatki do miski. 
   -Hey - głos chłopaka dochodził z daleka, widocznie Chelly rozmowę miała ustawioną na głośnomówiący. 
   -Robicie coś ciekawego dzisiaj? - zapytał chłopak, lekko zagłuszony przez telewizor.  
   -Na razie nie mam nic w planach, ale nie wiem jak Niall... - odpowiedziałam, zaczynając jeść płatki.  - Macie jakiś pomysł?
   -Małe spotkanie...
   -Z dużymi ilościami alkoholu – dokończyłam, uprzedzając przyjaciółkę. - Nie, dziękuję.
   -Tym razem podziękujemy używkom Ev. Noc filmowa -sprostował Zayn. Chociaż go nie widziałam, mogłam przysiąść, że się uśmiecha. - No kto, jak kto, ale ty nie powinnaś odmówić!
W tym momencie drzwi od mojego pokoju otworzyły się i stanął w nich Niall, szeroko uśmiechając się do mnie. 
   -Poczekaj - zwróciłam się do telefonu. - Mamy ochotę na filmy u Michelle, czy masz inne plany? - zapytałam chłopaka, który do mnie podszedł i pocałował w policzek. 
   -Zależy jakie będą mieli filmy - powiedział i przejął ode mnie telefon.
Nie przysłuchiwałam się temu, co mówił. Moje oczy  spoczęły na ciele chłopaka. Najpierw uważnie obserwowały umięśniony brzuch i klatkę piersiową, a następnie, gdy Irlandczyk się odwrócił, plecy. Gdybym nie znała Horan'a pewnie bym pomyślała, że siedzi na siłowni od rana do nocy. Jednak nic bardziej mylnego: chłopak jadł ile się dało i to nieregularnie, powtarzając przy tym, że wygląda jak kurczak z Tesco. Zawsze bawiło mnie to stwierdzenie.
   -Eve? Słuchasz mnie? - głos Niall'a wyrwał mnie z rozmyśleń, jego niebieskie oczy przyglądały mi się z uwagą. 
   -Tak... - wyprostowałam się na krześle. -Nie, przepraszam możesz powtórzyć? - poprosiłam, na co chłopak się uśmiechnął i pokręcił głową. 
   -Jedziemy do Chell za dwie godziny, tylko musimy po drodze skoczyć do sklepu, ok? 
   -Jasne - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do chłopaka. - Co chcesz na śniadanie? - podeszłam i otworzyłam lodówkę, spoglądając na Horan'a. On podszedł i lekko uniósł mnie tak, abym bez problemu mogła spojrzeć mu w oczy. Po chwili chłopak zaczął całować moją szyję, co wywołało u mnie napad śmiechu. 
   -Płatki wystarczą - wyszeptał mi do ucha, ustawiając mnie na ziemi, a sam zaczął oddalać się w stronę łazienki.
Po chwili usłyszałam jego perlisty śmiech.


   -Ale mówię ci, że żelki będą lepsze od chipsów! - zaczęłam tłumaczyć po raz tysięczny chłopakowi. - Po za tym ja nie jem chipsów. 
Horan zrobił obrażoną minę. 
   -Więc bierzemy żelki. 
   -Ale jesteś uparta - stwierdził chłopak, wkładając trzy paczki gumowych misiów do koszyka.
   -Ty też nie należysz do ustępliwych osób - odpowiedziałam, dorzucając kilka paczek innych słodkich i słonych przekąsek.
   -Dlatego mnie kochasz – odparł z uśmiechem.
   -Powiedzmy.
   -Słucham?! - zostawił wózek z zakupami na środku sklepu i powoli zbliżał się
do mnie z miną polującego lwa. Gdyby nie moje rozbawienie, zaczęłabym się bać.
   -Powiedziałam ,,powiedzmy''. Już masz problemy ze słuchem? - zapytałam, zaczynając śmiać się z zachowania chłopaka.
Niall tylko się uśmiechał coraz szerzej i kręcąc głową podchodził coraz bliżej, a ja odruchowo stawiałam kroki do tyłu, jednak po chwili moje plecy zetknęły się ze ścianą, co jednoznacznie oznaczało przegraną w tej dziwnej, ale zabawnej grze. 
   -Trafiła kosa na kamień - chłopak nie zwalniał kroku, był bliżej i bliżej. 
Po chwili stanął obok mnie i zaczął całować. Uwielbiałam gdy to robił. Uwielbiałam każdy jego ruch. Po chwili chłopak mnie uniósł, a ja oplotłam nogami jego biodra. Trwaliśmy w takiej pozycji jakiś czas dopóki nie usłyszeliśmy wymownego chrząknięcia. Szybko odskoczyliśmy od siebie, gdy zauważyliśmy stojącego obok nas ochroniarza.
   -Dzieci, ja rozumiem: pierwsze miłości, hormony w was buzują i tak dalej, ale błagam was, nie w sklepie. Tu przychodzą ludzie z dziećmi – powiedział, wskazując na małą dziewczynkę, która w ręce trzymała wielkiego lizaka. Była w nas wpatrzona jak w obrazek. Horan bezskutecznie próbował pohamować swój śmiech, a ja cała czerwona i zawstydzona wtuliłam się w jego pierś i także wybuchłam śmiechem. 
   -Przepraszamy, to się więcej nie powtórzy - obiecał z udawaną powagą Niall, uśmiechając się do mężczyzny, który po chwili odszedł. 
Gdy już chcieliśmy pójść dalej, podeszła do nas dziewczynka z lizakiem.
   -Jesteście ładną parą – oznajmiła, sepleniąc i szybko pobiegła do swojej mamy. 
Wybuchnęłam jeszcze większym śmiechem. 
   -Ma rację. Jesteśmy ładną parą – odparł Niall i objął mnie ramieniem.


