Z
perspektywy Chelly
Po
obiedzie ustaliliśmy, że dziewczyny odwiezie Louis, a ja i Zayn
pojedziemy na poszukiwanie mojego auta. Z malowniczego domku nad
jeziorem wyszliśmy ostatni, bo oni zdążyli już odjechać. Rodzice
Cloe ponoć bez problemów przyjęli wersję o ,,przenocowaniu u
Michelle”, więc nie robili jej problemów. Tata pewnie był jak
zwykle w pracy, a mama oddawała się fotografiom i dwóm małym,
słodkim skrzatom.
Wsiedliśmy
do czarnego BMW, które stało niedaleko wejścia. Musiałam
przyznać, że samochód był piękny. Jego właściciel już od
jakiegoś czasu zrobił się trochę oschły, ale teraz jakby o tym
wszystkim zapomniał – żartował ze mną, śmiał się z ciągłych
,,pogaduszek” Liam'a i Cloe, pytał o różne rzeczy.
-Gdzie
tak właściwie zostawiłyście to auto?
-Żebym
to ja wiedziała! Gdzieś niedaleko... - mruknęłam, na co on z
trochę pobłażliwym uśmiechem pokręcił głową.
W
jego policzkach zobaczyłam dołeczki. Przypominał mi tym trochę
mojego brata. Właśnie...mój brat. Czułam, że bez żadnego
komentarza z jego strony się nie obejdzie, gdy wrócę. Paul nie
potrafił nie wytykać mi moich błędów. Po prostu nie potrafił,
chociaż się starał. Ale taki już był i nic nie mogłam na to
poradzić.
-I
tak uważam, że nie jesteś w stanie prowadzić – stwierdził,
przerywając moje rozmyślania. Przewróciłam oczami.
-Nic
mi nie jest... - spojrzał na mnie wymownie. - No dobra, jest, ale
czuję się już lepiej, okay? Nie rób ze mnie kaleki.
-Nie
robię... - zapatrzył się na drzewa, które rozciągały się przed
nami. - Uważam po prostu, że nie możesz prowadzić w takim stanie
i nie będziesz.
-Co?
Wzruszył
tylko ramionami i uśmiechnął się tajemniczo. Przyjrzałam mu się
teraz dokładniej. Miał duże, brązowe oczy - prawie czarne. Na
jego twarzy widoczny był kilkudniowy zarost, ale nie ujmowało mu to
urody, wręcz przeciwnie. Ubrany był w skórzaną kurtkę (trochę
było chłodno jak na tę porę roku) i ciemne, szerokie spodnie.
Jego czarne włosy przykrywała siwa czapka, którą przed wyjściem
podebrał z kieszeni kurtki Louis'a. Zauważył, że mu się
przyglądam i posłał mi uśmiech. Po chwili jednak, jakby sobie o
czymś przypomniał, zniknął z jego twarzy. Przymknęłam powieki i
rozsiadłam się wygodniej w fotelu. Nie odezwał się do mnie, aż
zobaczyliśmy czerwonego Passata na poboczu. Wysiedliśmy. Już
chciałam zacząć mu dziękować i się z nim żegnać, kiedy
zadzwonił mój telefon. Paul. Przeszłam na tyły jego wozu, a on
chyba podszedł do mojego, chociaż nie miałam pewności. Bawiłam
się, kopiąc butem kamień.
-Niedługo
będę. Mówiłam ci już – zaczęłam.
-To
dobrze. Już się martwiłem, że znowu nie wrócisz na noc do domu
bez słowa wyjaśnienia...
-Paul,
skończ! Naprawdę mam zacząć wypominać ci twoje ,,znowu nie
wrócisz na noc do domu bez słowa wyjaśnienia”? Proszę cię, nie
mam tyle czasu... - mruknęłam, a po drugiej stronie słuchawki
usłyszałam westchnięcie.
-O
której będziesz?
-Nie
wiem. Niedługo. Wychodzisz gdzieś?
-Nie,
będę w domu. Po prostu...martwiłem się Chell, okay? Zrozum mnie.
Jesteś moją siostrzyczką i nie chcę, by coś ci się stało –
dodał, specjalnie przesłodzonym tonem. Zwróciłam oczy ku niebu.
