niedziela, 16 lutego 2014

~25~

Niezmiernie przepraszamy, ale mamy takie urwanie głowy, że niestety, ale rozdział pojawi się dopiero w nadchodzącym tygodniu... Strasznie przepraszamy. Uznałyśmy jednak za fair w stosunku do Was, żeby napisać tę informację. Raz jeszcze straaasznie przepraszamy i prosimy o zaglądanie tutaj w tygodniu :)
Kochamy ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

sobota, 8 lutego 2014

~24~

~Z perspektywy Louis'a~
(poniższy tekst nie jest cenzurowany)

Zaczynały trząść mi się ręce. Czułem się tak, jakbym miał zwymiotować.
   -Tak, to ja spowodowałem wypadek. Ups? - usłyszeliśmy śmiech na nagraniu. Automatycznie chwyciłem pod biurkiem rękę Michelle, która cała dygotała.
Siedzieliśmy na komisariacie policji, dokładniej w pokoju służącym do przesłuchań. Wiedziałem, że na korytarzu czeka na nas tylko Harry. Malik wolał omijać komisariat szerokim łukiem, toteż pojechał do domu Michelle jak najszybciej. Spojrzałem na rodziców naszej zmarłej przyjaciółki. Pan Farenhall
obejmował swoją żonę, pocieszająco pocierając jej ramię. Było mi strasznie żal, że muszą wysłuchiwać takich rzeczy. Chelly zresztą też nie wyglądała na zadowoloną z tego, że po raz drugi musi przeżywać tę rozmowę.
Ścisnąłem mocniej jej dłoń, ale nawet nie drgnęła.
   -Niepokojące sms'y? - rozbrzmiało w pomieszczeniu, a ja zmarszczyłem brwi. Nie miałem pojęcia o czym on mówi.
Słuchaliśmy dalej. Że też policja nie mogła tego zrobić bez nas!
Po chwili zaczął się szum. Wiedziałem, że to były te minuty, w których dziewczyna biegła. Po chwili jednak ponownie zaczęły się głosy.
   -Ciebie też to czeka! Ona cię zniszczy! Niszczy każdego!
Michelle nadal wpatrywała się tępo przed siebie z zaszklonymi oczyma. Wiedziałem, co czuła. Dopiero co na własne oczy widzieliśmy samobójstwo.
   -Zejdź! Ściągnij go stamtąd! - rozległ się krzyk Michelle, która w chwili obecnej miała problemy z oddychaniem.
   -Nie rób tego! - krzyknął raz jeszcze głos na nagraniu.
   -A to właśnie nie tego chciałaś?! Powinnaś być szczęśliwa, kochanie! - nadal miałem przed oczami to, jak chłopak chwieje się na górze skrzyni i aż przeszedł mnie dreszcz, jednak to było nic w porównaniu do mojej przyjaciółki, która oddychała coraz bardziej spazmatycznie. - Kochałem cię! To ty nie potrafisz kochać.
Rozległ się przerażający krzyk należący do Michelle, tyle, że tej na nagraniu.
Ta realna właśnie wyrwała rękę z mojego uścisku i zanosząc się szlochem zakryła dłońmi usta, zapewne aby nie zawtórować swojemu własnemu głosowi odtwarzanemu z dyktafonu.
   -Czy możemy to wyłączyć?! - nie wytrzymałem, patrząc na policjanta jak na głupca. Czy on naprawdę nie widział jak ona to przeżywa? - Już nic więcej tam nie ma. Zresztą, będzie mógł pan to przesłuchać jeszcze raz, byle nie teraz... - mruknąłem, przyglądając się przyjaciółce, kiedy komisarz usłużnie wyłączył nagranie.
   -Muszę zadać jeszcze kilka pytań – stwierdził, wkładając dyktafon do woreczka.
   -Czy to konieczne? - odezwał się ojciec Clementyne. - Nie sądzę, żeby panna Smith była w najlepszej formie – oznajmił swoim nieznoszącym sprzeciwu głosem. Jezu, aż przeszły mnie ciarki. Słyszałem, że był strasznie zasadniczy, ale to było niedomówienie. Z każdego jego słowa biła straszna dominacja.
   -Dobrze, zgłosi się pani do nas jak najszybciej. Proszę odstawić ją bezpiecznie do domu – zwrócił się do mnie z westchnieniem policjant, a ja objąłem przyjaciółkę ramieniem, po czym wyprowadziłem ją na korytarz.
   -Tak mi przykro – wypaliła, kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz. - On zrobił to wszystko przeze mnie, tak bardzo przepraszam... - zaczęła.
Rodzice Cloe popatrzyli po sobie i dopiero wtedy zrozumiałem o co chodzi. Michelle myślała, że mają do niej o to wszystko żal.
   -Kochanie, to nie twoja wina – mama Clementyne objęła szatynkę ramionami. - Nie możesz tak myśleć. On był chory, Michelle. Nie miałaś na to wpływu...
   -Minie sporo czasu zanim pogodzimy się z ich śmiercią, ale nie winimy cię za to – powiedział oficjalnie pan Farenhall, po czym położył dłoń na ramieniu małżonki. - Musimy już iść. Uważaj na nią – rzucił, kiedy objął ramieniem żonę. Ruszyli w kierunku wyjścia, gdzie czekał na nas Harry.
   -I co? - spytał, kiedy tylko zbliżyliśmy się do niego.
   -Później – uciąłem temat, spoglądając wymownie na dziewczynę. Chyba zrozumiał, bo bez słowa poszedł otworzyć samochód.