   -Naprawdę nie macie nic innego niż te łzawe badziewia? - zapytał z lekką kpiną w głosie Malik, spoglądając na mnie i Chell.
   -No co? Każda nastolatka ma półkę wypchaną wyciskaczami łez. 
   -A poza tym to są klasyki – poparłam wyjątkowo rozmowną dzisiaj Michelle. - Nie mów mi, że nigdy nie oglądałeś słynnej sceny z „Dirty Dancing”!
   -Eve, czy ja naprawdę wyglądam na chłopaka, który z chęcią wcisnąłby się w trykot i kręcił piruety na sali pełnej ludzi? - Zayn spojrzał na mnie wymownie, a po chwili dodał, przerażony moją miną: - Błagam, nie odpowiadaj.
   -Patrick Swayze nie nosił trykotów - mruknęłam pod nosem, jednak chyba nie na tyle cicho, ponieważ wszystkie oczy skierowały się w moją stronę. 
   -Nieważne - stwierdził chłopak, machając ręką w moją stronę. 
Po kilku minutach sprzeczek, protestów i śmiechów w końcu wybraliśmy „Poradnik Pozytywnego Myślenia”, który, jak to Malik określił „jest jedynym
filmem godnym obejrzenia w stercie tych śmieci”. Oczywiście były sprzeciwy, ponieważ ja i Chelly widziałyśmy go już z dziesięć razy, jednak chłopak był nieustępliwy. 
Gdy w końcu włączyliśmy film, wtuliłam się w ramię Niall'a, który dziwnie drgnął.
   -Wszystko w porządku? - zapytałam cicho. 
   -Co? - zapytał takim tonem, jakbym wyrwała go ze snu. 
   -Pytałam czy wszystko w porządku. Odkąd tu jesteśmy, nie odezwałeś się ani słowem – wyjaśniam, na co chłopak zareagował bladym uśmiechem, po czym objął mnie ramieniem i przytulił.
   -Nic mi nie jest, po prostu się zamyśliłem – odpowiedział, jednak to mnie nie przekonało.
Po niecałej godzinie trwania filmu, Malik stwierdził, że to „kolejne ścierwo do mojej kolekcji” i wyszedł z pokoju, każąc nam nie ruszać się z miejsc. 
   -Chcesz coś do picia? - zapytałam szatynki, która odprowadzała chłopaka wzrokiem. 
   -Tak - odpowiedziała obojętnie, nawet nie zwracając na mnie wzroku. Zaczęłam śmiać się z jej reakcji i ruszyłam w stronę pomieszczenia. 
Znałam ten dom na pamięć, jednak kuchnia byłą pomieszczeniem, w którym o dziwo spędzałam najwięcej czasu podczas pobytu u mojej przyjaciółki. To było trochę dziwne, jednak z moim wiecznie łaknącym pożywienia żołądkiem nie mogło być inaczej. Sięgając do szafki, wyjęłam dwa kubki i postawiłam je na blacie obok zlewu, by po chwili zacząć wypełniać je napojem. 
   -Bu... - usłyszałam dobrze znany mi głos, który rozbrzmiał tuż przy moim uchu. Uśmiechnęłam się lekko, odstawiłam butelkę i odwróciłam się do chłopaka. 
   -Nie ładnie tak straszyć – powiedziałam, zarzucając ręce na jego szyi. - Mama ci nigdy o tym nie mówiła? - zakpiłam. 
   -Coś tam wspominała, ale ty chyba się mnie nie boisz, co? - zapytał, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie. Horan nie był ode mnie wiele wyższy, jednak i tak, żeby spojrzeć w jego oczy, musiałam zadrzeć głowę lekko do góry. 
   -Nigdy jej nie zrobisz krzywdy.
   -O czym ty mówisz? - zapytałam, mając nadzieję, że to kolejny żart blondyna. 
   -Nie zrobisz jej krzywdy dopóki ja jestem przy niej! - Niall odepchnął mnie tak mocno, że uderzyłam o szafkę, upadając na podłogę. Nie wiedziałam jak zareagować. Pierwszym, co przewinęło się przed moimi oczami była scena z wieczoru, w którym prawie zostałam uduszona. Tyle tylko, że wtedy uderzyłam o kontener na śmieci. Spanikowałam jednak chyba jeszcze bardziej niż tej felernej nocy.
   -Niall, co ty robisz? To ja – Eve! Niall - powiedziałam ledwo słyszalnie.

