piątek, 22 listopada 2013

~20~

Z perspektywy Harry'ego

Siedząc na kanapie obok śpiącego Niall'a przełączałem kanały w telewizorze, który od dawna wisiał na jednej ze ścian naszego salonu. Pamiętam jak Louis i Liam przynieśli go tutaj. Payne miał zrobić to z Malikiem, ale Tommo uwielbiał popisywać się przed szatynem swoimi mięśniami, więc z chęcią zrobił to za Mulata. Uśmiechnąłem się do siebie, mając przed oczyma tamte dni. Wspominanie zmarłego Liam'a nie sprawiało mi problemów, po prostu pogodziłem się z tym, że mój przyjaciel nie żyje. Oczywiście ciężko było mi z myślą, iż nie zmarł on śmiercią naturalną tylko, razem ze swoją dziewczyną, został zamordowany.
   -Wystarczy tego - powiedziałem do siebie, wyłączając urządzenie i wstając. Gdy byłem już przy schodach prowadzących na pierwsze piętro naszego domu,
usłyszałem zaspany głos Niall'a.
   -Nie zostawiaj nas tak, jak oni to zrobili - Horan powiedział to z zamkniętymi oczyma, więc stwierdziłem, że śpi. Irlandczyk często mówił przez sen, nie ruszyłem się jednak z miejsca, czekając na możliwy ciąg dalszy jego nieświadomej wypowiedzi. - Obiecaj mi...
   -Obiecuję - słowo wyleciało z moich ust całkowicie niekontrolowanie.
Zanim postawiłem stopę na pierwszym schodku, spojrzałem jeszcze na blondyna. Chłopak dalej spał, jednak na jego twarzy widniał całkowicie szczery uśmiech. Zawsze twierdziłem, że doprowadzenie Niall'a do płaczu albo sprawienie, aby ten uśmiech znikł z jego twarzy powinno być karalne.
Wszedłem jak najszybciej na górę i ruszyłem do pokoju Louis'a. Nie pukając, otworzyłem drzwi i zauważyłem szatyna, siedzącego na łóżku z książką w rękach i słuchawkami w uszach, z których leciała muzyka. Tommo nie zauważył mnie, więc szybko wskoczyłem na jego łóżko, oznajmiając swoją obecność. Wyrwałem chłopakowi książkę z rąk i spojrzałem na okładkę.
   -,,Charlie" - przeczytałem. - Po pierwsze: od kiedy ty czytasz książki? Po drugie: skąd to wytrzasnąłeś? - zapytałem, machając chłopakowi przedmiotem
przed oczyma.

   -Harry, czy czytanie książek w tym kraju jest zakazane? - odpowiedział pytaniem. Przecząco pokiwałem głową, więc chłopak ciągnął dalej. - A po drugie: pokój Zayn'a nie jest zamknięty na klucz.
Mogłem się tego spodziewać. Louis chociaż wygląda na wiecznie sceptycznie nastawione do świata dziecko, jest bardzo sentymentalną osobą. Nie raz przyłapywałem go na przesiadywaniu w pokoju Liam'a lub Malika.
   -Nie nudzi cię to? - zapytałem, przechadzając się po pomieszczeniu. Znałem je na pamięć, mógłbym po nim chodzić z zamkniętymi oczyma.
   -Co? - zapytał, zdezorientowany.
   -Siedzenie w czterech ścinach i rozmyślanie ,,co by było gdyby...".
   -A co by było gdyby...? - zaczął, lecz ja mu przerwałem.
   -Zayn nie znalazł Chell w tym lesie? Gdybyśmy im nie pomogli? - pytałem, trochę podnosząc głos. - Nie wiem Lou, może Liam by żył, może Zayn by właśnie
siedział na dole i rozmawiał ze szczęśliwym Niall'em. Może dalej bym udawał, że kręcą mnie dziewczyny... Naprawdę nie wiem Louis, ale wiem, że nie cofniemy czasu i nie możemy tego rozpamiętywać latami. Może gdyby nie one, Payne dalej by żył...

   -To nie ich wina! - przerwał mi trochę oburzony szatyn.
   -Za nic ich nie obwiniam. Szczerze nie żałuję, że je poznaliśmy, mimo iż Cloe i
Liam nie są z nami, a Zayn może gdzieś właśnie z kimś się bije – dodałem, przypominając sobie za co wyrzucili nas ze szkoły. Mimo wszystko była to dość zabawna historia. - ...nie żałuję. Ale błagam cię, wyjdźmy gdzieś, rozerwijmy się, chociaż raz.



   -Powiedz mi, dlaczego miałem przeczucie, że poprosisz mnie właśnie o to? - zapytałem, wchodząc do klubu z moim przyjacielem.
   -Ponieważ jesteś strasznym idiotą, Styles – odparł, śmiejąc się z całej tej sytuacji. - Zresztą sam chciałeś, żebyśmy gdzieś wyszli.
Uwielbiałem chodzić do klubów, jednak ten, jak i kilka innych, różnią się kilkoma szczegółami. Gdy spojrzałem na Louis'a, ten zaczął się śmiać. Obok nas tańczyła jedna z wielu męskich par.
   -Zamknij się! - skarciłem go, kiedy ludzie dziwnie się za nami oglądali.
   -Może powinniśmy trzymać się za ręce, czy coś...? - zaśmiał się jeszcze głośniej.
   -Nie po to cię tutaj przyprowadziłem, żebyś śmiał się z tych ludzi! - skarciłem go.
   -I z ciebie - dodał.
   -I ze mnie - westchnąłem.
   -Nie bierz tego do siebie, Harry. Mieliśmy się rozerwać, prawda?
Przytaknąłem skinieniem głowy, bo już na nic innego nie miałem ochoty, chociaż to ja sam go tutaj ściągnąłem. Podeszliśmy do baru, by jakoś zacząć ten wieczór.

~Z perspektywy Louis'a~

   -Hey - w pewnym momencie usłyszałem za sobą.
   -Hey - obróciłem się powoli.
   -Jestem Luke, a ty? - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha blondyn. Również spróbowałem się uśmiechnąć, co utrudniły mi promile we krwi. W końcu jednak mi się udało.
   -Jestem Louis - odparłem, ściskając jego wyciągniętą dłoń.
   -Więc, Louis'ie, jesteś bardzo zajęty? Może zatańczymy?
Milczałem, bo wiedziałem, że kiedy spróbuję coś powiedzieć, z ust wyrwie mi się parsknięcie śmiechem.
   -Przepraszam, nie jestem dobry w te klocki - uśmiechnął się uroczo i zaczerwienił, po czym usiadł na stołku obok i westchnął, wpatrzony w blat baru, o który się opierałem. - Po prostu pomyślałem, że... no wiesz. Siedzisz tutaj sam i... Och, nie każ mi tego tłumaczyć - zakończył swoją nieskładną wypowiedź głębokim wdechem.
   -Nie mnie szukasz, uwierz mi - odparłem, popijając łyk whiskey.
Spojrzał na mnie smutnymi oczyma.
   -Przyszedłeś ze swoim chłopakiem? - spytał smutno, a ja znowu się zaśmiałem.
Po chwili jednak opanowałem się patrząc na to, jaki jest przybity i zawstydzony.
   -Nie szukam chłopaka - wytłumaczyłem.
   -Więc co tutaj robisz? - spytał, nadal zawstydzony. Stwierdziłem w myślach, że to urocze. Zaraz potem miałem ochotę się spoliczkować.
   -Jestem tutaj... dla towarzystwa - chłopak spojrzał na mnie wybałuszonymi oczyma, a ja zdałem sobie właśnie sprawę jak to zabrzmiało. - To znaczy...nie! Nie w takim sensie! Ja po prostu... Jestem tutaj z przyjacielem. Nie jestem gejem - dodałem szybko, a on odetchnął. - Wiesz... tak właściwie mógłbym was sobie przedstawić - uśmiechnąłem się, widząc jak Harry już podąża w moim kierunku. - Harry!