Zaciągnąłem się papierosem, stojąc przed domem naszej przyjaciółki. Nie mogłem wytrzymać atmosfery panującej w środku. Chciałem uniknąć zbędnych pytań. Musiałem jakoś odreagować.
   -Wszystko okay? - aż podskoczyłem, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie głos Eve.
   -Nie – odparłem krótko, spoglądając w dół na niską dziewczynę.
Zmarszczyła brwi.
   -To wszystko potoczyło się za szybko... - bąknęła, a ja przez chwilę miałem wrażenie, jakbym słuchał Michelle. Eve zdawała się ostatnio „powrócić do żywych”. Może ten psychiatryk jednak w czymś jej pomógł...? - Boję się, że Michelle sobie z tym nie poradzi, a ja chyba nie wiem jak jej pomóc...
Dobra, teraz naprawdę zacząłem się bać. Brzmiała kropka w kropkę jak Chell.
   -Wszyscy musimy jakoś to przyswoić, ona też da sobie radę – odparłem, gniotąc niedopałek butem, po czym westchnąłem ciężko. - Będzie dobrze – puściłem oko
młodej Hutson, a ona uroczo się uśmiechnęła, po czym mnie przytuliła. Staliśmy tam tak przez dłuższą chwilę, po czym powiedziałem:
   -Wracamy, bo jeszcze się przeziębisz. Strasznie zimne to lato... - potarłem jej ramiona, widząc, że jest jedynie w cienkim sweterku. Wróciliśmy do domu, gdzie w salonie siedzieli Paul, Zayn, Hazz i Niall. Wszyscy mieli podobne miny.
   -Co teraz robimy? - spytałem, siadając obok brata Michelle na kanapie.
Eve i Harry równocześnie wzruszyli ramionami, a Niall wyglądał zaniepokojony przez nie do końca zasłonięte okno, po czym wstał i poprawił zasłony. Spojrzałem na niego zdziwiony. Ostatnio zachowywał się jakoś... inaczej.
   -Nie wiem. Wychodzi na to, że musimy po prostu czekać.
   -Na co? - wtrąciła Eve.
   -Na to, co wydarzy się teraz. Wygląda na to, że sprawa jest rozwiązana. Wszystko, co było niejasne zostało już wytłumaczone. Michelle musi iść na policję i dokończyć swoje zeznania. Podejrzewam, że normalnie wyglądałoby to trochę inaczej, ale w końcu tam zginął człowiek – odparł Paul, wstając. - Opiekuj się nią, ja idę do pracy – powiedział nie wiadomo do kogo, zgarniając z szafki klucze. Już po chwili usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi.
   -Tak czy siak, muszę tu zostać... Nie wiadomo czy moja sprawa ucichła – bąknął Zayn, a ja prychnąłem. Szczerze, nadal nie do końca chyba zaakceptowałem to, że nam wcześniej o niczym nie powiedział.
   -Na nagraniu Ben mówił coś o ,,niepokojących SMS'ach” - przypomniałem sobie. Malik skinął głową.
   -Chelly była zastraszana.
   -ZASTRASZANA?! - powiedzieliśmy wszyscy równocześnie.
   -Tak – odparł cicho.
   -Kiedy się o tym dowiedziałeś? - spytała poddenerwowana Ev.

   -Na wystawie Cloe, kiedy przez przypadek jej telefon dostał się w moje ręce.
   -Dlaczego nam o tym nie powiedziałeś?! - wkurzyłem się.
Wzruszył ramionami, przecierając twarz dłonią.
   -To by nic nie zmieniło. Poza tym, nie było wtedy z nami...
   -Wami? - rzucił wyzywająco Harry, próbując ukryć uśmiech, a Niall szturchnął go w ramię, patrząc uważnie na Zayn'a. Rysy Mulata naraz stężały.
Na chwilę zapadła grobowa cisza.
   -Ktoś powinien zobaczyć co z nią – westchnęła Ev i podniosła się z miejsca.
   -Ja pójdę – Malik nakazał jej usiąść gestem ręki, po czym zniknął na schodach.
Niall nadal patrzył dookoła niespokojnie.
   -Kochanie, wszystko okay? - spytała Eve, próbując zwrócić jakoś uwagę blondyna, błądzącego wzrokiem po całym salonie. - Niall?
   -Co? - zdawało się, jakby wręcz wypluł to słowo, trochę jednak się uspokajając.
   -Śpi – usłyszeliśmy głos Zayn'a, który już po chwili usiadł tam, gdzie uprzednio. - Louis, tylko ty z nas słuchałeś tego nagrania – zwrócił się niespodziewanie do mnie. - Powiedz nam co dokładnie tam zaszło.