   -Nie waż się wymawiać jej imienia! - Horan krzyknął, klękając obok mnie. Odruchowo się cofnęłam. Chwilę później poczułam jak jego ręka wylądowała na moim policzku. 
   -Zayn, Michelle! - zawołałam przyjaciół, nadal będąc w głębokim szoku. Po chwili oboje zjawili się w pomieszczeniu. 
   -Nie waż się, rozumiesz?! Nie dorastasz jej do pięt! Ona jest dla mnie wszystkim, ja ją kocham, a ty to niszczysz! Zostaw nas w spokoju!!! - Niall znowu podniósł rękę, jednak Zayn zdążył go powstrzymać, chwytając go za ramię i przyciskając do ściany. 
   -Co ty do cholery wyprawiasz?! Niall, co ty odwalasz?! - Mulat zaczął krzyczeć, coraz mocniej przyciskając Irlandczyka do ściany. 
   -Zayn, nie! - krzyknęłam, próbując odciągnąć go od naszego przyjaciela, a mojego chłopaka. - Ja to załatwię – szepnęłam, kładą mu rękę na ramieniu. 
   -Ale...Eve, on cię uderzył! - krzyknął zszokowany Malik. Faktycznie, pulsujący policzek dawał o sobie znać. 
   -Zayn, chodź, jak będzie nas potrzebować, to nas zawoła - Chelly chwyciła chłopaka za rękę i ruszyli razem w stronę wyjścia - Prawda? - tym razem dziewczyna zwróciła się do mnie. Lekko kiwnęłam głową i zwróciłam się do Niall'a.
   -To ja-Eve – wyszeptałam ponownie, powoli kładąc rękę na jego policzku. - Niall, to tylko ja...
   -Nie waż się... - spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam dokładnie to, co nie jeden raz słyszałam z opisów moich bliskich. Powiększone źrenice, rozbiegany wzrok, zagubienie, strach. Dlatego jedynym, co przyszło mi do głowy było to, co zazwyczaj robili oni, kiedy mnie taką widzieli. Coś, co mogło wytrącić mnie z tego letargu.
   -Niall, spokojnie. To nie jesteś prawdziwy ty, nie rób tego, nie pozwól... - ucięłam, słysząc mój załamujący się głos. 
Spojrzałam w jego oczy, przerażone niebieskie oczy. 
Stanęłam na palcach i lekko musnęłam jego usta. Nic, zero reakcji. 
Spróbowałam raz jeszcze, tym razem mocniej, trochę bardziej zdecydowanie. Po chwili poczułam ruch ze strony blondyna, zaczął odwzajemniać pocałunek. 
   -Przepraszam – wyszeptał, kiedy spojrzałam mu w oczy. Jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki, naraz zrobiły się normalne. Kamień spadł mi z serca.
Po dłuższej chwili odsunęłam się od chłopaka. Zaczęły trząść mi się ręce. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedział...? Dlaczego niczego nie zauważyłam...? Moje myśli były prawie tak samo rozbiegane jak jego oczy przed chwilą. Teraz patrzył na mnie z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Zdawał sobie sprawę, że dobrze wiem co właśnie się stało. Wiedziałam. Aż za dobrze. 
   -Jak długo to trwa? - zadałam chyba najprostsze pytanie, jakie mogłam zadać. Mój oddech przyspieszył, kiedy oczekiwałam na odpowiedź. Nadal nie mieściło mi się to w głowie, żeby Niall miał jekiekolwiek problemy z psychiką... Odwrócił wzrok, unikając mojego spojrzenia.
   -Od dziesiątego roku życia. 
   -To dlatego wiedziałeś jak mnie z tego wybudzić? Wtedy, u was, pierwszego dnia - wytłumaczyłam, kiedy patrzył na mnie, nic nierozumiejącym wzrokiem. Nie miałam pojęcia dlaczego przypomniałam sobie o tym akurat teraz. Horan delikatnie skinął głową.
   -Przepraszam. 
   -Jak częste masz napady? - zapytałam, nie zważając na to, co mówi.
   -Ostatnio coraz rzadziej, ale mocniejsze...
To brzmiało tak znajomo. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, jak zareagować. Zdawałam sobie jedyni sprawę z tego, że mam otwartą buzię i wpatruję się w podłogę. 
   -Trzeba coś z tym zrobić... - powtórzyłam słowa mojej matki, kiedy pierwszy raz usłyszała od nauczycieli o moim dziwnym zachowaniu. Pamiętałam to, jakby to było wczoraj.
Podeszłam niepewnie do blondyna. On, widząc co zamierzam, przytulił mnie do siebie tak, jakby już nigdy nie chciał wypuścić mnie ze swoich ramion. - Obiecuję, że ci w tym pomogę. 
   -Tak bardzo cię przepraszam – ze zdziwieniem usłyszałam, że jemu też załamuje się głos. Spojrzałam w kierunku salonu, gdzie siedziała para naszych przyjaciół.
Rozmawiali o czymś po cichu.
   -Powiemy im? - spytał, jakby to rzeczywiście moje przyzwolenie miało być mu potrzebne.
   -Nie. Będą dopytywać... - mruknęłam w zagłębienie między jego szyją a ramieniem, przypominając sobie to, przez co sama przechodziłam. - A teraz uśmiechnij się i chodź ze mną, aby pokazać im, że po prostu to był tylko żart – nakazałam, sama wymalowując na ustach tak dobrze dopracowany. Ujęłam jego
twarz w dłonie i spojrzałam mu w oczy. Wyszliśmy z kuchni i usiedliśmy koło naszych przyjaciół jak gdyby nigdy nic.


