niedziela, 17 marca 2013

~3~

Z perspektywy Chelly

Po obiedzie ustaliliśmy, że dziewczyny odwiezie Louis, a ja i Zayn pojedziemy na poszukiwanie mojego auta. Z malowniczego domku nad jeziorem wyszliśmy ostatni, bo oni zdążyli już odjechać. Rodzice Cloe ponoć bez problemów przyjęli wersję o ,,przenocowaniu u Michelle”, więc nie robili jej problemów. Tata pewnie był jak zwykle w pracy, a mama oddawała się fotografiom i dwóm małym, słodkim skrzatom.
Wsiedliśmy do czarnego BMW, które stało niedaleko wejścia. Musiałam przyznać, że samochód był piękny. Jego właściciel już od jakiegoś czasu zrobił się trochę oschły, ale teraz jakby o tym wszystkim zapomniał – żartował ze mną, śmiał się z ciągłych ,,pogaduszek” Liam'a i Cloe, pytał o różne rzeczy.
   -Gdzie tak właściwie zostawiłyście to auto?
   -Żebym to ja wiedziała! Gdzieś niedaleko... - mruknęłam, na co on z trochę pobłażliwym uśmiechem pokręcił głową.
W jego policzkach zobaczyłam dołeczki. Przypominał mi tym trochę mojego brata. Właśnie...mój brat. Czułam, że bez żadnego komentarza z jego strony się nie obejdzie, gdy wrócę. Paul nie potrafił nie wytykać mi moich błędów. Po prostu nie potrafił, chociaż się starał. Ale taki już był i nic nie mogłam na to poradzić.
   -I tak uważam, że nie jesteś w stanie prowadzić – stwierdził, przerywając moje rozmyślania. Przewróciłam oczami.
   -Nic mi nie jest... - spojrzał na mnie wymownie. - No dobra, jest, ale czuję się już lepiej, okay? Nie rób ze mnie kaleki.
   -Nie robię... - zapatrzył się na drzewa, które rozciągały się przed nami. - Uważam po prostu, że nie możesz prowadzić w takim stanie i nie będziesz.
   -Co?
Wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się tajemniczo. Przyjrzałam mu się teraz dokładniej. Miał duże, brązowe oczy - prawie czarne. Na jego twarzy widoczny był kilkudniowy zarost, ale nie ujmowało mu to urody, wręcz przeciwnie. Ubrany był w skórzaną kurtkę (trochę było chłodno jak na tę porę roku) i ciemne, szerokie spodnie. Jego czarne włosy przykrywała siwa czapka, którą przed wyjściem podebrał z kieszeni kurtki Louis'a. Zauważył, że mu się przyglądam i posłał mi uśmiech. Po chwili jednak, jakby sobie o czymś przypomniał, zniknął z jego twarzy. Przymknęłam powieki i rozsiadłam się wygodniej w fotelu. Nie odezwał się do mnie, aż zobaczyliśmy czerwonego Passata na poboczu. Wysiedliśmy. Już chciałam zacząć mu dziękować i się z nim żegnać, kiedy zadzwonił mój telefon. Paul. Przeszłam na tyły jego wozu, a on chyba podszedł do mojego, chociaż nie miałam pewności. Bawiłam się, kopiąc butem kamień.
   -Niedługo będę. Mówiłam ci już – zaczęłam.
   -To dobrze. Już się martwiłem, że znowu nie wrócisz na noc do domu bez słowa wyjaśnienia...
   -Paul, skończ! Naprawdę mam zacząć wypominać ci twoje ,,znowu nie wrócisz na noc do domu bez słowa wyjaśnienia”? Proszę cię, nie mam tyle czasu... - mruknęłam, a po drugiej stronie słuchawki usłyszałam westchnięcie.
   -O której będziesz?
   -Nie wiem. Niedługo. Wychodzisz gdzieś?