Cały Paul.
-Dobrze,
rozumiem. Do zobaczenia, Paul – westchnęłam. - I nie dzwoń co
pięć minut! - dodałam, ściszając trochę ton głosu. Usłyszałam
tylko śmiech, po czym mój brat rozłączył się.
Poszłam
w stronę mojego auta. Chłopak stał przy nim, opierając się o
maskę z niewzruszoną miną. Wsiadłam do środka, a on oparł ręce
na otwartej szybie przy moim siedzeniu. Przekręciłam kluczyk, ale
nic się nie zdarzyło. Spróbowałam jeszcze raz. Znowu nic.
Maltretowałam kluczyk, ale nic to nie dawało.
-No
nie! Co się dzieje? - dalej desperacko próbowałam odpalić.
Jeszcze brakowało mi tu zepsutego auta!
-Widzisz?
Mówiłem, że nie możesz wsiąść za kółko i widocznie twój wóz
mnie popiera. Zawsze ja mogę cię podwieźć... - powiedział,
zadowolony z siebie. Powoli obróciłam się w jego stronę i
zobaczyłam wyraz jego twarzy, mówiący wszystko.
-Coś
ty zrobił?! - rzuciłam oskarżycielskim tonem. On jednak nadal
szyderczo się uśmiechał. Myślałam, że go w tamtym momencie
zabiję. - Moje biedne auto... - jęknęłam.
-Nic
mu nie będzie – zapewnił. - To jak: wsiadasz do mnie? - spytał,
a ten uśmiech, jak u zadowolonego z polowania kotka nie znikał mu z
twarzy.
Pokręciłam
głową z niedowierzaniem i w końcu opuściłam moje auto. Kiedy
zamknęły się za mną drzwi czarnego BMW, Zayn szybko przekręcił
kluczyk w stacyjce, jakby bał się, że zdołam jeszcze opuścić
samochód.
-Coś
ty zrobił temu biedakowi? - zapytałam, przyklejona do szyby,
żegnając jeden z moich największych dotychczasowych dorobków.
Lepiej nie wspominać ile czasu zbierałam na niego pieniądze.
-Ja?
Gdzież bym śmiał! To on robi to dla twojego dobra – parsknął
śmiechem. Widocznie byłam taka zabawna. Spojrzałam na niego spode
łba, a on trochę się uspokoił. - Nic mu nie będzie –
powtórzył. - Wiesz, wystarczy przeciąć odpowiedni kabelek... -
przyznał się w końcu. Wiedziałam, że maczał w tym palce. Miałam
tylko nadzieję, że potrafi to naprawić.
-Długo
już jesteście razem? - zapytał z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-Kto?
- palnęłam, zdziwiona.
-No
ty i ten chłopak...Paul, tak?
Już
długo tak się nie śmiałam. On, jakby trochę obrażony nic nie
powiedział. Chyba jednak mimo wszystko czekał na moją odpowiedź.
-Wiesz...o
ile dobrze mnie poinformowano, od zawsze – postanowiłam jeszcze
trochę pograć. On zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.
-Czyli
to raczej poważne, co?
-Jak
cholera... - tak bardzo próbowałam nie wybuchnąć śmiechem.
-A
przystojny jest? - spytał rzeczowym tonem, unosząc zawadiacko brwi.
-Nie
wiem sama... Chyba nie mnie to oceniać - przyznałam szczerze.
Jeszcze bardziej się zdziwił i jak to miał w zwyczaju, zapatrzył
się daleko przed siebie. Nie lubiłam gdy tak robił, bo miałam
wrażenie, że nie patrzy na drogę i zaraz rozbijemy się o
najbliższe drzewo.
Postanowiłam,
że nie będę się już nad chłopakiem znęcać.
-Wiesz...
Pewnie, obiektywnie patrząc, to tak. Naprawdę nigdy się nad tym
nie zastanawiałam. Z tego co mi wiadomo, owszem jest przystojny, ale
co mnie obchodzi, jak dziewczyny go postrzegają? Szczerze, wolę
nawet tego unikać. Dziwnie słyszeć takie rzeczy o twoim rodzonym,
a na dodatek starszym bracie. Dla mnie on zawsze będzie złośliwym
chłopcem, który dla zabawy uwielbia uprzykrzać mi życie, ale mimo
to i tak będę go kochać...