   -Eve? - zagadnęła podejrzanie beztroskim tonem Chelly, kiedy chłopcy zajęci byli meczem w telewizji. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. - Możemy pogadać?
   -Pewnie – odparłam, nadal uśmiechając się jak idiotka.
   -Na osobności – dodała, spoglądając w stronę Zayn'a i Niall'a.

   -Nie martw się, są tak zafascynowani futbolem, że...
   -Na osobności, Eve – przerwała mi ostrym tonem.
Spojrzałam na nią, marszcząc brwi w konsternacji, po czym posłusznie udałam się za nią do jej pokoju.
   -O co chodzi? - zagadnęłam wreszcie po dłuższej chwili ciszy, w której wpatrywała się tępym wzrokiem w okno.
Obróciła się w moją stronę. Kiedy zobaczyłam jej minę, wiedziałam, że wróży coś niedobrego. Chelly westchnęła i oznajmiła poważnym tonem:

   -Muszę wyjechać.






Heyo! c:
Jak zwykle przepraszam za takie opóźnienia, ale złapało mnie jakieś cholerne grypsko i zwyczajnie nie byłam w stanie dodać rozdziału ;-;
Tak, wiem, że zawsze nawalam, ale obiecuję, że w następnym blogu będziemy trzymać się terminów!
Co do ważnej informacji:
Pozwolę sobie "spapugować" pomysł z innego bloga.
Otóż mam  do Was wielką prośbę: czy mogłybyście chociaż jednym słowem, każda z Was, napisać po prostu, że przeczytała ten rozdział? Chodzi o to, że nie mamy tak właściwie pojęcia czy jest tutaj jeszcze ktoś oprócz tych, którzy komentują... Strasznie nas to smuci, że ostatnio Was trochę ubyło. Zwykłe "Przeczytałam" da nam więcej radości niż możecie sobie wyobrazić, nawet jeśli będzie anonimowe :)
No więc nie zarzucam Was dalej, mam jedynie nadzieję, że jesteście w stanie to dla nas zrobić, że będziecie pisały jak tam wrażenia po rozdziale i oczywiście zachęcam do zadawania pytań c:
Pozdrawiam cieplutko
Kochamy ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

niedziela, 16 lutego 2014

~25~

Niezmiernie przepraszamy, ale mamy takie urwanie głowy, że niestety, ale rozdział pojawi się dopiero w nadchodzącym tygodniu... Strasznie przepraszamy. Uznałyśmy jednak za fair w stosunku do Was, żeby napisać tę informację. Raz jeszcze straaasznie przepraszamy i prosimy o zaglądanie tutaj w tygodniu :)
Kochamy ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

sobota, 8 lutego 2014

~24~

~Z perspektywy Louis'a~
(poniższy tekst nie jest cenzurowany)