   -Nie, będę w domu. Po prostu...martwiłem się Chell, okay? Zrozum mnie. Jesteś moją siostrzyczką i nie chcę, by coś ci się stało – dodał, specjalnie przesłodzonym tonem. Zwróciłam oczy ku niebu. Cały Paul.
   -Dobrze, rozumiem. Do zobaczenia, Paul – westchnęłam. - I nie dzwoń co pięć minut! - dodałam, ściszając trochę ton głosu. Usłyszałam tylko śmiech, po czym mój brat rozłączył się.
Poszłam w stronę mojego auta. Chłopak stał przy nim, opierając się o maskę z niewzruszoną miną. Wsiadłam do środka, a on oparł ręce na otwartej szybie przy moim siedzeniu. Przekręciłam kluczyk, ale nic się nie zdarzyło. Spróbowałam jeszcze raz. Znowu nic. Maltretowałam kluczyk, ale nic to nie dawało.
   -No nie! Co się dzieje? - dalej desperacko próbowałam odpalić. Jeszcze brakowało mi tu zepsutego auta!
   -Widzisz? Mówiłem, że nie możesz wsiąść za kółko i widocznie twój wóz mnie popiera. Zawsze ja mogę cię podwieźć... - powiedział, zadowolony z siebie. Powoli obróciłam się w jego stronę i zobaczyłam wyraz jego twarzy, mówiący wszystko.
   -Coś ty zrobił?! - rzuciłam oskarżycielskim tonem. On jednak nadal szyderczo się uśmiechał. Myślałam, że go w tamtym momencie zabiję. - Moje biedne auto... - jęknęłam.
   -Nic mu nie będzie – zapewnił. - To jak: wsiadasz do mnie? - spytał, a ten uśmiech, jak u zadowolonego z polowania kotka nie znikał mu z twarzy.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i w końcu opuściłam moje auto. Kiedy zamknęły się za mną drzwi czarnego BMW, Zayn szybko przekręcił kluczyk w stacyjce, jakby bał się, że zdołam jeszcze opuścić samochód.
   -Coś ty zrobił temu biedakowi? - zapytałam, przyklejona do szyby, żegnając jeden z moich największych dotychczasowych dorobków. Lepiej nie wspominać ile czasu zbierałam na niego pieniądze.
   -Ja? Gdzież bym śmiał! To on robi to dla twojego dobra – parsknął śmiechem. Widocznie byłam taka zabawna. Spojrzałam na niego spode łba, a on trochę się uspokoił. - Nic mu nie będzie – powtórzył. - Wiesz, wystarczy przeciąć odpowiedni kabelek... - przyznał się w końcu. Wiedziałam, że maczał w tym palce. Miałam tylko nadzieję, że potrafi to naprawić.
   -Długo już jesteście razem? - zapytał z dziwnym uśmiechem na twarzy.
   -Kto? - palnęłam, zdziwiona.
   -No ty i ten chłopak...Paul, tak?
Już długo tak się nie śmiałam. On, jakby trochę obrażony nic nie powiedział. Chyba jednak mimo wszystko czekał na moją odpowiedź.
   -Wiesz...o ile dobrze mnie poinformowano, od zawsze – postanowiłam jeszcze trochę pograć. On zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.
   -Czyli to raczej poważne, co?
   -Jak cholera... - tak bardzo próbowałam nie wybuchnąć śmiechem.
   -A przystojny jest? - spytał rzeczowym tonem, unosząc zawadiacko brwi.
   -Nie wiem sama... Chyba nie mnie to oceniać - przyznałam szczerze. Jeszcze bardziej się zdziwił i jak to miał w zwyczaju, zapatrzył się daleko przed siebie. Nie lubiłam gdy tak robił, bo miałam wrażenie, że nie patrzy na drogę i zaraz rozbijemy się o najbliższe drzewo.
Postanowiłam, że nie będę się już nad chłopakiem znęcać.