,,Lepiej”
To było jedyne, co odpisała na chyba tysiąc zadanych przeze mnie pytań. Jedno małe słowo, a ja potrafiłem przez wyświetlacz telefonu wyczuć ile w nim kłamstwa. Byłem pewien, że wcale nie było lepiej.
Spojrzałem na Luke'a i Harry'ego, siedzących na kanapie. Wyglądało na to, że przypadli sobie do gustu. Chłopak już chyba na stałe zadomowił się w naszym domu. Jezu.
Udałem się do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku i wlepiłem spojrzenie w sufit. Nie mam pojęcia ile tak tam leżałem, wiem tylko, że kiedy usłyszałem krzyk, od razu zbiegłem na dół ile sił w nogach.
Kiedy stanąłem w salonie, nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
   -Hey, hey, spokojnie! - krzyknąłem, ale to chyba był błąd, bo uścisk na szyi Harry'ego najwyraźniej się zacieśnił, bo chłopak przybladł na chwilę.
Luke był w podobnej pozycji, a jego oczy były tak szeroko otwarte, jakby miały zaraz wypaść z orbit.
Zaraz poczułem zimną lufę pistoletu na moim karku, przy czym skrzywiłem się.
   -GDZIE ON JEST?! - ryknął facet, trzymający Harry'ego.
   -Mówiliśmy, że nie wiemy! - pisnął loczek, a ja naraz zrozumiałem dlaczego Malik nie chciał nam nic powiedzieć. Harry był tak fatalnym kłamcą, że nawet mnie nie przekonał. Palce wokół pistoletu zamaskowanego mężczyzny zacieśniły się.
   -Pytam po raz ostatni: GDZIE ON KURWA JEST?! - ryknął.
   -Spokojnie! - powtórzyłem, unosząc ręce do góry. - Naprawdę nic nie wiemy, mówiliśmy już – próbowałem brzmieć jak najpewniej. - Jeśli nas zabijecie, narobi się szum, po co to wam? - te słowa ciężko przeszły mi przez gardło, ale
pomyślałem sobie, że muszę być silny i nieugięty. Przypomniało mi się jak zareagował Liam, kiedy przyszli tutaj pierwszy raz i zdałem sobie sprawę, że próbuję być taki, jak on.
   -Nie mów nam co mamy robić! - warknął ten za mną. - I tak prędzej czy później go znajdziemy, jednak dajemy wam wybór: możecie nam w tym pomóc, albo zacząć się modlić – pchnął lufą głębiej tak, że poczułem ból.
Jebana mafia.
Naraz rozległ się dzwonek mojego telefonu.
Cholera, dlaczego akurat teraz?!
   -Sprawdź kto dzwoni – nakazał mężczyzna za mną. Posłusznie wyjąłem komórkę z kieszeni spodni i spojrzałem na wyświetlacz. Kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że nie pokazuje on imienia Michelle. Nie poprawiło mi jednak humoru to, że oznajmiał „Eve”. Nie mogliśmy plątać jej w tę sprawę.
   -Moja przyjaciółka – odparłem posłusznie.
   -A teraz uważnie mnie posłuchaj: odbierzesz, przełączysz na głośnomówiący i zapewnisz, że wszystko jest w porządku. Bez żadnego kombinowania, bo nie będziemy się długo zastanawiać – powiedział dziwnie spokojnym tonem, po raz kolejny uświadamiając mi powagę sytuacji zimnym pistoletem przy mojej szyi.
Westchnąłem w duchu i zrobiłem tak, jak powiedział.
   -Cześć, Lou, co u was? - usłyszeliśmy głos Hutson. Jeszcze nigdy nie pragnąłem czegoś tak bardzo jak tego, żeby dziewczyna jak najszybciej się rozłączyła. Miałem tylko nadzieję, że nie wspomni ani o Maliku, ani nawet o Chell.
   -Wszystko w porządku, oglądamy telewizję, a u ciebie? - przełknąłem ślinę i ponownie poczułem na karku wpijającą się spluwę, co było jednoznacznym ostrzeżeniem. Musiałem brzmieć bardziej wiarygodnie. - Jak trzyma się twoja mama? - to było pierwsze, co wpadło mi do głowy.
Idiota.
   -Dobrze, dziękuję – czułem, że się zdziwiła. To było chyba najgłupsze pytanie, jakie mogłem zadać. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Nigdy nie pytaliśmy o takie rzeczy. - Dzwonię, żeby zapytać, czy możemy do was wpaść z Niall'em? - oznajmiła już trochę weselszym tonem. Spojrzałem pytająco na zamaskowanego mężczyznę, nadal trzymającego Harry'ego. Pokręcił stanowczo głową.
   -Ale masz wyczucie czasu! - spróbowałem się zaśmiać. - Właśnie chcieliśmy wychodzić! Nie sądzę, żeby chłopaki zmienili plany, rozumiesz, obiecałem im, że pójdziemy razem i...
   -Och, Louis jesteś słabym kłamcą! Dobrze wiem, że cała wasza trójka właśnie się obija! - rzuciła ze śmiechem, a mnie aż zmroziło. - Będziemy za kilka minut, pa! - cmoknęła do słuchawki, a zaraz potem usłyszeliśmy sygnał oznaczający koniec połączenia.
   -Kurwa! - usłyszałem za sobą, po czym poczułem jak mężczyzna z tyłu, zmieniwszy uprzednio swoją pozycję, uderza mnie z całej siły w twarz.
Nie spodziewając się ataku, upadłem na podłogę. Podniosłem rękę do twarzy, ocierając z niej krew.
   -Miałeś jej odmówić!!! - wrzasnął nade mną.
   -Nie mogłem nic zrobić! - próbowałem się usprawiedliwiać, kiedy mężczyzna wycelował we mnie pistolet. Zamarłem.
   -Zostaw go, oni już tu jadą! Musimy się zmywać! Słyszysz? Zostaw go, już i tak ma wystarczająco dużo dowodów na to, że tu byliśmy – ten drugi spojrzał wymownie na moją obitą twarz. - Spadamy!
   -Nikomu ani słowa, zrozumiano?! - ryknął mój niedoszły oprawca, a cała nasza trójka jak na znak pokiwała gorliwie głowami.
Wszyscy mafiozi wyszli jak gdyby nigdy nic przez frontowe drzwi. Już chciałem się podnosić, kiedy usłyszeliśmy strzał. Ramka ze zdjęciem rozpadła się na kawałeczki przez zetknięcie z pędzącą kulą, a my usłyszeliśmy jak ktoś klnie siarczyście pod nosem, po czym trzaska drzwiami.
Spojrzałem na Harry'ego, rozmasowującego obolałą szyję. Podchwycił moje spojrzenie i powiedział cicho:
   -Musimy ostrzec Michelle.