Zaczynały trząść mi się ręce. Czułem się tak, jakbym miał zwymiotować.
   -Tak, to ja spowodowałem wypadek. Ups? - usłyszeliśmy śmiech na nagraniu. Automatycznie chwyciłem pod biurkiem rękę Michelle, która cała dygotała.
Siedzieliśmy na komisariacie policji, dokładniej w pokoju służącym do przesłuchań. Wiedziałem, że na korytarzu czeka na nas tylko Harry. Malik wolał omijać komisariat szerokim łukiem, toteż pojechał do domu Michelle jak najszybciej. Spojrzałem na rodziców naszej zmarłej przyjaciółki. Pan Farenhall
obejmował swoją żonę, pocieszająco pocierając jej ramię. Było mi strasznie żal, że muszą wysłuchiwać takich rzeczy. Chelly zresztą też nie wyglądała na zadowoloną z tego, że po raz drugi musi przeżywać tę rozmowę.
Ścisnąłem mocniej jej dłoń, ale nawet nie drgnęła.
   -Niepokojące sms'y? - rozbrzmiało w pomieszczeniu, a ja zmarszczyłem brwi. Nie miałem pojęcia o czym on mówi.
Słuchaliśmy dalej. Że też policja nie mogła tego zrobić bez nas!
Po chwili zaczął się szum. Wiedziałem, że to były te minuty, w których dziewczyna biegła. Po chwili jednak ponownie zaczęły się głosy.
   -Ciebie też to czeka! Ona cię zniszczy! Niszczy każdego!
Michelle nadal wpatrywała się tępo przed siebie z zaszklonymi oczyma. Wiedziałem, co czuła. Dopiero co na własne oczy widzieliśmy samobójstwo.
   -Zejdź! Ściągnij go stamtąd! - rozległ się krzyk Michelle, która w chwili obecnej miała problemy z oddychaniem.
   -Nie rób tego! - krzyknął raz jeszcze głos na nagraniu.
   -A to właśnie nie tego chciałaś?! Powinnaś być szczęśliwa, kochanie! - nadal miałem przed oczami to, jak chłopak chwieje się na górze skrzyni i aż przeszedł mnie dreszcz, jednak to było nic w porównaniu do mojej przyjaciółki, która oddychała coraz bardziej spazmatycznie. - Kochałem cię! To ty nie potrafisz kochać.
Rozległ się przerażający krzyk należący do Michelle, tyle, że tej na nagraniu.
Ta realna właśnie wyrwała rękę z mojego uścisku i zanosząc się szlochem zakryła dłońmi usta, zapewne aby nie zawtórować swojemu własnemu głosowi odtwarzanemu z dyktafonu.
   -Czy możemy to wyłączyć?! - nie wytrzymałem, patrząc na policjanta jak na głupca. Czy on naprawdę nie widział jak ona to przeżywa? - Już nic więcej tam nie ma. Zresztą, będzie mógł pan to przesłuchać jeszcze raz, byle nie teraz... - mruknąłem, przyglądając się przyjaciółce, kiedy komisarz usłużnie wyłączył nagranie.
   -Muszę zadać jeszcze kilka pytań – stwierdził, wkładając dyktafon do woreczka.
   -Czy to konieczne? - odezwał się ojciec Clementyne. - Nie sądzę, żeby panna Smith była w najlepszej formie – oznajmił swoim nieznoszącym sprzeciwu głosem. Jezu, aż przeszły mnie ciarki. Słyszałem, że był strasznie zasadniczy, ale to było niedomówienie. Z każdego jego słowa biła straszna dominacja.
   -Dobrze, zgłosi się pani do nas jak najszybciej. Proszę odstawić ją bezpiecznie do domu – zwrócił się do mnie z westchnieniem policjant, a ja objąłem przyjaciółkę ramieniem, po czym wyprowadziłem ją na korytarz.
   -Tak mi przykro – wypaliła, kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz. - On zrobił to wszystko przeze mnie, tak bardzo przepraszam... - zaczęła.
Rodzice Cloe popatrzyli po sobie i dopiero wtedy zrozumiałem o co chodzi. Michelle myślała, że mają do niej o to wszystko żal.
   -Kochanie, to nie twoja wina – mama Clementyne objęła szatynkę ramionami. - Nie możesz tak myśleć. On był chory, Michelle. Nie miałaś na to wpływu...
   -Minie sporo czasu zanim pogodzimy się z ich śmiercią, ale nie winimy cię za to – powiedział oficjalnie pan Farenhall, po czym położył dłoń na ramieniu małżonki. - Musimy już iść. Uważaj na nią – rzucił, kiedy objął ramieniem żonę. Ruszyli w kierunku wyjścia, gdzie czekał na nas Harry.
   -I co? - spytał, kiedy tylko zbliżyliśmy się do niego.
   -Później – uciąłem temat, spoglądając wymownie na dziewczynę. Chyba zrozumiał, bo bez słowa poszedł otworzyć samochód.