   -Wiesz... Pewnie, obiektywnie patrząc, to tak. Naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Z tego co mi wiadomo, owszem jest przystojny, ale co mnie obchodzi, jak dziewczyny go postrzegają? Szczerze, wolę nawet tego unikać. Dziwnie słyszeć takie rzeczy o twoim rodzonym, a na dodatek starszym bracie. Dla mnie on zawsze będzie złośliwym chłopcem, który dla zabawy uwielbia uprzykrzać mi życie, ale mimo to i tak będę go kochać...
   -Bratem?! - miałam wrażenie, że na chwilę auto zachwiało się na drodze, jakby nikt nie dotykał kierownicy. Zayn chyba próbował się opamiętać, bo zacisnął ręce z jeszcze większą siłą.
   -No, mówię przecież...A ty, przepraszam, co sobie myślałeś? - postanowiłam zgrywać niewiniątko. Chłopak lekko się chyba zarumienił i nic nie odpowiedział. Nie wytrzymałam i wreszcie zaczęłam się śmiać jak opętana.
   -Aż taki zabawny jestem? Dziękuję bardzo!
   -Ale masz minę! - wykrztusiłam pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
   -Ładnie to tak się z kogoś naśmiewać?
   -Masz rację – ogarnęłam się w końcu. - Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Myślałeś, że ja i Paul...dobre sobie!
   -A powiedz, co pomyślałabyś na moim miejscu? - bronił się.
Wzruszyłam ramionami. ,,Na pewno nie to” - przeleciało mi przez myśl, ale po chwili stwierdziłam, że faktycznie tak to mogło wyglądać. Zrobiło mi się trochę żal chłopaka, bo widać było, że czuł się skrępowany. Mój śmiech mu bynajmniej nie pomagał, więc starałam się zmienić temat.
   -A ty? Odnalazłeś już swoją drugą połówkę?
Zamyślił się na chwilę. Potem pokręcił głową.
   -Nie sądzę... Trudno powiedzieć – dziwna odpowiedź, ale postanowiłam, że tego nie skomentuję.
   -A tak właściwie dlaczego piątka kumpli mieszka razem, bez rodziny? I to na takim odludziu?
   -Długa historia... - uśmiechnął się pod nosem.
   -Mamy czas. Trochę jest jeszcze kilometrów do pokonania – jeszcze w ich domu określiliśmy, że do samego Nowego Jorku jest dobre pół godziny drogi, a co dopiero do mojego domu.
   -Skoro tak bardzo chcesz...Ale ostrzegam: to naprawdę nie jest nic ciekawego.
   -Zobaczymy.
   -No więc...Zacznijmy od tego, że nie mieszkamy z rodzinami, bo powiedziały, że mamy zacząć uczyć się samodzielności, a one najwyżej mogą nam pomóc. Dlaczego na ,,takim odludziu” - jak to cudownie określiłaś – dodał z przekąsem. - Nie wiem, dosyć tanio i ładnie tam. Ogółem domek przypadł nam od razu do gustu.
   -No dobra, ale dlaczego się przenieśliście?
   -Tak jakby...wyrzucili nas ze szkoły? - rzucił nieśmiało.
Nie byłabym zdziwiona, gdyby chodziło tylko o niego. Z całym szacunkiem, ale wyglądał na takiego, co ma coś za uszami. Pół biedy Harry. Nawet Lou. Jednak nie potrafiłam sobie wyobrazić poważnego Liam'a, czy milutkiego Niall'a, którzy byliby wyrzucani ze szkoły. W głowie mi się to nie mieściło, dlatego z niecierpliwością czekałam na ciąg dalszy.