Witamy wszystkich ♥
Tym razem udało nam się z obiecaną sobotą. Raz jeszcze przepraszamy za poprzedni tydzień...
Mamy nadzieję, że rozdział się podoba :)
BŁAGAMY o jakiekolwiek komentarze, ostatnio ich liczba strasznie maleje, co nas niezmiernie martwi... Mamy nadzieję, że tym razem każde z Was napisze cokolwiek, to może być nawet emotikon! Zapewniamy Was, że nawet to niezmiernie nas ucieszy, bo nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteście dla nas ważni ♥
Możemy Was prosić przynajmniej o tę ,,buźkę"? :)
Mamy nadzieję, że tak ♥
Przepraszamy za błędy, wybaczcie te powtórzenia i interpunkcję, ale staramy się szlifować naszą pisownię jak tylko się da :)
Zachęcamy do zadawania pytań na naszych ask'ach i pod rozdziałem :)
Bardzo dziękujemy, że jesteście i mamy nadzieję, że nie rozczarowałyśmy Was tym rozdziałem ♥ Mówcie jak wrażenia w komentarzach ^^
Do następnej soboty :)
Kochamy Was bardzo ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

P.S. Przepraszam strasznie za brak komentarzy na Waszych blogach, ale uwierzcie, staram się jak najszybciej nadrobić zaległości :) Chelly