   -To jest Luke – przedstawiłem loczkowi chłopaka. Styles tylko się uśmiechnął i podszedł do Luke'a. Uznałem to za dobry znak, więc wycofałem się w głąb klubu, znowu siadając przy barze. Zamówiłem sobie kolejną kolejkę i zacząłem przyglądać się Harry'emu i Luke'owi, którzy właśnie tańczyli. Nie różniło się to w zasadzie od tańczącej pary, pomijając to, że tańczyło dwóch chłopaków.
   -Co taki przystojny chłopak robi w takim miejscu, jak to? - usłyszałem rozbawiony, kobiecy głos.
   -Chciałbym zapytać o to... - przerwałem, spoglądając na moją towarzyszkę. - Cloe?!
   -Phoebe – poprawiła mnie czerwonowłosa.
   -Przepraszam, pomyliłem cię z kimś.... - wydusiłem z siebie.
   -Nie wyglądasz mi na geja – odpowiedziała, puszczając mimo uszu moje wyjaśnienia.
   -Skąd ta pewność? - zapytałem, wypijając łyk bardzo mocnego drinka. Gdybym zobaczył Cloe i Phoebe obok siebie, na pewno bym je ze sobą pomylił. Różniła je tylko jedna rzecz: Cloe miała zielone oczy, a jej sobowtór błękitne.
   -Słuchasz mnie?
   -Tak... Yy... Nie... Przepraszam – zacząłem się jąkać.
   -Mówiłam, że znam się na ludziach i na pewno nie wyglądasz jak gej. Gdyby postawić cię, na przykład, obok tamtego chłopaka... – dziewczyna wskazała Styles'a, który właśnie się z czegoś śmiał. - ...od razu wiedziałabym który z was jest gejem.
   -Tak się składa, że akurat tamten gej jest moim przyjacielem – zacząłem się
śmiać, a dziewczyna wyglądała na zmieszaną. - Co robisz w klubie dla homo? - zapytałem, przechylając szklankę i opróżniając ją do końca.
   -Powiedzmy, że robię eksperyment – dziewczyna uśmiechnęła się zalotnie i spojrzała gdzieś w głąb sali.
   -Niech zgadnę: dosypujesz jakiegoś świństwa ludziom do drinków i zaciągasz ich nieświadomych do domu, chłopak budzi się rano nagi, z tobą w łóżku, a to szantażujesz go jego nagimi zdjęciami. On, biedny, spełnia każde twoje życzenie, tylko po to, aby jego ,,lepsza połówka” się o tym nie dowiedziała.
   -Niezły jesteś. Rozgryzłeś mnie w minutę – zaśmiała się dziewczyna, przygryzając wargi. - A tak poważnie, to jestem tu z moim bratem – niebieskooka wskazała roześmianego Luk'a. - Nudziliśmy się w domu, więc gdzieś wyszliśmy.
   -Więc to u was rodzinne? - zaśmiałem się, spoglądając na chłopaków.
   -Co takiego?
   -Jakieś pięć minut temu twój brat mnie podrywał.
Dziewczyna nic na to nie odpowiedziała. Po chwili ciszy zaczęła jednak się śmiać, co uznałem za dobry znak. Postanowiłem jeszcze raz jej się przyjrzeć. Była taka podobna do Clementyne. To było aż niewiarygodne. Czułem się tak, jakby los właśnie ze mnie kpił i pluł prosto w oczy.
   -Mam coś na twarzy? - spytała, źle interpretując moje spojrzenie.
Pokręciłem tylko głową.
   -Więc dlaczego tak mi się przyglądasz?
   -Po prostu... Nie ważne, nie mam ochoty o tym w ogóle myśleć. Rzygam już tym wszystkim – powiedziałem opryskliwie, wcale nie mając tego na myśli. Alkohol wypity przeze mnie tamtego wieczora zaczynał już przejmować kontrolę nad moimi słowami. Bałem się tylko, że niedługo pokieruje także moimi ruchami.
   -A o czym chciałbyś myśleć? - spytała, patrząc mi w oczy. Złapała mnie za rękę i wprowadziła na parkiet.
Muzyka dudniła w uszach, a mnie co chwilę z ciemności pokazywała się twarz tak bardzo podobna do twarzy mojej przyjaciółki. Naszej przyjaciółki.
,,To chore” - pomyślałem jeszcze, kiedy zaczęliśmy się całować.


Obudziłem się przez powiew zimnego powietrza. Otworzyłem ciężkie powieki, ale zaraz tego pożałowałem: słońce świeciło zdecydowanie za jasno dla moich zmysłów, upojonych jeszcze alkoholem. Po chwili jednak zmusiłem się do spojrzenia nieco ponad siebie, gdzie stała przed oknem dziewczyna, ubrana w moją koszulkę, która sięgała jej aż do połowy ud.
Nie patrzyła na mnie. Wyglądała przez otwarte okno – stąd ten podmuch powietrza.
   -Czyli zaraz wyciągniesz zdjęcia? - zażartowałem, przypominając sobie naszą wczorajszą rozmowę. Zaśmiała się cicho, ale nie odwróciła się od okna. Nadal patrzyła na las.
   -Jak myśmy tutaj dotarli? - spytałem, podnosząc się na łokciach. Nasz dom był przecież na przedmieściach, to spory kawał drogi.
   -Taksówką – wyjaśniła, siadając obok mnie na łóżku. - Mam rozumieć, że reszty wieczoru też nie pamiętasz? - uśmiechnęła się ironicznie.
   -Nie. Akurat to sobie przypominam – puściłem jej oko, a ona znowu się uśmiechnęła. Ponownie zawirowało mi przed oczami. Ciągle nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że właśnie przespałem się z od dawna martwą już dziewczyną.
   -Mam może już sobie iść? - spytała niewinnie, ale jej oczy mówiły całkiem co innego.
Pokręciłem głową, a ona znowu zaczęła mnie całować, siadając na mnie okrakiem. Położyłem ręce na jej biodrach, zmuszając ją przy tym do zatrzymania się.
   -Może chciałabyś najpierw się czegoś napić? Albo coś zjeść?
   -To takie urocze, ale naprawdę nie musisz bawić się w szczodrą gospodynię.
   -Tak, ja też chętnie napiłbym się kawy – uśmiechnąłem się spod jej czerwonych włosów i jednym ruchem zrzuciłem ją z siebie na drugą część łóżka, po czym wciągnąłem na siebie spodnie i stanąłem w progu drzwi – Masz zamiar tak leżeć?
- rzuciłem, taksując wzrokiem jej szczupłą sylwetkę. Przygryzła wargę i przewróciła oczami. Westchnąłem i pomogłem jej wstać, po czym zaprowadziłem ją na dół do kuchni.
Usiadła na krześle przy blacie, a ja wstawiłem wodę na kawę. Spojrzałem na nią przelotnie, ale starałem się już nie myśleć o tym podobieństwie. Po chwili postawiłem przed nią kubek gorącego napoju, a sam usiadłem naprzeciwko.
   -Cześć – Harry wparował do kuchni. Kiedy zobaczył Phoebe, cofnął się o kilka kroków.
   -Cześć – odparła, jak gdyby nigdy nic i powróciła do sączenia kawy. Nie należała raczej do wstydliwych dziewczyn. Tym bardziej, że nadal miała na sobie JEDYNIE moją koszulkę. Harry jednak nie zwrócił na to uwagi. Wiedziałem, że nie tylko ze względu na brak zainteresowania dziewczynami, bowiem stojąc za nią wybałuszył oczy i pokazywał na nią palcem, próbując przekazać coś gestykulacją rąk. Dobrze wiedziałem, że nie tylko mnie przypominała ona pannę Farenhall. Wzruszyłem tylko ramionami.
Harry nalał sobie kawy i usiadł obok nas.
   -Dziękuję – powiedziała pogodnie dziewczyna, stając od stołu i całując mnie w policzek, po czym wstawiła pusty kubek do zlewu i pognała skocznym wręcz krokiem do mojego pokoju.
Kiedy tylko usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi, Harry eksplodował:
   -Przeleciałeś Cloe!!!
   -Ciszej, głupku! To przecież wcale nie jest ona!
   -Och! Nie mów, że nie zauważyłeś żadnego podobieństwa!
   -Wczoraj nie robiło mi to wielkiej różnicy... - wyznałem szczerze, krzywiąc się przez ból głowy, nasilający się z każdym krzykiem Styles'a.
   -To chore! Skąd ty ją w ogóle wytrzasnąłeś?!
   -To siostra Luke'a. Przyrodnia w zasadzie – dodałem, kiedy ze zdumienia otworzył szeroko usta. - Była tam z nim, no wiesz... W tym klubie. Nie patrz tak na mnie, Harry! Sam przyznałeś wczoraj, że musimy się rozerwać i przestać o nich myśleć!
   -Ale nie zapomnieć!
To zdanie uderzyło we mnie ze zdwojoną mocą. Podziałało jak kubeł zimnej wody. Przetarłem zmęczoną twarz dłonią, po czym poszedłem bez słowa do swojego pokoju.
Ku mojemu zdziwieniu, nie zobaczyłem tam jednak żadnej dziewczyny. Była tylko karteczka z numerem telefonu i kilkoma słowami, napisanymi pospiesznie, równym pismem:
Gdybyś chciał się spotkać, możesz na mnie liczyć :)
Phoebe
Zwinąłem kartkę w kulkę i rzuciłem ją gdzieś w kąt, siadając na łóżku.
   -Co ja tu robię... - szepnąłem, patrząc za okno.