-Bratem?!
- miałam wrażenie, że na chwilę auto zachwiało się na drodze,
jakby nikt nie dotykał kierownicy. Zayn chyba próbował się
opamiętać, bo zacisnął ręce z jeszcze większą siłą.
-No,
mówię przecież...A ty, przepraszam, co sobie myślałeś? -
postanowiłam zgrywać niewiniątko. Chłopak lekko się chyba
zarumienił i nic nie odpowiedział. Nie wytrzymałam i wreszcie
zaczęłam się śmiać jak opętana.
-Aż
taki zabawny jestem? Dziękuję bardzo!
-Ale
masz minę! - wykrztusiłam pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
-Ładnie
to tak się z kogoś naśmiewać?
-Masz
rację – ogarnęłam się w końcu. - Przepraszam, ale nie mogłam
się powstrzymać. Myślałeś, że ja i Paul...dobre sobie!
-A
powiedz, co pomyślałabyś na moim miejscu? - bronił się.
Wzruszyłam
ramionami. ,,Na pewno nie to” - przeleciało mi przez myśl, ale po
chwili stwierdziłam, że faktycznie tak to mogło wyglądać.
Zrobiło mi się trochę żal chłopaka, bo widać było, że czuł
się skrępowany. Mój śmiech mu bynajmniej nie pomagał, więc
starałam się zmienić temat.
-A
ty? Odnalazłeś już swoją drugą połówkę?
Zamyślił
się na chwilę. Potem pokręcił głową.
-Nie
sądzę... Trudno powiedzieć – dziwna odpowiedź, ale
postanowiłam, że tego nie skomentuję.
-A
tak właściwie dlaczego piątka kumpli mieszka razem, bez rodziny? I
to na takim odludziu?
-Długa
historia... - uśmiechnął się pod nosem.
-Mamy
czas. Trochę jest jeszcze kilometrów do pokonania – jeszcze w ich
domu określiliśmy, że do samego Nowego Jorku jest dobre pół
godziny drogi, a co dopiero do mojego domu.
-Skoro
tak bardzo chcesz...Ale ostrzegam: to naprawdę nie jest nic
ciekawego.
-Zobaczymy.
-No
więc...Zacznijmy od tego, że nie mieszkamy z rodzinami, bo
powiedziały, że mamy zacząć uczyć się samodzielności, a one
najwyżej mogą nam pomóc. Dlaczego na ,,takim odludziu” - jak to
cudownie określiłaś – dodał z przekąsem. - Nie wiem, dosyć
tanio i ładnie tam. Ogółem domek przypadł nam od razu do gustu.
-No
dobra, ale dlaczego się przenieśliście?
-Tak
jakby...wyrzucili nas ze szkoły? - rzucił nieśmiało.
Nie
byłabym zdziwiona, gdyby chodziło tylko o niego. Z całym
szacunkiem, ale wyglądał na takiego, co ma coś za uszami. Pół
biedy Harry. Nawet Lou. Jednak nie potrafiłam sobie wyobrazić
poważnego Liam'a, czy milutkiego Niall'a, którzy byliby wyrzucani
ze szkoły. W głowie mi się to nie mieściło, dlatego z
niecierpliwością czekałam na ciąg dalszy.
-Swoją
drogą uważam, że ukarali nas zbyt surowo. No, może ICH ukarali
zbyt surowo. Ja jakoś specjalnie nie lubiłem się nawzajem z
dyrektorem. Nasze interesy i cele były...sprzeczne. Mijały się -
jak ładnie ujęte coś, co można określić w dwóch słowach, na
przykład: ,,Nienawidziłem gnoja”. Ale to tylko przykład,
oczywiście... - Zaczęło się od głupiego związku Lou'iego. -
uniosłam brwi, zdziwiona. - Dziewczyna zdradzała go na prawo i
lewo, ale on na zabój zakochany nie winił jej, tylko gościa, z
którym się spotykała. No i nasz kochany Lou wypił za dużo,
powiedział za dużo i wywinęła się z tego bójka. Na dziedzińcu
szkoły, oczywiście, jakżeby inaczej? Jako dobry przyjaciel, który
stara się dbać o ten jego głupi łeb, rzuciłem się, żeby mu
pomóc tak, jak reszta chłopaków. Normalnie zostawiłbym go z
gościem samego, bo to przecież jego sprawa, ale głupi wpakował
się w bójkę pięciu na jednego. Z drugiej jednak strony: trzeba
chyba nie mieć honoru, żeby w piątkę okładać jednego gościa,
który na dodatek ledwo trzyma się na nogach. Złapali nas.