poniedziałek, 3 lutego 2014

~23~

~Z perspektywy Chelly~

   -Ty tylko ja, nie strzelać! - powiedziałam podnosząc ton głosu. Przechodząc przez korytarz usłyszałam tak dobrze znany mi śmiech, dochodzący z salonu.
Wchodząc do pomieszczenia zauważyłam blondwłosą parę, całująca się na kanapie. Uśmiechnęłam się pod nosem.
   -Cześć blondynki - przywitałam się, wciąż opierając ramię o framugę drzwi. 
Pocałunek przerwał chłopak, spoglądając w moją stronę z lekko speszonym wyrazem twarzy. Eve za to szeroko się uśmiechała, jak to ona. 
   -Hey - przywitał się Niall. - Długo już tu jesteś? 
   -Wystarczająco długo, uwierz - odpowiedziałam i posłałam im ciepły uśmiech. -
Przyjechałam po kilka rzeczy Zayn'a, więc... - odpowiedziałam uprzedzając pytanie. Ruszyłam w stronę schodów czując się tak swobodnie, jakbym była u siebie. Po chwili znajdowałam się już na piętrze. 
W pokoju Malika tak na dobrą sprawę byłam tylko kilka razy. Z każdym kolejnym jednak czułam się tak, jakbym odkrywała to pomieszczenie na nowo, jakbym poznawała inny zakamarek jego ducha. Tak, właśnie taka panowała tam aura... Jakby pokój miał własną duszę.
Po przekroczeniu progu podeszłam do komody, w której znajdowały się ubrania chłopaka. Otworzyłam pierwszą szufladę i wyciągnęłam kilka t-shirt'ów i bluz, następnie otworzyłam drugą i wyciągnęłam z niej dwie pary dżinsów. Po włożeniu ubrań do torby ponownie podeszłam do komody, jednak moją uwagę przykuły zdjęcia ustawione na meblu. Rodzina Mulata, siostry, zdjęcie rodziców - wszystkie w ramkach. W pewnym momencie moje oczy natrafiły na kilka fotografii ułożonych w rogu. Leżały tam bez ramek, jakby... zapomniane, niechciane. Sięgnęłam ręką po zdjęcia. Przeglądałam je lekko zdziwiona. Na zdjęciach byłam ja. Fotografie bez wątpienia były robione z ukrycia, co do złudzenia przypominało mi o wiadomościach, które wciąż dostawałam. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, ale zaraz odgoniłam od siebie okropne myśli. Ostatnie zdjęcie było z jednej z niewielu sesji Cloe, na które się zgodziłam.  
   -Przeszkadzam? - usłyszałam łagodny głos Eve, która zmierzała w moją stronę. Zdjęcia, nadal trzymane przeze mnie w ręce szybko włożyłam do torby i uśmiechnęłam się do dziewczyny. 
   -Nie, właśnie miałam się zbierać. 
Ev przyglądała mi się przez chwilę, a następnie mnie przytuliła.
   -Jestem taka szczęśliwa - wyszeptała. Mogłam się założyć, ze w tym momencie
na jej twarzy ukazał się uśmiech. Szczery uśmiech. 
   -Kto by nie był...? - odparłam, odwzajemniając uścisk. -Eve, mogę o coś zapytać? 
   -Jasne.
   -Kiedy ostatnio byłaś w domu? - uśmiechnęłam się pod nosem i czekałam na odpowiedź. 
   -Przyjechałam tu dwa dni temu, a wcześniej Niall był u mnie - odpowiedziała rozmarzonym głosem. 
   -Co ty robisz, gdy on jedzie do pracy? - zapytałam zaciekawiona. Dziewczyna znowu była w swoim świecie, który dzieliła razem z Horan'em. 
   -Jadę z nim i mu pomagam, albo zostaję z Louis'em i oglądamy filmy.
   -Już widzę to twoje ,,pomagam”, raczej rozpraszam - zaśmiałam się, na co dziewczyna mi zawtórowała, po czym wstałam i chwyciłam torbę w rękę, chcąc opuścić pokój. 
   -Chell - Eve zatrzymała mnie przy drzwiach. - Mogę jechać z tobą? I tak miałam wracać, a nie chcę ciągnąć Niall'a. 
   -Jasne, nie ma sprawy - uśmiechnęłam się do blondynki, na co ona szybko wstała i ruszyła do pokoju Irlandczyka. 
Schodząc po schodach coraz wyraźniej słyszałam odgłosy meczu dobiegające z, jak mniemam, telewizora. Znowu weszłam do salonu, w który tym razem zastałam Harry'ego, Niall'a i jakiegoś chłopaka, z zaciekawieniem oglądających rozgrywki w telewizorze wiszącym na ścianie. 
Przywitałam się z chłopakami, jednak, jak się spodziewałam, nie uzyskałam odpowiedzi. Nigdy nie rozumiałam wielkiej fascynacji sportem, a w szczególności piłką nożną... 
   -To co, jedziemy? - obok mnie stanęła dziewczyna z torbą wypakowaną po brzegi, ledwie się dopinającą. Ev nigdy nie była mistrzem w takich rzeczach, przeważnie zwijała ubrania w kulkę i wpychała na siłę do walizki lub torby, zresztą jej szafa tez nie zwalała z nóg porządkiem... 
Hutson podeszła do chłopaka, szepnęła mu coś na ucho i pocałowała w policzek. Irlandczyk nie zareagował. Ruszyłyśmy w stronę wyjścia.
Kiedy przekroczyłyśmy próg, usłyszałyśmy okrzyk radości, obwieszczający zdobytą bramkę. 


   -Może pojedziemy do Los Angeles? Zawsze chciałam tam spędzić chociaż dzień wakacji - zaproponowała Eve, wysiadając z samochodu, który zaparkowałam pod jej domem. 
   -No nie wiem... - odpowiedziałam z niepewnością. 
   -Dlaczego? Michelle tam jest piękne: słońce, ocean...
   -Chyba masz rację – poddałam się. Po chwili jednak zorientowałam się, że nie wypowiedziała tego moja przyjaciółka, nie był to nawet damski głos. 
   -Dziękuję, że się ze mną zgadzasz Chelly - odwróciłam się, żeby zobaczyć przed sobą uśmiechniętą twarz Ben'a. Jeszcze kilka miesięcy temu przeszedłby mnie dreszcz, ale ostatnio nasze stosunki się poprawiły, więc odpowiedziałam mu
jedynie lekkim uśmiechem.
   -Co tu robisz? - zapytałam niby obojętnie, jednak po chwili zauważyłam wyraz twarzy Eve. Była przerażona.
   -Przechodziłem obok i was zauważyłem, więc chciałem się przywitać - uśmiechnął się, jednak nie zwracał na mnie uwagi. Jego oczy przyglądały się blondynce, która jak osłupiała stała i wpatrywała się w jego przedramię.
   -A więc miło było cię spotkać Ben - pożegnałam się z chłopakiem, posyłając mu nerwowy uśmiech. Pewnie porozmawialibyśmy trochę, ale mina mojej przyjaciółki nie wróżyła absolutnie nic dobrego. Ruszyłam w stronę wejścia do ogromnego budynku, w którym znajdowało się mieszkanie blondynki. - Ev, idziesz? - pogoniłam dziewczynę, która stała jak słup soli i dalej wpatrywała się w chłopaka.
   -Co? Tak, tak... Narazie Ben – rzuciła w jego stronę i szybko ruszyła w moim kierunku.