   -Swoją drogą uważam, że ukarali nas zbyt surowo. No, może ICH ukarali zbyt surowo. Ja jakoś specjalnie nie lubiłem się nawzajem z dyrektorem. Nasze interesy i cele były...sprzeczne. Mijały się - jak ładnie ujęte coś, co można określić w dwóch słowach, na przykład: ,,Nienawidziłem gnoja”. Ale to tylko przykład, oczywiście... - Zaczęło się od głupiego związku Lou'iego. - uniosłam brwi, zdziwiona. - Dziewczyna zdradzała go na prawo i lewo, ale on na zabój zakochany nie winił jej, tylko gościa, z którym się spotykała. No i nasz kochany Lou wypił za dużo, powiedział za dużo i wywinęła się z tego bójka. Na dziedzińcu szkoły, oczywiście, jakżeby inaczej? Jako dobry przyjaciel, który stara się dbać o ten jego głupi łeb, rzuciłem się, żeby mu pomóc tak, jak reszta chłopaków. Normalnie zostawiłbym go z gościem samego, bo to przecież jego sprawa, ale głupi wpakował się w bójkę pięciu na jednego. Z drugiej jednak strony: trzeba chyba nie mieć honoru, żeby w piątkę okładać jednego gościa, który na dodatek ledwo trzyma się na nogach. Złapali nas. Oczywiście, jako że wśród tamtych znajdował się syn jednej z nauczycielek, ich uznano za niewinnych, a z nami nieźle się rozprawiono. Szkoła była dość prestiżowa, więc ,,nie tolerowano takich występków”. - zacytował prześmiewczym tonem.- Jednak mimo wszystko uważam, że Niall, który w ogóle przez te wszystkie lata ani razu nie widział szkolnej kozy od wewnątrz, albo Liam – przewodniczący tej budy, naprawdę wylecieli za nic. Uwzięli się na nich i tyle. Czasem myślę, że przez zadawanie się ze mną tak ich nie lubili.
Nastąpiła chwila ciszy, po czym (już któryś raz dzisiaj) wybuchnęłam śmiechem. Zayn także zaczął się śmiać. Jakoś nie potrafiłam sobie tego wszystkiego wyobrazić, chociaż jego historia była możliwa. Nawet bardzo, biorąc pod uwagę okoliczności. Już na pierwszy rzut oka wyglądali na tych, co ,,jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Kiedy wreszcie przestałam się śmiać, zapytałam:
   -I gdzie postanowiliście się przenieść?
   -Jakaś nieduża szkoła, na obrzeżach Nowego Jorku...Nie pamiętam nazwy. W godle ma taką śmieszną kotwicę.
   -To nie kotwica, tylko węgorz w kształcie kotwicy... - szepnęłam, podłamana.
   -No, może...Ej, skąd ty...?
   -Eeldeep High School w New York City – zacytowałam, po czym chłopak przez chwilę nic nie mówił. Obrócił się do mnie z szerokim uśmiechem.
   -Czy ty...?
   -Tak. My wszystkie. Wszystkie będziemy z wami chodzić do szkoły. Nawet do tej samej klasy! Mamy tylko jedną klasę na każdy rocznik... - ,,cholera” - zaklęłam w myślach. Nie, żebym coś miała przeciwko pięciu dość przystojnym wyrzutkom z prestiżowej szkoły, wyrzuconych za bójkę i kto wie co jesz...no dobra, miałam coś przeciwko.
   -Nie będziemy wszyscy chodzić do jednej klasy. Z tego, co powiedziała nam Cloe, do twojej trafią tylko Niall i Harry. Ja, Lou i Liam jesteśmy od ciebie o rok starsi – powiedział z dziwnym wyrazem twarzy.
   -Serio? Jesteś ode mnie starszy?
   -No, tak. Może nie wyglądam? - uniósł wyzywająco brwi.
   -Nie w tym rzecz... - zawstydziłam się.
   -A w czym?
   -Teraz skręć w tę ulicę – poleciłam, urywając temat. Posłusznie skierował auto w tak dobrze znaną mi uliczkę. Nie było tutaj wielu domów, przez co te, które tu stały wyglądały tak, jakby nie potrzebnie zakłócały krajobraz.
Po jakimś czasie powiedziałam mu, gdzie ma się zatrzymać. Zgasił silnik i przez chwilę patrzył na mnie w ciszy.