Zaciągnąłem się papierosem, stojąc przed domem naszej przyjaciółki. Nie mogłem wytrzymać atmosfery panującej w środku. Chciałem uniknąć zbędnych pytań. Musiałem jakoś odreagować.
   -Wszystko okay? - aż podskoczyłem, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie głos Eve.
   -Nie – odparłem krótko, spoglądając w dół na niską dziewczynę.
Zmarszczyła brwi.
   -To wszystko potoczyło się za szybko... - bąknęła, a ja przez chwilę miałem wrażenie, jakbym słuchał Michelle. Eve zdawała się ostatnio „powrócić do żywych”. Może ten psychiatryk jednak w czymś jej pomógł...? - Boję się, że Michelle sobie z tym nie poradzi, a ja chyba nie wiem jak jej pomóc...
Dobra, teraz naprawdę zacząłem się bać. Brzmiała kropka w kropkę jak Chell.
   -Wszyscy musimy jakoś to przyswoić, ona też da sobie radę – odparłem, gniotąc niedopałek butem, po czym westchnąłem ciężko. - Będzie dobrze – puściłem oko
młodej Hutson, a ona uroczo się uśmiechnęła, po czym mnie przytuliła. Staliśmy tam tak przez dłuższą chwilę, po czym powiedziałem:
   -Wracamy, bo jeszcze się przeziębisz. Strasznie zimne to lato... - potarłem jej ramiona, widząc, że jest jedynie w cienkim sweterku. Wróciliśmy do domu, gdzie w salonie siedzieli Paul, Zayn, Hazz i Niall. Wszyscy mieli podobne miny.
   -Co teraz robimy? - spytałem, siadając obok brata Michelle na kanapie.
Eve i Harry równocześnie wzruszyli ramionami, a Niall wyglądał zaniepokojony przez nie do końca zasłonięte okno, po czym wstał i poprawił zasłony. Spojrzałem na niego zdziwiony. Ostatnio zachowywał się jakoś... inaczej.
   -Nie wiem. Wychodzi na to, że musimy po prostu czekać.
   -Na co? - wtrąciła Eve.
   -Na to, co wydarzy się teraz. Wygląda na to, że sprawa jest rozwiązana. Wszystko, co było niejasne zostało już wytłumaczone. Michelle musi iść na policję i dokończyć swoje zeznania. Podejrzewam, że normalnie wyglądałoby to trochę inaczej, ale w końcu tam zginął człowiek – odparł Paul, wstając. - Opiekuj się nią, ja idę do pracy – powiedział nie wiadomo do kogo, zgarniając z szafki klucze. Już po chwili usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi.
   -Tak czy siak, muszę tu zostać... Nie wiadomo czy moja sprawa ucichła – bąknął Zayn, a ja prychnąłem. Szczerze, nadal nie do końca chyba zaakceptowałem to, że nam wcześniej o niczym nie powiedział.
   -Na nagraniu Ben mówił coś o ,,niepokojących SMS'ach” - przypomniałem sobie. Malik skinął głową.
   -Chelly była zastraszana.
   -ZASTRASZANA?! - powiedzieliśmy wszyscy równocześnie.
   -Tak – odparł cicho.
   -Kiedy się o tym dowiedziałeś? - spytała poddenerwowana Ev.