Oczywiście, jako że wśród tamtych znajdował się syn jednej z
nauczycielek, ich uznano za niewinnych, a z nami nieźle się
rozprawiono. Szkoła była dość prestiżowa, więc ,,nie tolerowano
takich występków”. - zacytował prześmiewczym tonem.- Jednak
mimo wszystko uważam, że Niall, który w ogóle przez te wszystkie
lata ani razu nie widział szkolnej kozy od wewnątrz, albo Liam –
przewodniczący tej budy, naprawdę wylecieli za nic. Uwzięli się
na nich i tyle. Czasem myślę, że przez zadawanie się ze mną tak
ich nie lubili.
Nastąpiła
chwila ciszy, po czym (już któryś raz dzisiaj) wybuchnęłam
śmiechem. Zayn także zaczął się śmiać. Jakoś nie potrafiłam
sobie tego wszystkiego wyobrazić, chociaż jego historia była
możliwa. Nawet bardzo, biorąc pod uwagę okoliczności. Już na
pierwszy rzut oka wyglądali na tych, co ,,jeden za wszystkich,
wszyscy za jednego”. Kiedy wreszcie przestałam się śmiać,
zapytałam:
-I
gdzie postanowiliście się przenieść?
-Jakaś
nieduża szkoła, na obrzeżach Nowego Jorku...Nie pamiętam nazwy. W
godle ma taką śmieszną kotwicę.
-To
nie kotwica, tylko węgorz w kształcie kotwicy... - szepnęłam,
podłamana.
-No,
może...Ej, skąd ty...?
-Eeldeep
High School w New York City – zacytowałam, po czym chłopak przez
chwilę nic nie mówił. Obrócił się do mnie z szerokim uśmiechem.
-Czy
ty...?
-Tak.
My wszystkie. Wszystkie będziemy z wami chodzić do szkoły. Nawet
do tej samej klasy! Mamy tylko jedną klasę na każdy rocznik... -
,,cholera” - zaklęłam w myślach. Nie, żebym coś miała
przeciwko pięciu dość przystojnym wyrzutkom z prestiżowej szkoły,
wyrzuconych za bójkę i kto wie co jesz...no dobra, miałam coś
przeciwko.
-Nie
będziemy wszyscy chodzić do jednej klasy. Z tego, co powiedziała
nam Cloe, do twojej trafią tylko Niall i Harry. Ja, Lou i Liam
jesteśmy od ciebie o rok starsi – powiedział z dziwnym wyrazem
twarzy.
-Serio?
Jesteś ode mnie starszy?
-No,
tak. Może nie wyglądam? - uniósł wyzywająco brwi.
-Nie
w tym rzecz... - zawstydziłam się.
-A
w czym?
-Teraz
skręć w tę ulicę – poleciłam, urywając temat. Posłusznie
skierował auto w tak dobrze znaną mi uliczkę. Nie było tutaj
wielu domów, przez co te, które tu stały wyglądały tak, jakby
nie potrzebnie zakłócały krajobraz.
Po
jakimś czasie powiedziałam mu, gdzie ma się zatrzymać. Zgasił
silnik i przez chwilę patrzył na mnie w ciszy.
-Wejdziesz?
- spytałam, jakoś nie mogąc wyobrazić go sobie w tych murach, a
już szczególnie przy moim bracie.
-Muszę
ci odholować auto, pamiętasz? - skinęłam głową.
-Ono
może poczekać. To jak: wchodzisz?
-Może
lepiej nie narażajmy cię twojemu...bratu jeszcze bardziej, co?