~Z perspektywy Nieznanego~

Zaparkowałem samochód przed jej domem, sam nie wiem dlaczego. Przez chwilę wpatrywałem się w okna niedużego domu, szukając gdzieś jakiegokolwiek ruchu. Nic jednak nie zauważyłem. Było już późno, zapewne wszyscy spali. Nawet nie wysiadłem. Po prostu siedziałem w aucie i patrzyłem.
Oczekiwałem, że coś się wydarzy.
Nie pomyliłem się.
W pewnym momencie w jednym z pomieszczeń zapaliło się światło. Do okna podeszła dziewczyna, zapewne, żeby szybko je zasłonić. Za nią stał Mulat, oparty o ścianę w takim miejscu, że gdybym znajdował się trochę wyżej niż w pozycji siedzącej, na pewno bym go nie zauważył. Gdybym wysiadł z auta, na pewno tak by się właśnie stało.
Okno zostało szybko zasłonięte.
Myśleli, że są bezpieczni.
Że nikt nie widział.
Odpaliłem silnik i ruszyłem przed siebie.

Tyle w zupełności mi wystarczyło.







Cześć :)
Dzisiaj mamy dla Was taki jakby "dzień z życia Harry'ego i Louis'a" o ile tak to właśnie można nazwać. Mamy nadzieję, że Wam się podoba. Może wydawać się trochę nudny, ale chodziło o taką trochę... chwilową odskocznię, aby pokazać trochę inną stronę tej historii - nie zawsze tak zawiłą jak głównych bohaterek.
Miejmy nadzieję, że się udało :)
Za błędy i za opóźnienie z tym rozdziałem przepraszamy.
Zachęcamy do zadawania pytań bohaterom :) Śmiało, chętnie odpowiemy :)
Więc pozostaje nam po prostu życzyć miłej lektury i serdecznie pozdrowić.
Kochamy Was bardzo, bez Was tego wszystkiego by tutaj w ogóle nie było ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly


P.S. Po zakończeniu tego bloga mamy zamiar prowadzić następnego :) Byłoby nam niezmiernie miło, gdybyście zaglądały :) Kto chętny?

sobota, 26 października 2013

~19~

Z perspektywy Eve

Otworzyłam drzwi, w które od dłuższego czasu już ktoś pukał. Przede mną stanęła Chell, ubrana w krótkie spodenki i szeroki t-shirt z logo jakiegoś metalowego zespołu. Doprawdy nie rozróżniałam jednej kapeli od drugiej, choć nie raz próbowała mnie nauczyć chociaż ich nazw. Uśmiechnęłam się do niej i przytuliłam ją na powitanie. Dziewczyna odwzajemniła uścisk i weszła do mieszkania.
   -Jesteś sama? - zdziwiła się i zmartwiła za razem.
   -Tak. Mama wyszła rano do pracy – odparłam, udając się z przyjaciółką do
salonu, gdzie usiadłyśmy obie na kanapie. Chciałam zaproponować jej coś do picia, jednak odmówiła. Zastanawiał mnie jej nastrój. Nie potrafiłam go rozszyfrować.
   -Czy coś się stało? - spytałam prosto z mostu, a mój głos lekko się załamał. Próbowałam to ukryć chrząknięciem, ale zauważyła. Podejrzewałam, że to po prostu jeden z efektów ubocznych tamtego wieczoru...
   -Nie. To znaczy... Tak. Nie wiem. Musimy porozmawiać – motała się w każdym zdaniu.
   -O czym? - uśmiechnęłam się.
Dziewczyna westchnęła głęboko, jednak zawahała się.
   -Rozstałam się z Oliver'em – wypaliła w końcu.
   -Och, dlaczego? Przykro mi...
   -Niepotrzebnie. Oboje stwierdziliśmy, że to dobre rozwiązanie – pokiwała gorliwie głową, ale widać było po jej oczach jak bardzo jest jej przykro.
Przygryzła wargę i spojrzała na panoramę Nowego Jorku, która rozciągała się za oknem. Widziałam, że coś ciągle ją gryzie.
   -Jednak nie o to chciałaś mnie zapytać, prawda? - odgadłam.
Michelle ponownie wzięła głęboki wdech, ale tym razem pokręciła tylko przecząco głową. Spojrzała na swoje dłonie, potem na mnie, później na moją szyję. Skrzywiła się. Ponownie spojrzała w moje oczy.
   -Przypomniałaś sobie coś z tamtego wieczoru...? - więc o to chodzi.
Pokiwałam przecząco głową tak, jak ona zrobiła to przed chwilą.
Nigdy jeszcze nie widziałam jej tak dobitej. Jakby w jednej chwili postarzała się o dziesięć lat: jej twarz poszarzała, a ramiona skuliły się, jakby pod ciężarem doświadczeń. Zastanawiałam się o co dokładnie może chodzić. Nie potrafiłam jednak znaleźć żadnego sensownego powodu, dla którego miałaby tak bardzo się tym przejmować.
   -To ważne Eve... - zaczęła. - Musisz sobie przypomnieć.
   -A może właśnie chciałabym zapomnieć?! - rzuciłam zaczepnie, nagle pełna werwy. Podniosłam się z miejsca i stanęłam przy oknie. Spojrzałam na nią i poczułam się tak, jakby role się odwróciły. To ja zawsze siedziałam zastraszona, a ona rwała się do działania, mówiła dynamicznie tak, jak ja teraz. Coś było nie tak.
   -Nie możesz – szepnęła z mocą.
   -Tak? A to niby czemu? - próbowałam opanować ten ton, jednak nie potrafiłam. Czułam, że nie jestem na swoim miejscu i nie było mi z tym dobrze.
   -Siadaj – powiedziała trochę bardziej stanowczo, niż powinna, a ja poczułam, jakby uszło ze mnie pół siły. Michelle wyprostowała się i spojrzała na mnie karcącym wzrokiem. - Czy zdajesz sobie z tego sprawę, że to może się powtórzyć za najbliższym rogiem...? A co, jeśli za którymś razem temu komuś uda się zrobić to, co zamierzał? Pomyślałaś o tym?
Spojrzałam na nią, trochę rozkojarzona. Nagła zmiana ról, a raczej odzyskanie tych własnych trochę zawirowało mi w głowie.
Ona jednak kontynuowała:
   -Możliwe... możliwe nawet jest to, że to był James.
   -Co?! - osłupiałam. - Nie! To nie tak. Przecież James mnie...
   -...uratował? - dokończyła ironicznie. Tak, miałam przed sobą dawną Chelly. - Skąd nagle wielki ,,waleczny rycerz” w tak odludnym zaułku? A może to był właśnie on? Przyprowadził cię do mnie dla zmycia z siebie podejrzeń...? Nic nie pamiętasz, więc nie możemy mieć pewności... Ale też nie możemy wykluczyć takiej możliwości.
Dobrą chwilę myślałam nad tym, co powiedzieć. Było mi jednak ciężko, bo ta fatalna noc zostawiła w mojej pamięci zaledwie pustkę. Dziurę, kolejną dziurę.
   -Po co miałby mi to robić? - spytałam w końcu cicho, mimowolnie dotykając opuszkami palców bręgów na mojej szyi.
Zamilkła, uciekając wzrokiem.
   -Coś ukrywasz. Nie mówisz mi o wszystkim, prawda?
Nadal milczała.
   -Czy to ma jakiś związek z...
   -Z Zayn'em? - rzuciła nerwowo, ale mimo wszystko sarkastycznie. - Jakżeby
inaczej...? - założyła kosmyk włosów za ucho.
Po tych słowach zapadła długa, dość krępująca cisza. Obawiałam się słów, które moja przyjaciółka właśnie układała w swojej głowie. Myślałam, że jestem przygotowana na wszystko. Jednak myliłam się.
   -W zasadzie nie powinnam ci tego mówić. Dla twojego dobra. Jednak i tak już jesteś w to chyba dostatecznie zamieszana... Poza tym – jak zwykła mawiać Cloe... - na dźwięk tego imienia zatrzęsły mi się ręce. - … Zasługujesz na prawdę.
Czekałam cierpliwie na to, co powie. Poprawiłam nerwowo włosy, a ona zapatrzyła się w blat stołu.
   -Malik przez ten cały czas był u mnie – ta informacja uderzyła we mnie jak obuchem. Przecież w tym czasie tyle razy tam byłam! Jak mogłam go nie zauważyć...? Wydawało mi się to wręcz niewiarygodne. - Ukrywa się, bo ma problemy i nie chciał wciągać w to chłopaków. Musiał zerwać z nimi wszelkie kontakty, żeby zostawiono ich w spokoju.
   -Dlaczego więc nie zadbał tak o ciebie? - wypłynęło z moich ust szybciej, niż zdążyłam o tym pomyśleć. W pierwszej chwili pożałowałam tych słów, bo wiedziałam, że gdzieś w głębi duszy ją zabolą. Na zewnątrz pozwoliła sobie jednak tylko na wzruszenie ramionami, po czym mówiła dalej:
   -Pojechał jedynie na pogrzeby. Nie mógł nie przyjść. Nie wybaczyłby sobie tego... -zrobiła krótką pauzę, ale już po chwili jakby ocknęła się z transu i kontynuowała. - W każdym razie szuka go wielu ludzi, którym bardzo zależy na informacjach o nim. Kiedy James przywiózł cię do mojego domu... Eve, musisz coś zrozumieć – dodała, zauważając zapewne moje rozszerzające się ze zdziwienia źrenice. - On nie jest rycerzem na białym koniu. Wybawicielem. Nie. James jest jednym z tych, którzy ścigają Malik'a. Rozumiesz...? Stąd te podejrzenia. Zayn uważa... Uważamy – poprawiła się. - że w tym wszystkim chodziło o wydobycie z ciebie jakichś informacji. No wiesz, pewnie zaczął ci grozić, nie wiedziałaś nic o tym, gdzie Zayn jest i co robi... Uznał, że kłamiesz... Zaczęła się szarpanina... - spojrzała na ślady na moim ciele. - Próbował zmusić cię do mówienia... Eve, czy tak właśnie było? - zakończyła swoje domysły.
Zaczęło kręcić mi się w głowie, a oddech przyspieszył.
Tak, wiedziałam, że taka wersja wydarzeń jest prawdopodobna, tym bardziej po tym, czego dowiedziałam się o Zayn'ie, chociaż nadal ciężko było mi w to uwierzyć. Czułam, że gdzieś tam, głęboko we mnie kryje się cała ta scena, cały wieczór i przebieg wydarzeń, jednak za nic nie potrafiłam ich do siebie przywołać. Czułam, że brak jakiejś części bardzo ważnej układanki i to mnie przerażało. Skrzywiłam się.
   -Nie wiem – jęknęłam. - Nie mam pojęcia, Michelle. Nie potrafię! Ja nie potrafię sobie przypomnieć! - zaczęłam płakać. Chelly przyglądała mi się w milczeniu. - Co jest ze mną nie tak?! - krzyknęłam, kiedy nagle zobaczyłam przed sobą czarną mgłę, podsuwającą mi sceny, o których przed chwilą spekulowała Michelle.
Widziałam przed sobą jak żywego James'a, który krzyczy coś do mnie, po czym odpycha mnie na kontener śmieci. Bolą mnie żebra. Jeszcze jeden cios i jestem już pod murem, do którego zostaję przyparta. Coś oplata moją szyję, a ja nie potrafię się uwolnić...
   -Uspokój się – dociera do mnie kojący głos. Dziwna mgła wizji szybko się rozwiewa. Znowu jestem w pokoju razem z Michelle. Znów powraca spokój i równowaga. Wiem, że mogę czuć się bezpieczna.
   -Ostatnio jest coraz gorzej... - wyznałam, kiedy już do końca ochłonęłam. - Ciągle staram się ograniczać te lekarstwa, ale czuję, że ta zmniejszona dawka z dnia na dzień dla mnie już nie wystarcza... Nie wiem co mam robić – uśmiechnęłam się lekko, aby zatuszować moje przerażenie.
Michelle milczała. Podejrzewam, że sama nie wiedziała co począć.
Trwałyśmy chwilę w ciszy, aż w końcu szepnęła:
   -Nie powiedziałam ci o czymś jeszcze – spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi. Widać było jak w środku zmaga się ze sobą, jak ciężko jej to idzie. - Naszym zdaniem za morderstwo Cloe i Liam'a odpowiedzialni są ci sami ludzie, którzy ścigają Malik'a.
Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Wszystko zaczynało układać się w logiczną całość.
   -Sądzisz, że...? Że to miał być akt zastraszenia Zayn'a? - wykrztusiłam przerażona. Rzeczywistość, którą do tej pory ukrywałam przed samą sobą zaczęła niezwykle boleśnie dobijać się do mojej świadomości.
   -I nas – uzupełniła. -Tak, tak uważam.