   -Wejdziesz? - spytałam, jakoś nie mogąc wyobrazić go sobie w tych murach, a już szczególnie przy moim bracie.
   -Muszę ci odholować auto, pamiętasz? - skinęłam głową.
   -Ono może poczekać. To jak: wchodzisz?
   -Może lepiej nie narażajmy cię twojemu...bratu jeszcze bardziej, co?
   -Nie, nie. Już lepiej, żebyś wszedł tam ze mną. Bynajmniej później zeznasz, że to było morderstwo z premedytacją – zaśmiał się szczerze.
   -Naprawdę? - spytał po chwili. Uśmiechnęłam się tylko. - No dobrze...
Wyszliśmy z auta. Zobaczyłam, że w salonie i w kuchni zapalone jest światło. Czekał. ,,Z drugiej strony – pomyślałam – może jednak bezpieczniej byłoby, gdyby tam ze mną nie wchodził...” Ale na to było już za późno. Weszliśmy na nieduży ganek po kilku schodkach, które skrzypiały lekko pod naszym ciężarem. Po lewej stronie na mojej huśtawce leżała książka, którą zostawiłam tam wczorajszego ranka. Otworzyłam cicho drzwi, starając się odwlec jak najdalej spotkanie z moim bratem. Nie wiem czemu, ale bałam się tego, co mi powie. Nigdy się go nie boję, ale wtedy czułam się tak, jakbym...go zawiodła? Trudno to opisać.
Stanęłam w końcu w progu dużego salonu, oddzielonego od kuchni tylko dużą ladą. Paul siedział na kanapie i czytał jakąś książkę. Na niedużym, szklanym stoliku stała do połowy pełna szklanka whiskey, a w popielniczce leżało kilka spalonych papierosów.
   -Miałaś wrócić wcześniej – powiedział. Zapewne nie zorientował się, że nie jesteśmy sami. Siedział przecież tyłem do nas, nie odrywając wzroku od lektury.
   -Miałeś rzucić palenie – odparłam, najspokojniej jak umiałam. Parsknął śmiechem, odkładając książkę na bok. Kiedy wstał i zobaczył Mulata, przystanął i uśmiechnął się tym jednym ze swoich uśmiechów, które zawsze rozbrajały inne dziewczyny. Z tego, co słyszałam, oczywiście. Zmarszczył lekko brwi i spojrzał na mnie. ,,Och, już rozumiem” - zdawały się mówić jego oczy. - Paul, to jest Zayn. Mój...znajomy – wyjaśniłam. - Zayn, to mój brat Paul. To może my...
   -Nie tak szybko – wtrącił mój braciszek. - Nie jesteście głodni? - byłam trochę głodna, ale jeśli posiłek miał wyglądać jak przesłuchanie i seria podejrzliwych spojrzeń, to dziękuję bardzo za tę przyjemność. Pokręciłam w odpowiedzi głową.    -To może dasz mi chociaż trochę poznać się z twoim...znajomym? - rzucił, niby przypadkowo akcentując ostatni wyraz. Zayn nie odzywał się, tylko ciągle patrzył na moje starsze o dwa lata utrapienie.
   -Może lepiej nie...pójdziemy do mnie i nie będziemy ci przeszkadzać – chciałam już iść w stronę schodów, kiedy zawróciłam i zgarnęłam z barku dwie szklanki do whiskey i butelkę, stojącą na stole. Potem czym prędzej pociągnęłam Zayn'a za sobą i pokonałam schody na piętro. Chłopak chciał widocznie pójść w stronę któryś z drzwi, ale ja poprowadziłam go do przepierzenia z kolorowych koralików nawleczonych na żyłki, sięgające aż podłogi. Chwilę później już szliśmy po krętych schodach mojej wieżyczki. Paul zawsze śmiał się, że jestem księżniczką, uwięzioną w wieży, której pilnuje smok, aby nie wymykała się na imprezy. Oczywiście smokiem był on sam. Zauważyłam, że Zayn przygląda się fotografiom oprawionym w ramki. Większość z nich robiona była przez Cloe. Uwielbiałam jej zdjęcia, a ona uwielbiała je dla mnie robić. Były jak obrazy – każde mówiło co innego, przedstawiało inną sytuację czy miejsce, a ja przecież od zawsze kochałam obrazy.