-Nie,
nie. Już lepiej, żebyś wszedł tam ze mną. Bynajmniej później
zeznasz, że to było morderstwo z premedytacją – zaśmiał się
szczerze.
-Naprawdę?
- spytał po chwili. Uśmiechnęłam się tylko. - No dobrze...
Wyszliśmy
z auta. Zobaczyłam, że w salonie i w kuchni zapalone jest światło.
Czekał. ,,Z drugiej strony – pomyślałam – może jednak
bezpieczniej byłoby, gdyby tam ze mną nie wchodził...” Ale na to
było już za późno. Weszliśmy na nieduży ganek po kilku
schodkach, które skrzypiały lekko pod naszym ciężarem. Po lewej
stronie na mojej huśtawce leżała książka, którą zostawiłam
tam wczorajszego ranka. Otworzyłam cicho drzwi, starając się
odwlec jak najdalej spotkanie z moim bratem. Nie wiem czemu, ale
bałam się tego, co mi powie. Nigdy się go nie boję, ale wtedy
czułam się tak, jakbym...go zawiodła? Trudno to opisać.
Stanęłam
w końcu w progu dużego salonu, oddzielonego od kuchni tylko dużą
ladą. Paul siedział na kanapie i czytał jakąś książkę. Na
niedużym, szklanym stoliku stała do połowy pełna szklanka
whiskey, a w popielniczce leżało kilka spalonych papierosów.
-Miałaś
wrócić wcześniej – powiedział. Zapewne nie zorientował się,
że nie jesteśmy sami. Siedział przecież tyłem do nas, nie
odrywając wzroku od lektury.
-Miałeś
rzucić palenie – odparłam, najspokojniej jak umiałam. Parsknął
śmiechem, odkładając książkę na bok. Kiedy wstał i zobaczył
Mulata, przystanął i uśmiechnął się tym jednym ze swoich
uśmiechów, które zawsze rozbrajały inne dziewczyny. Z tego, co
słyszałam, oczywiście. Zmarszczył lekko brwi i spojrzał na mnie.
,,Och, już rozumiem” - zdawały się mówić jego oczy. - Paul, to
jest Zayn. Mój...znajomy – wyjaśniłam. - Zayn, to mój brat
Paul. To może my...
-Nie
tak szybko – wtrącił mój braciszek. - Nie jesteście głodni? -
byłam trochę głodna, ale jeśli posiłek miał wyglądać jak
przesłuchanie i seria podejrzliwych spojrzeń, to dziękuję bardzo
za tę przyjemność. Pokręciłam w odpowiedzi głową. -To może
dasz mi chociaż trochę poznać się z twoim...znajomym? - rzucił,
niby przypadkowo akcentując ostatni wyraz. Zayn nie odzywał się,
tylko ciągle patrzył na moje starsze o dwa lata utrapienie.
-Może
lepiej nie...pójdziemy do mnie i nie będziemy ci przeszkadzać –
chciałam już iść w stronę schodów, kiedy zawróciłam i
zgarnęłam z barku dwie szklanki do whiskey i butelkę, stojącą na
stole. Potem czym prędzej pociągnęłam Zayn'a za sobą i pokonałam
schody na piętro. Chłopak chciał widocznie pójść w stronę
któryś z drzwi, ale ja poprowadziłam go do przepierzenia z
kolorowych koralików nawleczonych na żyłki, sięgające aż
podłogi. Chwilę później już szliśmy po krętych schodach mojej
wieżyczki. Paul zawsze śmiał się, że jestem księżniczką,
uwięzioną w wieży, której pilnuje smok, aby nie wymykała się na
imprezy. Oczywiście smokiem był on sam. Zauważyłam, że Zayn
przygląda się fotografiom oprawionym w ramki. Większość z nich
robiona była przez Cloe. Uwielbiałam jej zdjęcia, a ona uwielbiała
je dla mnie robić. Były jak obrazy – każde mówiło co innego,
przedstawiało inną sytuację czy miejsce, a ja przecież od zawsze
kochałam obrazy.