Leżeliśmy razem na moim łóżku i oglądaliśmy na komputerze jakiś denny film. Tak już chyba od tygodnia wyglądały nasze wieczory. Lubiliśmy spędzać ze sobą czas.
Złapałam się nawet na tym, że kiedy nie ma go przy mnie, stale myślę o tym, co w tej chwili robi, jak się czuje. Powiedział mi kiedyś, że ma podobnie. Poczułam na sobie jego wzrok i odwróciłam się tak, by zobaczyć jego oczy. Nasze spojrzenia się spotkały i oboje się uśmiechnęliśmy, po czym wróciliśmy wzrokiem na ekran laptopa.
   -Jak myślisz, co robią pozostali? - spytał po chwili.
   -Michelle pewnie siedzi w domu. Louis z Harry'm zapewne wyszli do jakiegoś klubu – wzruszyłam ramionami. - A dlaczego pytasz?
Nie odpowiedział, a ja nie nalegałam. Zaśmiałam się z jakiegoś nieszczególnie
wyszukanego żartu w filmie.
   -Słodka jesteś – Niall cmoknął mój nos, a ja uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Przed oczami zawirował mi cały świat, jakbym kręciła się na karuzeli. Niall pochylił się nade mną i przytrzymał palcami mój podbródek tak, że nie mogłam mu się wywinąć. Powoli pochylił się nade mną i połączył swoje usta z moimi w czułym pocałunku.
Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie, ale wiedziałam, że w końcu któreś z nas się odsunie. Nie wiedziałam tylko, że padnie na niego. Lekko się oddalił i spojrzał
mi w oczy z uśmiechem. Odwzajemniłam ten gest.
   -Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek zdobędę się na to, by ci powiedzieć... - zaczął szeptem, zaledwie kilka centymetrów od moich ust. - Ale po prostu cię kocham. Kocham cię Ev, bez względu na to, co ty czujesz do mnie. Bo tak właściwie... Nie mam pojęcia co do mnie czujesz. Czy w ogóle coś czujesz... - musnął wargami moje własne.
   -Czasami sama nie wiem co siedzi w mojej głowie... - odparłam równie cicho, a on widocznie się zasmucił. - Ale teraz jestem pewna. Też cię kocham.
Ledwie zdążyłam wymówić to ostatnie, magiczne słowo, a już poczułam, że moje usta połączyły się z jego wargami w zwartym uścisku.
   -A co, jeśli o tym zapomnisz? - wydyszał, kiedy się od siebie oderwaliśmy. Nie wiedziałam o co mu chodzi. - Co jeśli zapomnisz tak, jak o tamtym wieczorze...? Jak o śmierci Cloe i Liam'a...? - przełknął coś, co zaczynało mu uniemożliwiać
mówienie. Podejrzewałam, że był to po prostu smutek. - Co wtedy, Eve?
Na chwilę zapadła cisza. Byłam w lekkim szoku. Zdobyłam się jednak na to, co chciałam mu powiedzieć:
   -Nigdy cię nie zapomnę, Niall. Nigdy, rozumiesz? Myślę, że nawet gdybym chciała... nie potrafiłabym. Jednak ja nie chcę zapominać. Nie chcę – otarł kciukiem pojedynczą łzę, spływającą po moim policzku. - Nie chcę – powtórzyłam, kiedy mocno przytulił mnie do siebie.