Dotarliśmy do niedużych drzwi u szczytu schodów. Otworzyłam je łokciem, mając zajęte ręce, zapraszającym gestem kiwając głową. Wszedł do środka i zatrzymał się, lustrując wzrokiem dość (musiałam przyznać) nietypowe pomieszczenie.
   -Może usiądź... - zaproponowałam, stawiając to wszystko na niedużym biurku w rogu pokoju. Zaraz szybko zaczęłam sprzątać moje rzeczy z podłogi: na dywanie jak zwykle leżał laptop, stos książek i kubek po wypitej kawie. Rzadko przyjmowałam gości i raczej nie sprzątałam przed wyjściem. Zły nawyk, ale co zrobić. Zayn jakoś umościł się na pufie, a właściwie dużej poduszce, która pełniła jej rolę. Cały czas przyglądał się wszystkiemu, a mnie z każdą chwilą robiło się coraz bardziej głupio, że tak tu brudno.
   -Przepraszam za bałagan, ale nie spodzie...
   -Daj spokój – uśmiechnął się i machnął ręką. Podałam mu szklankę whiskey. Popatrzył na nią przez chwilę.
   -Nie kuś mnie, prowadzę.
   -Przepraszam, zapomniałam...
   -Imponujące – powędrował wzrokiem nad moje łóżko, które znajdowało się we wnęce ściany a tuż nad nim aż do sufitu rozciągały się półki wypchane po brzegi przeróżnymi książkami. - Przeczytałaś to wszystko?
   -Tak. One...można powiedzieć, że nie potrafię żyć bez nich – zabrzmiało trochę dziwnie, ale chłopak skwitował to tylko uśmiechem. Taka jednak była prawda: nie wyobrażałam sobie życia bez książek, zagłębiania się w fantazje i światy pisarzy, a przede wszystkim bez uciekania od rzeczywistości. Bo to właśnie one były moim portalem do tego wszystkiego.
   -Masz dość nietypowy pokój.
   -Wiem. Brata też – odparłam, siadając obok niego ze szklanką w rękach.
   -Mogło być gorzej, nie sądzisz?
Zastanawiałam się przez dłuższą chwilę nad tym, co powiedział, obracając szkło w dłoniach.
   -Mogło – przyznałam.


Niecałą godzinę po tym, jak zobaczyłam przez okno, a właściwie wieloczęściowe, sięgające od podłogi aż do sufitu monstrum, jak Zayn parkuje moim autem na podjeździe i macha do mnie, najwidoczniej widząc mnie z dołu, usłyszałam pukanie do drzwi. Nie powiedziałam ,,Proszę”, a tym bardziej ,,Wejdź”, ale mój brat widocznie pukanie uważał za rzecz retoryczną.
Zatrzymał się na chwilę, po tym jak zamknął za sobą drzwi. Uniosłam głowę znad laptopa i spojrzałam na niego pytająco. Plecami oparłam się o szybę okna, żeby nie widział, że coś mi jest. Wystarczy, że widział w tej chwili rany na policzkach.
   -Nie pił? - zdziwił się, szturchając lekko palcem pełną szklankę.
   -Nie, przecież prowadził - kiwnął głową. ,,No tak”-stwierdził bezgłośnie.
   -Powiesz mi gdzie byłaś? - spytał, siadając na moim łóżku.
   -Mówiłam ci już. U Zayn'a. Zgubiłyśmy się z dziewczynami i trafiłyśmy do nich... - odpowiedziałam, pomijając wiele dość istotnych faktów.
   -No tak – stwierdził tym razem na głos. - Dalej jesteś na mnie zła za to, że dzwoniłem do mamy?