Dotarliśmy
do niedużych drzwi u szczytu schodów. Otworzyłam je łokciem,
mając zajęte ręce, zapraszającym gestem kiwając głową. Wszedł
do środka i zatrzymał się, lustrując wzrokiem dość (musiałam
przyznać) nietypowe pomieszczenie.
-Może
usiądź... - zaproponowałam, stawiając to wszystko na niedużym
biurku w rogu pokoju. Zaraz szybko zaczęłam sprzątać moje rzeczy
z podłogi: na dywanie jak zwykle leżał laptop, stos książek i
kubek po wypitej kawie. Rzadko przyjmowałam gości i raczej nie
sprzątałam przed wyjściem. Zły nawyk, ale co zrobić. Zayn jakoś
umościł się na pufie, a właściwie dużej poduszce, która
pełniła jej rolę. Cały czas przyglądał się wszystkiemu, a mnie
z każdą chwilą robiło się coraz bardziej głupio, że tak tu
brudno.
-Przepraszam za bałagan, ale nie spodzie...
-Przepraszam za bałagan, ale nie spodzie...
-Daj
spokój – uśmiechnął się i machnął ręką. Podałam mu
szklankę whiskey. Popatrzył na nią przez chwilę.
-Nie
kuś mnie, prowadzę.
-Przepraszam, zapomniałam...
-Imponujące – powędrował wzrokiem nad moje łóżko, które znajdowało się we wnęce ściany a tuż nad nim aż do sufitu rozciągały się półki wypchane po brzegi przeróżnymi książkami. - Przeczytałaś to wszystko?
-Tak. One...można powiedzieć, że nie potrafię żyć bez nich – zabrzmiało trochę dziwnie, ale chłopak skwitował to tylko uśmiechem. Taka jednak była prawda: nie wyobrażałam sobie życia bez książek, zagłębiania się w fantazje i światy pisarzy, a przede wszystkim bez uciekania od rzeczywistości. Bo to właśnie one były moim portalem do tego wszystkiego.
-Przepraszam, zapomniałam...
-Imponujące – powędrował wzrokiem nad moje łóżko, które znajdowało się we wnęce ściany a tuż nad nim aż do sufitu rozciągały się półki wypchane po brzegi przeróżnymi książkami. - Przeczytałaś to wszystko?
-Tak. One...można powiedzieć, że nie potrafię żyć bez nich – zabrzmiało trochę dziwnie, ale chłopak skwitował to tylko uśmiechem. Taka jednak była prawda: nie wyobrażałam sobie życia bez książek, zagłębiania się w fantazje i światy pisarzy, a przede wszystkim bez uciekania od rzeczywistości. Bo to właśnie one były moim portalem do tego wszystkiego.
-Masz
dość nietypowy pokój.
-Wiem.
Brata też – odparłam, siadając obok niego ze szklanką w rękach.
-Mogło
być gorzej, nie sądzisz?
Zastanawiałam
się przez dłuższą chwilę nad tym, co powiedział, obracając
szkło w dłoniach.
-Mogło
– przyznałam.
…
Niecałą
godzinę po tym, jak zobaczyłam przez okno, a właściwie
wieloczęściowe, sięgające od podłogi aż do sufitu monstrum, jak
Zayn parkuje moim autem na podjeździe i macha do mnie, najwidoczniej
widząc mnie z dołu, usłyszałam pukanie do drzwi. Nie powiedziałam
,,Proszę”, a tym bardziej ,,Wejdź”, ale mój brat widocznie
pukanie uważał za rzecz retoryczną.
Zatrzymał
się na chwilę, po tym jak zamknął za sobą drzwi. Uniosłam głowę
znad laptopa i spojrzałam na niego pytająco. Plecami oparłam się
o szybę okna, żeby nie widział, że coś mi jest. Wystarczy, że
widział w tej chwili rany na policzkach.
-Nie
pił? - zdziwił się, szturchając lekko palcem pełną szklankę.
-Nie,
przecież prowadził - kiwnął głową. ,,No tak”-stwierdził
bezgłośnie.
-Powiesz
mi gdzie byłaś? - spytał, siadając na moim łóżku.
-Mówiłam
ci już. U Zayn'a. Zgubiłyśmy się z dziewczynami i trafiłyśmy do
nich... - odpowiedziałam, pomijając wiele dość istotnych faktów.