   -Powiedz mi, jak się czujesz? - spytał, notując coś w tych swoich magicznych papierach. Spojrzał na mnie wyczekująco.
Miałam dwa wyjścia: powiedzieć, co tak naprawdę się ze mną dzieje, abym w końcu dała szansę sobie pomóc, aby wreszcie się wyleczyć i poczuć się normalną osobą, bym już nigdy nie musiała się bać... lub skłamać. Jak zwykle.
Sama do końca nie wiem dlaczego więc zdecydowałam się na to pierwsze.
Opowiedziałam psychologowi o wszystkim co mnie gnębi (może oprócz sprawy z tamtym felernym wieczorem i innymi rzeczami z tym związanymi), a on cierpliwie słuchał.
Po wszystkim poczułam się pewniej i lżej. Poczułam, że jeśli dałam radę otworzyć się przed obcą osobą, przezwyciężę wszystko.
Rzadko zdarzały mi się takie uniesienia i zazwyczaj trwały bardzo krótko, więc starałam się nie przywiązywać do ,,wyzwolonej Eve”.
Zapadła chwila ciszy. Pan Masterson przełożył kilka papierów, po czym zmierzył mnie badawczym spojrzeniem. Westchnął i oparł łokcie o biurko, patrząc mi w oczy.
   -Eve – zaczął. - Nie panikuj, kiedy usłyszysz to, co ci zaraz powiem, dobrze? Pamiętaj, że do niczego cię nie zmuszam. To tylko propozycja... Eve, co powiedziałabyś na, dajmy na to - tygodniowy, pobyt w ośrodku zamkniętym?
   -Że co?
   -Nie bierz tego jako złą monetę. To byłoby tylko takie... sprawdzenie. Możliwe, że tamtejsza terapia, sposób mieszkania i zajęcia by ci pomogły. Może poczułabyś
się lepiej? Nie panikuj – przypomniał, patrząc na mnie i mój nierówny oddech. - Nic nie musisz. To tylko propozycja. Nawet jeśli byś się zdecydowała, to nie musiałabyś przecież zostać tam na zawsze. Wszystko zależy od ciebie, Eve. To tylko propozycja – powtórzył już po raz setny.
   -Miałabym... iść do psychiatryka?
Mój psycholog skinął głową i nadal obserwował mnie uważnie.
Ktoś mógłby powiedzieć, że na moim miejscu przeżyłby szok. Byłby przerażony. Sama pewnie, jako osoba trzecia, powiedziałabym to samo.
O dziwo przerażała mnie w tym wszystkim tylko i wyłącznie jedna rzecz...

Moim zdaniem nie był to taki zły pomysł.







Witam :)
Na początku chcę bardzo przeprosić za to, że ostatnio rozdziały pojawiają się dość nieregularnie i może nie są jakoś szczególnie ciekawe, ale właśnie kilka takich kawałków przydaje się czasem na uspokojenie sytuacji. Mam jednak nadzieję, że pomimo tego jakoś dajecie radę to czytać i nie nudzi Was to zbytnio :) Swoje opinie wyraźcie w komentarzach, bardzo proszę :)
Dziękuję bardzo za już ponad 5500 wyświetleń, jesteście wielcy ♥
Mam nadzieję, że chociaż ktoś z Was zada jakieś pytanie bohaterom, czy nawet nam pod rozdziałem lub na ask'u którejś z nas :) Naprawdę odpowiemy na każde :) Rozdział dedykowany jest wszystkim i każdemu z osobna, którzy ciągle trwają przy tym, co dla Was piszemy.
Pozostaje mi pozdrowić i życzyć miłej lektury.
Kochamy Was bardzo ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

Czytasz = komentujesz :)

poniedziałek, 7 października 2013

~18~

Z perspektywy Chelly

Kiedy Paul odpalił samochód, którym właśnie odwoził Eve, udałam się do pokoju Malik'a. Przeraził mnie tym, jak szybko pobiegł na górę, kiedy zobaczył obcy samochód na podjeździe. Zapukałam do drzwi, jednak nikt nie raczył mi otworzyć.
Weszłam do środka i zapaliłam po omacku światło. Lampa rozświetliła pomieszczenie, a ja dopiero teraz mogłam zobaczyć Zayn'a. Siedział na łóżku kompletnie ubrany, już nawet w butach i z plecakiem na ramieniu.
   -Co się dzieje? - spytałam zdezorientowana.
   -Przyszli po mnie. Znaleźli mnie... To przez to, że pojechałem na ten pogrzeb... Powinienem w ogóle nie wychodzić z domu... - spanikowany chodził w tę i z powrotem, ciągle wyglądając nerwowo przez okno.
   -Hey, spokojnie... - zamknęłam za sobą drzwi. Nie rozumiałam nic z jego bełkotu. - Ten chłopak tylko przywiózł Eve.
Zayn zatrzymał się w jednej sekundzie i spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach.
   -Nic się nie stało. Nie pytał o ciebie... - mówiłam wolno, uspokajającym tonem, jakim mówi się do człowieka, stojącego na krawędzi wieżowca.
   -Nie. Nie, nie, nie. To była tylko przykrywka. Musieli mnie śledzić...
   -Zayn, wariujesz. Czemu on miałby...?
   -Czy ty nic nie rozumiesz?! - podniósł głos. Nie lubiłam, kiedy krzyczał. Trochę się go wtedy bałam. - To był jeden z nich! Kiedy
tylko zobaczyłem jego auto, zacząłem się pakować! Byłem pewien, że po mnie przyjechał. Nazywał się James, prawda? - dodał na potwierdzenie swoich słów.
Stałam jak wmurowana.
Nie mogłam się poruszyć.
Serce zaczęło mi bić dwa razy szybciej, gdy uświadomiłam sobie to, co zaraz powiedział:
   -Gdyby on mnie tutaj zobaczył... Gdyby wiedział, że tu jestem... Że mnie tutaj kryjesz -€“ odłożył plecak na łóżko. - Zabiłby was obie na miejscu.
Usiadł i zaczął zdejmować buty, kiedy ja nadal stałam na środku pokoju niczym małe zwierzątko, zahipnotyzowane przez węża.
   -Czy rozumiesz co mówię? - spytał spokojnie, próbując mnie jeszcze bardziej nie denerwować. Widział w jakim szoku jestem. Jedyne co byłam w stanie zrobić, to skinąć głową. - Tak mało brakowało... Musisz wypytać Eve skąd go zna. Takich znajomości nie zawiera się przez przypadek. Ci ludzie są bezwzględni, nie cofają się przed niczym...
   -Ty... jesteś jednym z nich, prawda? - w końcu odzyskałam głos. Zayn zmarszczył brwi, chyba nie wiedział do czego dążę. - Czy ty też nie cofnąłbyś się przed niczym?
Milczał. Łzy same napłynęły mi do oczu.
   -Powiedz mi szczerze: czy gdybyś był na jego miejscu, gdybyś dowiedział się, że my ukrywamy tego, którego szukasz... mógłbyś nas zabić?
Milczał przez długą chwilę, podczas kiedy mną zaczął wstrząsać szloch. Ostatnio płakałam tak naprawdę z byle powodu. Przeczuwałam jednak, że w tym wypadku miałam do tego jednak dobry motyw. Spojrzałam na niego. Nagle jak obuchem uderzył we mnie jeden istotny fakt, który zawsze dotąd mi umykał.
Zaczęłam mimowolnie się cofać. Bałam się. Bałam się Zayn'a.
W końcu wykrztusiłam:
   -Ty... ty już zabijałeś! - byłam przerażona swoim odkryciem. - Zabijałeś wiele razy, prawda?!
Cisza wypełniała jego pokój. Nie mogłam tego wytrzymać.
   -Odpowiedz mi! - krzyknęłam przez łzy.
Nie musiał. Wystarczyło mi tylko to, że podniósł wzrok i nasze oczy się spotkały. Wybiegłam z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Wtedy pierwszy raz uświadomiłam sobie, że przetrzymuję mordercę.

Nie spałam dobrze. Ciągle śniła mi się Cloe, która kazała mi uważać.
Nie wiedziałam tylko na co. Było w tej chwili tak wiele zagrożeń i niewyjaśnionych spraw w moim życiu, że nawet gdyby to faktycznie było jakieś ,,przesłanie” przyjaciółki, to nie wiedziałabym do czego mam to dokładnie przypisać.
Obudził mnie dotyk zimnych rąk na karku. Wystraszona, wzdrygnęłam się.
   -Spokojnie, to tylko ja... - usłyszałam szept tuż przy moim uchu.