   -Tak.
   -Och, daj spokój! - prychnął.
   -Niepotrzebnie robisz zamieszanie. Wyjdź proszę, jeśli nic więcej nie masz mi do powiedzenia – odparłam sucho.
   -Michelle, nie ob...
   -Wyjdź!
Wstał i popatrzył na mnie, wściekły. To on był od rządzenia. Bynajmniej jemu się tak wydawało. W końcu opuścił mój pokój, trzaskając drzwiami.
Ze złości po policzkach pociekły mi łzy, często mi się to zdarzało. Przez myśl przeleciało mi to, co powiedział dzisiaj Zayn: ,,Mogło być gorzej, nie sądzisz?”
   -No nie wiem... - szepnęłam bardziej do siebie niż do chłopaka, który nie mógł mnie przecież usłyszeć przez tak dużą odległość. Może to nawet i lepiej.









Rozdział trzeci już jest.
No i dwoje obserwatorów także - dziękujemy :)
Naprawdę bardzo nam miło, że są chociaż dwie osoby, które nasza pisanina może zaciekawić.
Prosimy o szczere komentarze i rady :) Każda z nich będzie dla nas ważna i pomocna.
Pozdrawiamy
Chelly and Eve

P.S. Rozdział długi, ale mamy nadzieję, że ktoś przez to przebrnie :D

2 komentarze:

  1. To dopiero trzeci rozdział, a ja już mogę zaliczyć Waszego bloga do jednego z moich ulubionych. Wszystko ze sobą tak idealnie współgra, czyta się z przyjemnością i, pomimo takiej długości, chce się więcej i więcej. Tak jest w moim przypadku. Cały tekst jest w pełni poprawny, składnia jak najbardziej dopracowana, interpunkcja idealna, a i akcja trzyma się w jak najlepszym porządku. Wydarzenia są uporządkowane i urozmaicone pięknymi opisami, które dodają charakteru i idealności czytanemu tekstowi. Nie mam się do czego przyczepić, choć często mi się to zdarza. W tym wypadku jest inaczej, z czego jestem ogromnie zadowolona. Akcja jest naprawdę ciekawa. Malik wydaje się być osobą, która ma zdanie innych ludzi gdzieś, aczkolwiek potrzebuje ich opinii, by móc normalnie funkcjonować. Jest to postać pełna sprzeczności i ironii. Z jednej strony czegoś nie chce, a z drugiej tego pragnie. Natomiast Michelle to bardzo specyficzna osóbka. Skryta, cicha, lecz równocześnie wesoła i odważna. Nie mogę o niej powiedzieć zbyt wiele, nie można bohatera poznać po zaledwie kilku rozdziałach, aczkolwiek wydaję mi się pełna zagadki. Nie otworzy się przed kimś, dopóki nie będzie miała pewności, iż będzie mogła danej osobie zaufać. To dziwne, lecz w pewien sposób piękne. Dodaje czegoś, co urozmaica tekst. Podoba mi się i jestem bardzo na tak. Głupotą jest takie twierdzenie, gdyż nie znam Waszych zamiarów - mogę jedynie spekulować. Dzięki temu to wszystko nabiera innych, jaśniejszych barw. Czekam na rozdział kolejny i życzę Wam weny do dalszego tworzenia. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękujemy bardzo <3
    Co do komentarza pod poprzednim rozdziałem - trochę z tanich romansów będzie, ale nie na tym głównie ma się potoczyć akcja.
    Wena z pewnością się przyda, więc baaaardzo dziękujemy :D
    Chelly i Eve staramy się utożsamiać z nami samymi - robią to, co byśmy zrobiły my same w danych sytuacjach. Trochę zabawnie czytać było twoje postrzeganie Chelly, bo to poniekąd było o mnie :)
    Po raz tysięczny serdeczne dzięki <3
    Chelly

    OdpowiedzUsuń

♥Love You♥