   -Ev, jesteś pewna? - zapytałam blondynki, która chodziła w tę i z powrotem po całym salonie. - To są bardzo ciężkie zarzuty, a poza tym mówiłaś, że to był James. 
   -Nie Chell, to ty powiedziałaś, że to był James! - sprzeciwiła się, przystając na chwilę, jednak zaraz znowu ruszyła z miejsca, zaczynając kolejne okrążenie wokół szklanego stolika. - Jestem na sto procent pewna, że to był Ben. To był ten sam tatuaż!
  -Trzeba o tym powiedzieć chłopakom – sama zdziwiłam się, kiedy właśnie to jako pierwsze wypłynęło z moich ust.


Po godzinie wszyscy siedzieliśmy u mnie w pokoju. 
   -Jesteś na sto procent pewna, ze to był on? - Harry powtórzył już chyba po raz setny pytanie, którego nikt nie chciał ani zadawać ani słuchać. Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na idiotę. - No co? Chłopak wygląda na walniętego, ale bez przesady...
Znowu nastała cisza. 
   -A może z nim pogadać? - Styles znowu wpadł na ,,genialny'' pomysł.

   -Ty się może już nie odzywaj Hazz, co?
   -To nie jest taki zły pomysł – wtrąciła Ev, wspierając Harry'ego. - Może coś powie, nigdy nic nie wiadomo... 
   -Jak ty to sobie wyobrażasz? - zapytał zdezorientowany Lou. - Podejdziesz do niego i zapytasz czy czasem to on w piątkowy wieczór nie chciał cię udusić w ślepym zaułku? 
   -Ja z nim nie będę rozmawiać, to musi być ktoś, komu ufa, albo ktoś, kto zapewni go, że mu ufać może – wyjaśniła, przeczesując ręką włosy. Musiałam odtworzyć w głowie zdanie, które właśnie wypowiedziała, żeby dokładnie zrozumieć to, co mówi. Nie byłam tamtego dnia w najlepszym stanie.
   -Michelle - Zayn wstał i zaczął swoją chodzić po pokoju w tę i z powrotem. Spojrzałam na niego przerażona, jednak nic nie powiedziałam, czekając na dalsze wyjaśnienia. - Sama mówiłaś, że nie raz próbowaliście się umówić i tak dalej, więc w jakiś sposób ci ufa, możesz to wykorzystać. 
Wszyscy spojrzeli na niego jak na szaleńca, którym w pewnym stopniu był. 
   -Umówisz się z nim w jakiś publicznym miejscu, żeby było bezpiecznie... Nie wiem, w parku, może w kawiarni... My będziemy w pobliżu w razie potrzeby - wyjaśniał, patrząc na chłopaków, ale wszyscy jak jeden mąż mieli miny zapewne o jeszcze głupszym wyrazie niż moja własna. 
   -Stary, jak ty to... - zaczął Niall, dziwnie gestykulując rękoma, nie potrafiąc ubrać swoich myśli w słowa. 
   -Pracowałem w tej branży, pamiętasz? Zaufaj mi – powiedział już bardziej do mnie, niż do przyjaciela.
Po chwili Zayn podał mi telefon i lekko się uśmiechnął. Nie tracąc czasu wykręciłam numer chłopaka.