W pierwszej chwili pomyślałam, że się przesłyszałam. Obróciłam się na drugą stronę, aby zobaczyć czy nie mam przypadkiem omamów.
Otóż leżałam twarzą w twarz z Oliver'em.
Każdy normalny pewnie spytałby siebie w myślach dlaczego on tutaj przyjechał?, jak wszedł do domu?, czy rozmawiał z moim bratem...?
A moja pierwsza myśl...?
W głowie pojawiła się tylko jedna scena i jedno towarzyszące jej pytanie. ,,Co ty do cholery zrobiłaś?” - uparcie powtarzało się w mojej głowie. Przed oczami miałam mnie i Zayn'a. Nasz pocałunek.
Spojrzałam w oczy Oli'ego i poczułam, że nie radzę sobie z myślami. Miałam wrażenie jakbym go zdradziła. Jakbym właśnie dostała w twarz od losu.
Broda zaczęła mi się trząść. Zaraz miałam się rozpłakać. Oliver przytulił mnie mocno do siebie, a ja schowałam twarz w jego czarnym swetrze.
   -Cii... Już dobrze -€“ pocieszał mnie. - Przepraszam, że nie byłem na ich pogrzebie -“ dodał, najwidoczniej źle dobierając powód moich łez. - Tak bardzo mi przykro, Chell.
   -Mnie też-€“odparłam cicho, nadal w niego wtulona.
   -Paul zadzwonił do mnie i opowiedział o wszystkim. Przyleciałem tak szybko, jak tylko mogłem - otarł opuszkami kciuków moje łzy. - Mówił też, że strasznie ciężko to przeszłaś...
Milczałam, bo tak na dobrą sprawę nie miałam mu nic do powiedzenia na ten temat.
   -Jest coś, o czym musisz wiedzieć... - zaczęłam, nie kontrolując już własnych słów. Wcale nie chciałam zaczynać tego tematu, ale moje usta robiły, co chciały. Spojrzał na mnie pytająco. Westchnęłam i już miałam zamiar wypowiadać pierwsze słowa, kiedy przeszkodził mi dźwięk odebranej wiadomości. Oliver sięgnął po mój telefon i podał mi go.
,,Nie płacz kochanie.” - brzmiała wiadomość. Spojrzałam na okna. Wszystkie zasłony były zasunięte. Nie było możliwości, żeby ktoś widział co robię. A jednak Nieznany ponownie zaczynał swoje chore dochodzenie. Jednym ruchem wyłączyłam telefon. Oliver nawet nie spytał kto to był. To jedna z jego wielu zalet. Nigdy nie zadawał zbędnych pytań.
Chwycił mnie za to za rękę i pociągnął za sobą. Kiedy już oboje staliśmy, powiedział:
   -Chodź. Coś ciepłego dobrze ci zrobi.
Zeszliśmy na dół do kuchni. Oboje zatrzymaliśmy się w progu, ponieważ przy kuchence stał nie kto inny niż Zayn. W dodatku bez koszulki. Zadrżałam.
Malik, wyczuwając naszą obecność obrócił się i speszony zerknął na Oliver'a.
Ten zaś rzucił mi pytające spojrzenie. Zayn wyszedł z kuchni,
zabierając ze sobą pełen talerz. Kiedy nas mijał, rzucił mi przepraszające spojrzenie. Nie wiedziałam jak to zinterpretować.
Usiadłam przy stole, a mój chłopak wyjął kubki i zaparzył herbatę. Nic nie mówił.
Doceniałam cechę umiejętności nie zagłuszania na siłę ciszy bezsensowną paplaniną, ale w tej chwili bałam się tego, o czym może myśleć.
Po chwili postawił przede mną pełen kubek i usiadł naprzeciwko.
   -O czym chciałaś mi powiedzieć? - tępo wbił wzrok w blat stołu.
W odpowiedzi pociągnęłam tylko łyk gorącego napoju i spojrzałam na zegar. Była czwarta rano. Ja jednak nie byłam zmęczona. Wręcz przeciwnie.
   -Dlaczego on tu jest? - spytał spokojnym, beznamiętnym wręcz tonem.
   -Nikt nie może się dowiedzieć gdzie przebywa -“ odparłam szeptem.
Kiwnął głową i uniósł kubek do ust. Zrozumiał. Bynajmniej tak sądziłam.
   -Chciałam ci powiedzieć o czymś innym - wreszcie przemogłam się, by zacząć rozmowę na ten temat, chociaż całe moje wewnętrzne ,,ja” broniło się jak tylko mogło. - Chcę być wobec ciebie uczciwa i sądzę, że powinieneś wiedzieć.
   -Więc mów -“ uśmiechnął się zachęcająco.
Powiedziałam mu o pocałunku. Powiedziałam jak bardzo jest mi przykro i jak bardzo przepraszam go za to, że nie zachowałam się w stosunku do niego fair. Na koniec dodałam jeszcze:
   -Uznałam, że po prostu powinieneś wiedzieć.
Odpowiedziała mi chwila ciszy. Po jakimś czasie Oliver odstawił pusty już kubek na stół i spojrzał mi w oczy.
   -Czy to był jednorazowy incydent?
,,Incydent”- powtórzyłam w myślach. Dość dziwne określenie pocałunku.
   -Tak.
   -Czy wiesz, że on cię kocha?
Zamarłam. Po chwili jednak wykrztusiłam:
   -Mówiłam ci, że to był impuls chwili, nie efekt uczuć...

   -Nie, nie o to mi chodzi -€“ uśmiechnął się. - On już od dawna jest w tobie zakochany - wzruszył ramionami i kontynuował. - Zauważyłem to już kiedy go poznałem. Szczerze: nie przeszkadzało mi to, bo w końcu jesteś ze mną -€“ ponownie się uśmiechnął. Próbowałam w tym wyczuć choć nutę ironii, ale nie znalazłam nic. Mówił szczerze, uśmiechał się szczerze. Nie na taką reakcję się przygotowałam.
   -Musiałeś się pomylić... - szepnęłam, przypominając sobie wszystkie raniące słowa, wypowiedziane z ust Mulata, wszystkie te chwile, kiedy czułam jak bardzo go nienawidzę. I jak bardzo on nienawidzi mnie.
   -Interpretuj to jak chcesz -€“ wzruszył ramionami. - Mam jednak kolejne, zdaje się ważniejsze pytanie -€“ oczekiwałam na najgorsze. - Czy ty go kochasz?
W pierwszej chwili chciałam zaprzeczyć. Potem jednak przeczesałam ręką palce, a oczy zaszły mi łzami. Nie potrafiłam kłamać Oliver'owi. Wiedziałam, że muszę mu powiedzieć to, co właśnie kształtuje się w mojej głowie:
   -Nie wiem.
Westchnęłam. Tak. Właśnie to przewijało się przez moje myśli, kiedy był w nich Malik. ,,Nie wiem”. Bo tak właściwie co ja o nim wiedziałam...?
Sykes pokiwał powoli głową.
   -Byłaś ze mną szczera, więc ja też będę. Uważam, że to zaszło trochę za daleko.
Nie wiedziałam co dokładnie ma na myśli.
   -Nie chodzi mi tutaj o ciebie i jego, ale o nas. Już od dłuższego czasu mam wrażenie, że nasz kontakt, nasze relacje były znacznie lepsze kiedy byliśmy po prostu kumplami. Nie mówię, że teraz było mi z tobą źle - dodał szybko. - Uważam tylko, że chyba po prostu znalazłem się za blisko ciebie, żeby cię kochać, rozumiesz?
Pokiwałam głową. Od dawna miałam problem z określeniem tego co nas łączy i co w tym wszystkim jest nie tak. On właśnie ubrał to w słowa.
   -Dlatego, choć jest to strasznie oklepany tekst, myślę, że powinniśmy po prostu być przyjaciółmi. Wiem, brzmi głupio, ale naprawdę tego pragnę. Nie przeżyłbym, gdybym stracił z tobą kontakt. Jesteś dla mnie bardzo ważna, jednak nie w ten sposób, w który próbowaliśmy być dla siebie ważni. Strasznie to zagmatwane, prawda? - zaśmiał się. Zrobiłam to samo. Podszedł do mnie i podniósł mnie z krzesła.
   -A więc przyjaciele? - spytał, patrząc mi w oczy. Z ulgą się uśmiechnęłam. W odpowiedzi przytuliłam mojego ,,przyjaciela”, a on zaśmiał się cicho i pocałował mnie w czubek głowy.
Cieszyłam się, że chociaż jedną osobę udało mi się zachować przy sobie.


Wieczorem, kiedy siedziałam w swoim pokoju, myślałam o Cloe i Liam'ie. Bardzo często mi się to zdarzało, jednak nie w ten sposób. Tego dnia myślałam o tym, co by się stało, gdyby to Ev siedziała na miejscu pasażera. Czy rozpaczałabym bardziej...? A może mniej...? Jak to wszystko by wtedy wyglądało?
W każdym razie dzwoniła do mnie jej mama. Mówiła, że Hutson straciła pamięć. Bynajmniej co do wczorajszego wieczoru.
Naprawdę przerażało mnie to, co się z nią ostatnio działo. Jednak mimo wszystko wyglądało mi to raczej na ciszę przed burzą. Nadchodziło coś o wiele gorszego i czułam, że z tego Eve tak szybko się nie podniesie. Nie mogłam jej o tym jednak powiedzieć,
bo to by ją dobiło. Była taka... krucha.
Nie wiedziałam z kim mam o tym porozmawiać. Tak bardzo brakowało mi Clementyne, która zawsze wiedziała co robić. Była naszą podporą. Właśnie - podporą.
A co, jeśli nie damy rady bez niej funkcjonować...?
Bez podpory upadniemy.
Kto nas podniesie...?