   -Na wystawie Cloe, kiedy przez przypadek jej telefon dostał się w moje ręce.
   -Dlaczego nam o tym nie powiedziałeś?! - wkurzyłem się.
Wzruszył ramionami, przecierając twarz dłonią.
   -To by nic nie zmieniło. Poza tym, nie było wtedy z nami...
   -Wami? - rzucił wyzywająco Harry, próbując ukryć uśmiech, a Niall szturchnął go w ramię, patrząc uważnie na Zayn'a. Rysy Mulata naraz stężały.
Na chwilę zapadła grobowa cisza.
   -Ktoś powinien zobaczyć co z nią – westchnęła Ev i podniosła się z miejsca.
   -Ja pójdę – Malik nakazał jej usiąść gestem ręki, po czym zniknął na schodach.
Niall nadal patrzył dookoła niespokojnie.
   -Kochanie, wszystko okay? - spytała Eve, próbując zwrócić jakoś uwagę blondyna, błądzącego wzrokiem po całym salonie. - Niall?
   -Co? - zdawało się, jakby wręcz wypluł to słowo, trochę jednak się uspokajając.
   -Śpi – usłyszeliśmy głos Zayn'a, który już po chwili usiadł tam, gdzie uprzednio. - Louis, tylko ty z nas słuchałeś tego nagrania – zwrócił się niespodziewanie do mnie. - Powiedz nam co dokładnie tam zaszło.


,,Lepiej”
To było jedyne, co odpisała na chyba tysiąc zadanych przeze mnie pytań. Jedno małe słowo, a ja potrafiłem przez wyświetlacz telefonu wyczuć ile w nim kłamstwa. Byłem pewien, że wcale nie było lepiej.
Spojrzałem na Luke'a i Harry'ego, siedzących na kanapie. Wyglądało na to, że przypadli sobie do gustu. Chłopak już chyba na stałe zadomowił się w naszym domu. Jezu.
Udałem się do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku i wlepiłem spojrzenie w sufit. Nie mam pojęcia ile tak tam leżałem, wiem tylko, że kiedy usłyszałem krzyk, od razu zbiegłem na dół ile sił w nogach.
Kiedy stanąłem w salonie, nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
   -Hey, hey, spokojnie! - krzyknąłem, ale to chyba był błąd, bo uścisk na szyi Harry'ego najwyraźniej się zacieśnił, bo chłopak przybladł na chwilę.
Luke był w podobnej pozycji, a jego oczy były tak szeroko otwarte, jakby miały zaraz wypaść z orbit.
Zaraz poczułem zimną lufę pistoletu na moim karku, przy czym skrzywiłem się.
   -GDZIE ON JEST?! - ryknął facet, trzymający Harry'ego.
   -Mówiliśmy, że nie wiemy! - pisnął loczek, a ja naraz zrozumiałem dlaczego Malik nie chciał nam nic powiedzieć. Harry był tak fatalnym kłamcą, że nawet mnie nie przekonał. Palce wokół pistoletu zamaskowanego mężczyzny zacieśniły się.
   -Pytam po raz ostatni: GDZIE ON KURWA JEST?! - ryknął.
   -Spokojnie! - powtórzyłem, unosząc ręce do góry. - Naprawdę nic nie wiemy, mówiliśmy już – próbowałem brzmieć jak najpewniej. - Jeśli nas zabijecie, narobi się szum, po co to wam? - te słowa ciężko przeszły mi przez gardło, ale
pomyślałem sobie, że muszę być silny i nieugięty. Przypomniało mi się jak zareagował Liam, kiedy przyszli tutaj pierwszy raz i zdałem sobie sprawę, że próbuję być taki, jak on.
   -Nie mów nam co mamy robić! - warknął ten za mną. - I tak prędzej czy później go znajdziemy, jednak dajemy wam wybór: możecie nam w tym pomóc, albo zacząć się modlić – pchnął lufą głębiej tak, że poczułem ból.
Jebana mafia.
Naraz rozległ się dzwonek mojego telefonu.
Cholera, dlaczego akurat teraz?!
   -Sprawdź kto dzwoni – nakazał mężczyzna za mną. Posłusznie wyjąłem komórkę z kieszeni spodni i spojrzałem na wyświetlacz. Kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że nie pokazuje on imienia Michelle. Nie poprawiło mi jednak humoru to, że oznajmiał „Eve”. Nie mogliśmy plątać jej w tę sprawę.
   -Moja przyjaciółka – odparłem posłusznie.
   -A teraz uważnie mnie posłuchaj: odbierzesz, przełączysz na głośnomówiący i zapewnisz, że wszystko jest w porządku. Bez żadnego kombinowania, bo nie będziemy się długo zastanawiać – powiedział dziwnie spokojnym tonem, po raz kolejny uświadamiając mi powagę sytuacji zimnym pistoletem przy mojej szyi.
Westchnąłem w duchu i zrobiłem tak, jak powiedział.
   -Cześć, Lou, co u was? - usłyszeliśmy głos Hutson. Jeszcze nigdy nie pragnąłem czegoś tak bardzo jak tego, żeby dziewczyna jak najszybciej się rozłączyła. Miałem tylko nadzieję, że nie wspomni ani o Maliku, ani nawet o Chell.
   -Wszystko w porządku, oglądamy telewizję, a u ciebie? - przełknąłem ślinę i ponownie poczułem na karku wpijającą się spluwę, co było jednoznacznym ostrzeżeniem. Musiałem brzmieć bardziej wiarygodnie. - Jak trzyma się twoja mama? - to było pierwsze, co wpadło mi do głowy.
Idiota.
   -Dobrze, dziękuję – czułem, że się zdziwiła. To było chyba najgłupsze pytanie, jakie mogłem zadać. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Nigdy nie pytaliśmy o takie rzeczy. - Dzwonię, żeby zapytać, czy możemy do was wpaść z Niall'em? - oznajmiła już trochę weselszym tonem. Spojrzałem pytająco na zamaskowanego mężczyznę, nadal trzymającego Harry'ego. Pokręcił stanowczo głową.
   -Ale masz wyczucie czasu! - spróbowałem się zaśmiać. - Właśnie chcieliśmy wychodzić! Nie sądzę, żeby chłopaki zmienili plany, rozumiesz, obiecałem im, że pójdziemy razem i...
   -Och, Louis jesteś słabym kłamcą! Dobrze wiem, że cała wasza trójka właśnie się obija! - rzuciła ze śmiechem, a mnie aż zmroziło. - Będziemy za kilka minut, pa! - cmoknęła do słuchawki, a zaraz potem usłyszeliśmy sygnał oznaczający koniec połączenia.
   -Kurwa! - usłyszałem za sobą, po czym poczułem jak mężczyzna z tyłu, zmieniwszy uprzednio swoją pozycję, uderza mnie z całej siły w twarz.
Nie spodziewając się ataku, upadłem na podłogę. Podniosłem rękę do twarzy, ocierając z niej krew.
   -Miałeś jej odmówić!!! - wrzasnął nade mną.
   -Nie mogłem nic zrobić! - próbowałem się usprawiedliwiać, kiedy mężczyzna wycelował we mnie pistolet. Zamarłem.
   -Zostaw go, oni już tu jadą! Musimy się zmywać! Słyszysz? Zostaw go, już i tak ma wystarczająco dużo dowodów na to, że tu byliśmy – ten drugi spojrzał wymownie na moją obitą twarz. - Spadamy!
   -Nikomu ani słowa, zrozumiano?! - ryknął mój niedoszły oprawca, a cała nasza trójka jak na znak pokiwała gorliwie głowami.
Wszyscy mafiozi wyszli jak gdyby nigdy nic przez frontowe drzwi. Już chciałem się podnosić, kiedy usłyszeliśmy strzał. Ramka ze zdjęciem rozpadła się na kawałeczki przez zetknięcie z pędzącą kulą, a my usłyszeliśmy jak ktoś klnie siarczyście pod nosem, po czym trzaska drzwiami.
Spojrzałem na Harry'ego, rozmasowującego obolałą szyję. Podchwycił moje spojrzenie i powiedział cicho:
   -Musimy ostrzec Michelle.