Po niespełna godzinie wierciłam się na drewnianym krzesełku, czekając na mojego znajomego. Tak właściwie czekałam na niedoszłego mordercę, co nie poprawiało ani mojego samopoczucia, ani całej tej sytuacji.
Zanim jeszcze wyjechaliśmy, powtarzaliśmy setki razy wszystkie możliwe sytuacje, które mogą nastąpić, więc próbowałam wmówić swoim rozbieganym myślom, że wszystko pójdzie dobrze. Bawiąc się nerwowo palcami, nie wierzyłam jak mogłam zgodzić się na coś takiego. Drżałam mimo ciepłego wiatru, powiewającego lekko między stolikami na zewnątrz kawiarni. Specjalnie wybrałam to miejsce, aby obecni niedaleko Harry, Louis i Malik mogli ,,mieć mnie na oku” jak to określił Zayn.
   -Cześć! - usłyszałam za sobą i aż podskoczyłam.
   -Hey – starałam się brzmieć jak najbardziej naturalnie, kiedy na przywitanie pocałował mnie w policzek. Miałam ochotę stamtąd uciec.
   -Szczerze powiem ci, że zdziwiłem się, kiedy zadzwoniłaś. Szczególnie po tym, jak kilka godzin wcześniej mnie spławiłaś – uśmiechnął się, a ja próbowałam zmusić moje usta do tego samego. Poprawiłam nerwowo włosy.
   -Tak, przepraszam... Spieszyłyśmy się i w ogóle... - zaczęłam, ale przerwał mi gestem ręki.
   -W porządku. Mówiłaś, że chciałaś o czymś ze mną porozmawiać, tak? - zapytał, a ja zajrzałam głęboko w jego oczy. Nie wytrzymał mojego spojrzenia i uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Poruszył się nerwowo i niby przypadkiem zaczepił swoje spojrzenie gdzieś za mną. Wtedy zdałam sobie sprawę, że on już wie. Wie, że się domyśleliśmy. Bałam się jedynie, że zauważył chłopaków.
   -Tak – przytaknęłam.
,,Nie bądź tchórzem!” - nakazałam sobie w myślach.
   -Jak długo masz ten tatuaż? – delikatnie dotknęłam jego skóry, a zanim usłyszałam odpowiedź, Ben powoli zeskanował spojrzeniem moją twarz.
   -Już jakiś czas... - wyznał. - Dlaczego...?
   -Powiedz mi: jak to jest? - przerwałam mu, czując dziwny przypływ odwagi.
   -Jak CO jest? - rzucił niepewnie.
   -Jak to jest, patrzeć w oczy osobie, która kona? Która nie może oddychać, której ciało zaraz opadnie bezwiednie, martwe, kiedy wiesz, że to wszystko przez ciebie? - spojrzałam mu ponownie hardo w oczy. - Jakie to uczucie, Ben?
Nie spuszczał ze mnie wzroku.
   -Nie wyobrażasz sobie jak wspaniałe – odparł szeptem.
No to tyle po mojej odwadze. Skurczyłam się cała w duchu, dygocząc.
Czułam się jak małe zwierzątko, zahipnotyzowane przez węża.
   -Dlaczego? - pomimo moich wszelkich starań załamał mi się głos.
   -Dlaczego? Och, Michelle, jesteś taka głupia, czy tak naiwna? - zaśmiał się kpiąco. - Po tym wszystkim pytasz jeszcze: dlaczego?
   -Jakim ,,wszystkim” Ben?! Nikt z nas nic ci nie zrobił! - jęknęłam, czując coraz bardziej paraliżujący strach.
   -NIC NIE ZROBIŁ?! - zacisnął ręce w pięści, a para niedaleko nas spojrzała nagle w stronę naszego stolika. - Michelle, złamałaś mi serce, a później je zdeptałaś i wyrzuciłaś z uśmiechem na ustach! Wiesz co ja wtedy czułem?! To ja umierałem na twoich oczach, rozpadałem się na kawałeczki, ale ty... ty udawałaś, że tego nie widzisz! Więc może spytaj samej siebie, Chelly, jak to jest patrzeć na konającą przez ciebie osobę?
   -To o to chodzi? - wykrztusiłam przerażona. - W tym wszystkim chodzi o to, że nam nie wyszło? - myślałam, że to wszystko mi się śni. Nie, to nie mogła być prawda... To chore!
   -MIAŁO wyjść – poprawił. - Ale ty to wszystko zniszczyłaś! - warknął.
   -Ludzie popełniają błędy – czy ja właśnie zaczynałam się usprawiedliwiać?!
   -Och, wiem. Dlatego mam nadzieję, że wybaczysz mi moją pomyłkę. Naprawdę nie spodziewałem się, że w ostatniej chwili zmienicie plany i z Liam'em pojedzie Clementyne, a nie Eve. Wybacz – wzruszył ramionami z nikłym uśmiechem na ustach.
Nie wierzyłam w to, co właśnie usłyszałam.
   -Chcesz powiedzieć, że...? - przyłożyłam rękę na klatce piersiowej, jakby to miało uspokoić mój spazmatyczny oddech.
   -Tak, to ja spowodowałem wypadek. Ups? - zaśmiał się, popijając jak gdyby nigdy nic łyk swojej kawy. Z moich oczu zaczęły ciec łzy. Ręce trzęsły mi się jak oszalałe, a żołądek podszedł do gardła. - Och, kochanie, nie płacz i tak nikt ci nie uwierzy - spojrzał na mnie z udawanym współczuciem.
   -Już za późno – szepnęłam, wpatrując się w niego zza załzawionych oczu. - Nasza rozmowa jest nagrywana – otworzył szeroko oczy i przestał się uśmiechać. - Nie próbuj uciekać. To nie ma sensu. Złapią cię – wzruszyłam ramionami. Byłam jak w transie, wyprana z emocji. To wszystko stało się przeze mnie... PRZEZE MNIE. Nie do końca chyba to do mnie docierało.
   -Kto? Twoi chłoptasie? Który to już, co, Chelly? Wybacz, przestałem się w nich wszystkich orientować – rzucił kpiąco, a ja spojrzałam na niego, marszcząc brwi. - Trafiłem w słaby punkt? Och, tak mi przykro! - przewrócił oczyma. - Powiedz mi Michelle, to dlatego zmieniasz chłopaków jak rękawiczki, bo masz uraz do mężczyzn? - przekrzywił lekko głowę. - Pan Smith nie był dobrym tatusiem? - zaśmiał się, a ja ledwie powstrzymałam się od tego, żeby dać mu w twarz. Obejrzałam się za siebie. Niedaleko drzewa stał zakapturzony chłopak. Dobrze jednak wiedziałam kim jest i skinęłam na niego głową, po czym wstałam od stolika. Ben spojrzał na mnie z uśmiechem na ustach.
   -Obstawa? - spytał, kiedy zauważył troje chłopaków, zmierzających w naszą stronę.
   -Policja już tu jedzie – westchnęłam, patrząc na wyświetlacz mojej komórki.
   -Niepokojące sms'y? - spytał, jakby ignorując moją wcześniejszą wypowiedź. Otworzyłam szeroko usta. No tak. Jak mogłam się wcześniej nie domyślić, że to był on? Wstał z miejsca i zmierzył mnie wzrokiem.
   -Dobrze to sobie wszystko wymyśliłeś – przyznałam. - Szkoda tylko, że tutaj kończy się twoja chora gra.
   -Masz rację, dobrze to wszystko wymyśliłem. Zbyt dobrze, żeby dać się złapać – cmoknął mnie w policzek zanim zdążyłam zareagować i pobiegł przed siebie z prędkością pocisku. Przez kilka sekund nie byłam w stanie się ruszyć, jednak już za chwilę zadziałałam automatycznie i ruszyłam zaraz za nim i za chłopakami, którzy również już gonili Ben'a. Najpóźniej zorientował się Harry. Niedaleko przed nami widziałam Louis'a. Nigdzie nie mogłam znaleźć Zayn'a. Biegliśmy za Ben'em, omijając przeszkody takie jak stoliki jakiejś kawiarni, skrzynki z jabłkami, wystawione przez sprzedawcę sklepu, kobietę z wózkiem, ludzi na chodnikach, niewysoki murek, trawnik, znowu stoliki...
Wszystko migało mi przed oczami zaledwie przez sekundy, ale ten bieg wydawał się wiecznością. Dotarliśmy w końcu na tyły dworca kolejowego, gdzie wreszcie zauważyłam zakapturzonego Zayn'a. Ku memu zdziwieniu nie był sam. Naprzeciw niego stał Ben.
Harry, Lou i ja przystanęliśmy w odległości zaledwie trzech metrów od rozmawiających cicho chłopaków.
Przerażona zauważyłam, że Ben cofa się przed szybkim krokiem Malika, wchodząc na jakieś stare skrzynie, poustawiane zaraz nad torami. W oddali słychać było wycie pociągu.
   -Ciebie też to czeka! - krzyknął Ben do Zayn'a, po czym wycelował we mnie palcem. - Ona cię zniszczy! Niszczy każdego!
Zayn ruszył do przodu w ataku, jednak powstrzymał go mój krzyk, kiedy zorientowałam się co chce zrobić Ben.
   -Zejdź! - wrzasnęłam, kiedy chłopak rozłożył ramiona. - Ściągnij go stamtąd! -
krzyknęłam do, nieświadomego jeszcze zamiarów szatyna, Zayn'a.
Spojrzałam na chwiejącego się Ben'a, który zwrócił wzrok w kierunku nadjeżdżającego pociągu.
   -Nie rób tego! - krzyknęłam ponownie, jednak on uśmiechnął się pod nosem.
   -A to właśnie nie tego chciałaś?! Powinnaś być szczęśliwa, kochanie! - zawołał, balansując na krawędzi najwyższej skrzyni. Zasłoniłam usta dłońmi. - Kochałem cię – powiedział głośno. - To ty nie potrafisz kochać.
Chłopak ponownie rozłożył ramiona i z uśmiechem na ustach przestał utrzymywać swoje ciało w ryzach i po prostu przechylił się do tyłu.
Stałam tak jak zamurowana, podczas gdy w jednej sekundzie chłopaki pobiegli w tę stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał Ben, jakby chcieli go złapać.
Zamknęłam oczy, kiedy usłyszeliśmy jak pociąg z prędkością światła przejeżdża po torach.
Zaczęłam trząść się jak opętana i krzyczeć z całych sił. Nie potrafiłam nad sobą zapanować. Po chwili poczułam jak silne ramiona oplatają moje ciało, jakby chcąc przytrzymać je w pozycji stojącej. Dopiero po chwili zorientowałam się, że należą one do Zayn'a. Łzy płynęły z moich oczu nieprzerwanymi potokami. Nie wiedziałam, co ja tam robię. Wszystko stało się tak szybko... Nie wiem czy nadal
krzyczałam, chyba nie. Jedyne, co jeszcze zapamiętałam to to, że Zayn szepnął mi do ucha:
   -Już po wszystkim, jesteś bezpieczna.

Wtuliłam się w niego tak, jakby to była ostatnia rzecz, jaką mogłabym zrobić.






JEJKU, TAK BARDZO PRZEPRASZAMY ZA OPÓŹNIENIA!
Tak, wiemy, jesteśmy beznadziejne, ale musicie nam to wybaczyć :(
Nie poradziłyśmy sobie w ten weekend - zbyt dużo spraw zawaliło się naraz na głowę... Ale nie ważne. Ważne, że powracamy z rozdziałem :)
Mamy nadzieję, że Wam się podoba :)
Już niedługo będziemy kończyć bloga, po czym (jak wcześniej już wspominałyśmy) założymy następnego. Mamy ogromną nadzieję, że zostaniecie z nami ♥
Zachęcamy do zadawania pytań naszym bohaterom zarówno tutaj jak i na naszych ask'ach: ChellyEve.
Prosimy o szczere komentarze, tym bardziej, że ostatnio otrzymałyśmy jedynie dwa, co strasznie nas zasmuciło...
Kochamy Was bardzo mocno ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

P.S. A może tym razem to Wy zadecydujecie z czyjej perspektywy będzie następny rozdział? Czekamy na propozycje ♥