~Z perspektywy Eve~

Siedząc w pokoju i oglądając kolejny odcinek ,,American Horror Story", próbowałam chociaż trochę się zrelaksować, jednak mój mózg bardzo chciał sobie przypomnieć wczorajsze zdarzenia. Próby skupienia się na serialu szły na marne, czytanie książki też pewnie nic by nie dało, wszystko prędzej czy później spełzało na niczym.
Odetchnęłam głęboko i starałam się nie myśleć. Poprawiłam słuchawki (moja mama nie lubiła gdy oglądałam takie seriale lub

filmy) i wygodnie oparłam się o poduszki, które leżały na łóżku. Uwielbiłam fabułę tego serialu, jednak z drugiej strony historie i przeżycia bohaterów trochę mnie przerażały. W pewnym momencie poczułam dziwną obecność innej osoby w moim pokoju. Zatrzymałam odcinek i powoli ściągnęłam słuchawki, jednak po chwili odetchnęłam ze spokojem ponieważ na środku mojego pokoju zauważyłam uśmiechniętego Niall'a.
   -Jeszcze ciebie tu brakowało - powiedziałam, zamykając stronę z serialem i spoglądając w niebieskie oczy blondyna. Po tym geście chłopakowi zbladł jakże szeroki uśmiech.
Chłopak zrobił kilka kroków w przód i usiadł na skraju mojego łóżka. Siedzieliśmy tak w ciszy. Nigdy mi nie przeszkadzało, gdy siedzieliśmy z Horanem w milczeniu jednak tym razem modliłam się w duchu żeby powiedział choćby głupie ,,cześc". Chłopak chyba to zauważył.
   -Jak się czujesz? - zapytał speszony, podnosząc głowę i przez chwilę na mnie patrząc.
   -Jeżeli chodzi ci o wczorajszy incydent pod klubem to nic nie pamiętam - odpowiedziałam łagodniej, łapiąc go za rękę. Lubiłam czuć jego dotyk. Irlandczyk wzdrygnął się, ale nic nie powiedział. Tylko się uśmiechnął i mnie przytulił.
   -Przepraszam za to, że cię wtedy zostawiłem - mówił coraz bardziej się we mnie wtulając, jakby się bał, że zaraz zniknę. -Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś ci się stało...
   -Ale nic mi nie jest - przerwałam mu, chcąc go uspokoić.
Siedzieliśmy tak w ciszy wtulając się w siebie, aż w końcu głos zabrał Horan.
   -Kocham Cię Ev - zdziwiło mnie to wyznanie, jego chyba zresztą też ponieważ poczułam, że serce blondyna zaczęło mocniej bić. - Kocham cię moja siostrzyczko. - dodał jakby na usprawiedliwienie swoich słów. Nie wiedziałam czy tak właściwie nie chcę być kimś więcej niż tylko ,,siostrzyczką",
ale każda forma zbliżenia się do siebie była naprawdę obiecująca. Jednak żadne z nas nie chciało tego przyznać.
   -Ja ciebie też - powiedziałam i pocałowałam czerwony policzek Irlandczyka.






Tak bardzo dziękujemy Wam za te wszystkie komentarze, wyświetlenia, głosy w sondzie i pytania ♥
Przepraszamy za ewentualne błędy w rozdziale i za te wszystkie dziwne znaczki, ale mamy małe awarie z programem, w którym piszemy...
Rozdział trochę melodramatyczny, ale mamy nadzieję, że się spodoba. Specjalnie dla 'wielbicielek' Eve i Niall'a taki fragment na koniec :) Mamy nadzieję, że mimo wszystko jakoś przypadnie Wam do gustu ♥
W każdym razie życzymy miłej lektury, jak zwykle zachęcamy do zadawania pytań tutaj i na ask'ach :)
Kochamy Was bardzo ♥
Chelly and Eve

piątek, 20 września 2013

~17~

Z perspektywy Eve

Siedziałam obok Niall'a na posterunku policji. Po chwili z gabinetu wyszli Michelle, Louis i
rodzice Cloe. Mieli dziwne miny. Dziewczyna podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę.
   -Co mówili? - spytał Niall. Michelle odwróciła wzrok. Spojrzałam na rodziców Cloe. Oboje mieli łzy w oczach. Powiedzieli coś cicho do mojej przyjaciółki i odeszli. Patrzyłam jeszcze przez chwilę za nimi. Później przeniosłam wzrok na Louis'a. Jego twarz była bez wyrazu tak, jak zawsze. Zaczynałam bać się, że coś stało się Cloe i Liam'owi. Nie przeżyłabym tego.
   -Twierdzą, że ten wypadek nie jest przypadkowy... – westchnął w końcu Lou.
   -Czyli...? - dopytywał Niall.
   -Wygląda na to, że ktoś uderzył w nich z zamierzeniem... - wtrąciła Chelly, zanim Lou zdążył cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna spojrzała prosto w oczy przerażonego Niall'a. - Zostali zamordowani.


Uwielbiałam tańczyć i wygłupiać się na parkiecie, na którym przeważnie było dużo ludzi, więc i tak nikt nie zauważyłby tego co robię. Odchyliłam głowę w tył i zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, śmiejąc się przy tym. Zawsze tak robiłam, gdy byłam szczęśliwa lub chciałam o czymś zapomnieć. Lubiłam ten stan niepewności, który towarzyszył przy wirowaniu świata jak już się zatrzymałam.
   -Co ty robisz? - usłyszałam pytanie i poczułam dotyk rąk które spoczęły na moich biodrach.
   -Myślisz, że Cloe była ze mnie dumna? - zapytałam Niall'a, odwracając się w jego
stronę i opierając moje czoło o jego.
   -Nie psujmy sobie wieczoru – odpowiedział, głaszcząc mój policzek kciukiem.

   -Oni byli piękni... - stwierdziłam, a po chwili pocałowałam chłopaka w skroń. - Byli piękną parą. Kocham ich.
   -Ja też ich kochałem, Ev – odpowiedział, przytulając się do mnie i zaczynając się kołysać w rytm muzyki.
   -Nie Niall, ja ich dalej kocham - szepnęłam na tyle głośno, by mógł usłyszeć.
   -Przecież ich już nie ma! Eve, musisz w końcu przyznać przed samą sobą, że oni nie żyją!!! - zaczął krzyczeć, potrząsając mną. - Ani Liam ani Cloe już nie wrócą!

Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę lekko przerażonym wzrokiem, jednak uśmiechnęłam się blado i powiedziałam:
   -Przecież oni nadal żyją.
Horan tylko zrobił krok do przodu tak, by jego twarz znalazła się przy moim uchu.
   -Czasem naprawdę mi ciebie żal, Hutson - powiedział i odwrócił się wychodząc z klubu. Długo nie myśląc, zrobiłam to samo.
Gdy stałam już na jednej z wielu ulic Nowego Jorku, postanowiłam nie iść w stronę drogi, która prowadziła do mojego domu. Bez namysłu ruszyłam w stronę jednej z najbezpieczniejszych dzielnic w tym mieście. Nie byłam w tamtej okolicy od dwóch tygodni.