-No
tak – stwierdził tym razem na głos. - Dalej jesteś na mnie zła
za to, że dzwoniłem do mamy?
-Tak.
-Och,
daj spokój! - prychnął.
-Niepotrzebnie
robisz zamieszanie. Wyjdź proszę, jeśli nic więcej nie masz mi do
powiedzenia – odparłam sucho.
-Michelle,
nie ob...
-Wyjdź!
Wstał
i popatrzył na mnie, wściekły. To on był od rządzenia.
Bynajmniej jemu się tak wydawało. W końcu opuścił mój pokój,
trzaskając drzwiami.
Ze
złości po policzkach pociekły mi łzy, często mi się to
zdarzało. Przez myśl przeleciało mi to, co powiedział dzisiaj
Zayn: ,,Mogło być gorzej, nie sądzisz?”
-No nie wiem... - szepnęłam bardziej do siebie niż do chłopaka, który nie mógł mnie przecież usłyszeć przez tak dużą odległość. Może to nawet i lepiej.
-No nie wiem... - szepnęłam bardziej do siebie niż do chłopaka, który nie mógł mnie przecież usłyszeć przez tak dużą odległość. Może to nawet i lepiej.
Rozdział trzeci już jest.
No i dwoje obserwatorów także - dziękujemy :)
Naprawdę bardzo nam miło, że są chociaż dwie osoby, które nasza pisanina może zaciekawić.
Prosimy o szczere komentarze i rady :) Każda z nich będzie dla nas ważna i pomocna.
Pozdrawiamy
Chelly and Eve
P.S. Rozdział długi, ale mamy nadzieję, że ktoś przez to przebrnie :D
To dopiero trzeci rozdział, a ja już mogę zaliczyć Waszego bloga do jednego z moich ulubionych. Wszystko ze sobą tak idealnie współgra, czyta się z przyjemnością i, pomimo takiej długości, chce się więcej i więcej. Tak jest w moim przypadku. Cały tekst jest w pełni poprawny, składnia jak najbardziej dopracowana, interpunkcja idealna, a i akcja trzyma się w jak najlepszym porządku. Wydarzenia są uporządkowane i urozmaicone pięknymi opisami, które dodają charakteru i idealności czytanemu tekstowi. Nie mam się do czego przyczepić, choć często mi się to zdarza. W tym wypadku jest inaczej, z czego jestem ogromnie zadowolona. Akcja jest naprawdę ciekawa. Malik wydaje się być osobą, która ma zdanie innych ludzi gdzieś, aczkolwiek potrzebuje ich opinii, by móc normalnie funkcjonować. Jest to postać pełna sprzeczności i ironii. Z jednej strony czegoś nie chce, a z drugiej tego pragnie. Natomiast Michelle to bardzo specyficzna osóbka. Skryta, cicha, lecz równocześnie wesoła i odważna. Nie mogę o niej powiedzieć zbyt wiele, nie można bohatera poznać po zaledwie kilku rozdziałach, aczkolwiek wydaję mi się pełna zagadki. Nie otworzy się przed kimś, dopóki nie będzie miała pewności, iż będzie mogła danej osobie zaufać. To dziwne, lecz w pewien sposób piękne. Dodaje czegoś, co urozmaica tekst. Podoba mi się i jestem bardzo na tak. Głupotą jest takie twierdzenie, gdyż nie znam Waszych zamiarów - mogę jedynie spekulować. Dzięki temu to wszystko nabiera innych, jaśniejszych barw. Czekam na rozdział kolejny i życzę Wam weny do dalszego tworzenia. ♥
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo <3
OdpowiedzUsuńCo do komentarza pod poprzednim rozdziałem - trochę z tanich romansów będzie, ale nie na tym głównie ma się potoczyć akcja.
Wena z pewnością się przyda, więc baaaardzo dziękujemy :D
Chelly i Eve staramy się utożsamiać z nami samymi - robią to, co byśmy zrobiły my same w danych sytuacjach. Trochę zabawnie czytać było twoje postrzeganie Chelly, bo to poniekąd było o mnie :)
Po raz tysięczny serdeczne dzięki <3
Chelly