Witamy wszystkich ♥
Tym razem udało nam się z obiecaną sobotą. Raz jeszcze przepraszamy za poprzedni tydzień...
Mamy nadzieję, że rozdział się podoba :)
BŁAGAMY o jakiekolwiek komentarze, ostatnio ich liczba strasznie maleje, co nas niezmiernie martwi... Mamy nadzieję, że tym razem każde z Was napisze cokolwiek, to może być nawet emotikon! Zapewniamy Was, że nawet to niezmiernie nas ucieszy, bo nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteście dla nas ważni ♥
Możemy Was prosić przynajmniej o tę ,,buźkę"? :)
Mamy nadzieję, że tak ♥
Przepraszamy za błędy, wybaczcie te powtórzenia i interpunkcję, ale staramy się szlifować naszą pisownię jak tylko się da :)
Zachęcamy do zadawania pytań na naszych ask'ach i pod rozdziałem :)
Bardzo dziękujemy, że jesteście i mamy nadzieję, że nie rozczarowałyśmy Was tym rozdziałem ♥ Mówcie jak wrażenia w komentarzach ^^
Do następnej soboty :)
Kochamy Was bardzo ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

P.S. Przepraszam strasznie za brak komentarzy na Waszych blogach, ale uwierzcie, staram się jak najszybciej nadrobić zaległości :) Chelly