Tęskniłam za tamtym domem, za tamtą atmosferą. Tam zawsze czułam się jakbym była w moim starym miejscu zamieszkania, tam zawsze chociaż mentalnie mogłam przenieść się do Londynu, tam mogłam przypomnieć sobie jak wyglądał mój tata, jak wyglądało moje dzieciństwo, które w krótkim czasie się skończyło. Uwielbiałam nadopiekuńczość pani Farenhall i jej męża, zawsze śmieszyły mnie małe bliźniaki krzątające się pod nogami. Zawsze czekałam na piątkowe obiady odbywające się u Cloe.
Rozmyślałabym pewnie jeszcze długo, gdyby ktoś nie szturchnął mnie ramieniem.
   -Przepraszam - powiedziałam odruchowo, nie zwracając uwagi na przechodnia.
   -Nic się nie stało - odpowiedział, a ja ruszyłam dalej. Jednak samotność nie była mi dana na długo. - Gdzie idziesz? -zapytał nieznajomy, idąc obok mnie.
   -Przed siebie – odpowiedziałam, naciągając kaptur na głowę - Sama - dodałam trochę ostrzej, nie patrząc na mojego ,,towarzysza''.
Przez około pięć minut szliśmy w ciszy. Głęboko miałam wielką nadzieję, że chłopak się w końcu odczepi. Jednak się pomyliłam.
Gdy mijaliśmy kolejny zaułek, obcy nagle chwycił mnie za rękę, mocno ciągnąc w stronę ciemnej uliczki. Zostałam popchnięta tak mocno, że z hukiem upadłam na kontener ze śmieciami. Poczułam kujący ból w żebrach. Byłam tak zdezorientowana i pijana, że jedyne co byłam w stanie zrobić, to stać w miejscu.
Zakapturzona postać, która wcześniej szła za mną, teraz podeszła do mnie szybkim krokiem. Cofnęłam się odruchowo, bez sensu jednak, bo na plecach poczułam chłód muru, do którego właśnie zostałam przyparta. Nie byłam w stanie nawet krzyczeć.
Promile w mojej krwi i przerażenie skutecznie zablokowały mi gardło.
Zimne dłonie zacisnęły się na mojej szyi z mocą imadła. Moje gardło zaczęło rzęzić w desperackim poszukiwaniu nagle odebranego powietrza.
Normalnie nie byłabym w stanie nawet racjonalnie myśleć, ale w tym wypadku instynkt samozachowawczy przejął inicjatywę. Zaczęłam szarpać się niemiłosiernie, mając nadzieję, że zdołam ucie dłoniom, które zdawały się być w stanie zmiażdżyć moje gardło. Chwyciłam za ręce napastnika, ale moje własne dłonie w porównaniu do jego były takie... kruche. Bezbronne.
Ręce zacieśniały swój uścisk. Powoli zaczynałam tracić siły. Nie dawałam rady już się szarpać. Zrobiło mi się słabo. Zamglone oczy widziały już tylko jedną rzecz: na przedramieniu chłopak wytatuowane miał węża, który w śmiertelnym ucisku miażdżył czaszkę. Mój upity, a zarazem powoli pozbawiony już tlenu umysł uroił sobie, że wąż śmieje mi się prosto w twarz. Śmieje się z mojej nieudolności, z tego jaka jestem słaba i bezbronna. Jednak nie spodziewałam się tego, co miałam właśnie usłyszeć:
   -O ciebie... - wyszeptał ochrypły głos. - Od początku chodziło o ciebie...
Palce zacisnęły się jeszcze mocniej na moim gardle o ile to w ogóle było możliwe.
,,To koniec” - pomyślałam.
Jednak w tej samej chwili naszych uszu dobiegł krzyk. W jednej chwili nieznajomy puścił mnie i ile sił w nogach popędził przed siebie.
Upadłam, jakby do tej pory trzymał mnie tylko uścisk na szyi.
Płuca boleśnie przypomniały o swoim istnieniu, kiedy dotarł do nich tlen. Ból był chyba jeszcze gorszy, niż przedtem. Gdyby ktoś określiłby mój oddech jako spazmatyczny, byłoby to niedomówienie. Ja rzęziłam i wyłam jak parowóz. Moje gardło płonęło. Zwijałam się z bólu na ziemi. Zaledwie chwilę później nade mną pojawił się jakiś cień. Odsunęłam się odruchowo, jednak nic się nie stało. Postać mówiła coś do mnie, ale dość długo trwało zanim krew, szumiąca w uszach ucichła na tyle, abym mogła usłyszeć słowa.
   -Halo? Wszystko okay? Słyszysz mnie? - głos należał do mężczyzny. Ukucnął przede mną i wyciągnął w moją stronę rękę, którą niepewnie ujęłam.
Uświadomiłam sobie właśnie, że krzyk, który jeszcze zaledwie chwilę temu słyszałam, musiał wydobyć się właśnie z ust tego mężczyzny.
Pokiwałam głową, potwierdzając, że słyszę, co do mnie mówi.
   -Czy wszystko okay? Coś cię boli?
Miałam ochotę powiedzieć, że boli mnie każda komórka mojego ciała, ale zamiast tego pokiwałam tylko przecząco głową i wzięłam głęboki oddech, chcąc wypróbować czy tlen w płucach dalej pali je żywcem. Już było trochę lepiej.
   -Jak się nazywasz? - spytał, pomagając mi stanąć o własnych siłach.
   -Eve – wychrypiałam.
   -Odwiozę cię do domu, Eve.
   -Dziękuję – to było jedyne, co mogłam mu tak właściwie w tym momencie powiedzieć. Kiedy siedziałam już w jego wozie, zorientowałam się dopiero, że w tym całym szoku podałam mu adres Michelle. Spojrzałam tępo za okno auta. Dopiero teraz chyba to, co się stało zaczęło do mnie docierać.
Łzy pociekły mi po policzkach.
   -Na pewno czujesz się dobrze? - spytał chłopak, którego rysy były ledwie dostrzegalne w nikłym świetle reflektorów samochodu. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał krótkie, brązowe włosy, starannie wygolone po bokach. W odpowiedzi na jego pytanie pokiwałam jedynie głową.
   -Nieźle się wystraszyłem, kiedy zobaczyłem co się dzieje... Znałaś tego gościa?
   -Nie. To znaczy... tak sądzę.
   -Tak właściwie, to nazywam się James – powiedział cicho, jakby przypominając sobie o tym.
   -A więc dziękuję ci, James.
   -Nie ma za co... - mruknął, chyba trochę zawstydzony.
Nim się obejrzałam, już dojeżdżaliśmy do domu Michelle. Chwyciłam za klamkę drzwi auta, kiedy zobaczyłam, że chłopak robi to samo.
   -Muszę upewnić się, że jesteś bezpieczna – wyjaśnił.
Podeszliśmy pod drzwi. Słyszałam jakieś głosy, ale były na tyle przytłumione, że nic nie szło zrozumieć. Otworzyła nam Michelle, ubrana w obdarte jeansy i koszulę. Zmarszczyła brwi w zdziwieniu.
   -Ja tylko chciałem ją bezpiecznie odstawić – wytłumaczył James i obrócił się na pięcie. Zdążyłam jednak chwycić go za ramię. Łzy nadal płynęły mi z oczu.
   -Dziękuję – szepnęłam. Kiwnął głową z uśmiechem i zniknął w aucie, które już za chwilę pędziło za rogiem ulicy.
Przyjaciółka wpuściła mnie do środka.
   -Mój Boże, co ci się stało?! - krzyknęła, kiedy światło lampy w korytarzy ukazało moje łzy i ślady na szyi. Dziewczyna przytuliła mnie mocno tak, jakby chciała upewnić się, że nikt mnie już nie zabierze z jej ramion. Odsunęła się ode mnie i spojrzała jeszcze raz na szyję. Miałam nadzieję, że nie prezentowało się to tak, jak bręgi wisielca. Usłyszałam jakiś rumor na schodach. Spojrzałam w tamtą stronę, ale nikogo tam nie było. Moja głowa już zaczynała mi płatać figle. Miałam trudności z przypomnieniem sobie jakiegokolwiek szczegółu z całego zdarzenia.
   -Ten chłopak...
   -Co się stało? Zrobił ci coś? Jesteś cała? - zaczęła panikować.
   -Nic mi nie zrobił – odparłam, uspokajająco – Gdyby nie on, mielibyście pewnie kolejny pogrzeb... - westchnęłam. Dookoła mnie zaczęły zbierać się cienie, ale jak na razie starałam się po prostu nie zwracać na nie uwagi. Bo to właśnie jest ostatnio mój sposób na przetrwanie. Ignorować to, co sprawia problemy.






Na początku chciałam przeprosić za to, że dość długo rozdział nie był dodany, ale szkoła jednak zabiera nam wiele czasu ;/ No i za to, że jest krótki (bynajmniej w porównaniu do poprzednich), ale postaramy się to nadrobić w następnym, jeśli chcecie :) No i trochę mało zdjęć tutaj wyszło ;/ Ale poprawimy się, obiecujemy :)
Jak zwykle zapraszamy do komentowania i zadawania pytań bohaterom.
Jeśli macie ochotę, możecie także zajrzeć na nasze ask'i :)
Rozdział dedykowany mojemu koszykarzowi Nadii ♥
Jednak podziękować chciałam Wam wszystkim za to, że jesteście i czytacie :)
Przepraszam za błędy, wybaczcie - jest już dość późno i ledwie patrzę na oczy.
A więc pozdrawiam i do następnego 'napisania' ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly