Z
perspektywy Cloe
-Clementyne
wstawaj - usłyszałam pomruki mojej mamy.
-Mamo,
daj mi jeszcze pospać jest niedziela, błagam - mówiłam z
zamkniętymi oczyma, mając nadzieję, że kobieta odpuści i chociaż
raz w tygodniu da mi spać dłużej niż do świtu. Jednak nie dawała
za wygraną i dalej nalegała, żebym przerwała mój sen.
-Wstawaj!
- krzyknęła w końcu, zdenerwowana. - Masz dzisiaj zająć się
bliźniakami. Taty nie ma, a ja muszę wyjść. Chociaż w czymś byś
mi pomogła. Ja w twoim wieku...
-Już
wstałam, nie gorączkuj się tak - powiedziałam słysząc słynne:
,,Ja w twoim wieku...".
Każdy
nastolatek kiedy tylko słyszy to zdanie, ma już dość rozmowy.
Szczerze, to zwroty takiego typu działały na mnie jak płachta na
byka. Nie myśląc już o tym więcej, ruszyłam w stronę kuchni, w
której siedziało moje rodzeństwo, urządzając sobie bitwę na
jedzenie.
-Stop!!!
- krzyknęłam, stojąc w progu pomieszczenia. - Za pięć minut
widzę was, sprzątających ten bałagan! - oznajmiłam, ruszając w
stronę ekspresu z kawą, w zamiarze napicia się ciepłej, czarnej
cieczy.
-Ale
Cloe, my sobie z tym sami nie poradzimy - powiedziała mała Cynthia,
rozkładając rączki i robiąc maślane oczka. Uklękłam przy niej
i przesłodzonym głosem powiedziałam:
-Trzeba
było o tym pomyśleć prędzej.
Patrząc
jednak na minę młodszej siostry i brata dodałam:
-Jeśli
posprzątacie, wezmę was na plac zabaw.
-I
na lody?! - zawył Collin.
-Dobra,
na lody też - zgodziłam się i sięgnęłam po kubek potrzebny do
wypicia kawy.
Gdy
się odwróciłam, bliźniaki zmywały już rozlane mleko z podłogi.
Nie mogąc wytrzymać, zrobiłam im zdjęcie i wysłałam je do
Chelly i Ev z podpisem ,,Czynię cuda!". Długo nie
czekając na odpowiedź, zaczęłam czytać sms'a od Chell: ,,Jesteś
okropna...".
Druga
była blondynka: ,,Jak ty to zrobiłaś? Oni sprzątają! Dzięki
bogu ja nie mam rodzeństwa! Xx".
Prychnęłam
pod nosem, widząc odpowiedź Brytyjki, za to Chell zawsze lubiła tą
dwójkę (nie wiem jakim cudem) i wyręczała ich we wszystkim.
Znając życie, teraz też by im pomogła.
-Udało
się - oznajmił wesoło Collin. - Idziemy na lody! - krzyknął
razem z młodszą o kilka minut siostrą.
-Cloe,
a pójdzie z nami Chell? - zapytała Cynthia.
-I
Eve? - dodał chłopiec, już z korytarza, ubierając się.
-Nie
wiem, musiałabym się ich zapytać.
-To
dzwoń! - krzyknął mój brat, który był bardzo podekscytowany.
Pokręciłam z dezaprobatą głową, ale napisałam wiadomość,
którą wysłałam do oby dwu dziewczyn. Chell odpisała, że nie
wychodzi, bo nie ma zamiaru widywać Paul'a i kupiła nową książkę.
Eve się zgodziła, więc odpisałam, że widzimy się na placu,
niedaleko kawiarni. Pamiętam jak sama tam chodziłam z mamą,
później z dziewczynami, a teraz z rodzeństwem, które na ten świat
trafiło przypadkiem.
-Idziesz?!
- krzyknęła Cynthia, stojąca już przy furtce, przepychając się
z bratem. Chwyciłam klucze i chciałam wychodzić, jednak w
korytarzu lustro uświadomiło mi, że ciągle jestem w piżamie.
Zawołałam dzieciaki i powiedziałam, że idę się przebrać.
Pobiegłam szybko na górę, biorąc z szafy białą bluzkę na
ramiączkach i czarne jeansy. Wbiegłam do łazienki, przebrałam
się, ekspresowo umyłam zęby i uczesałam włosy. Zbiegłam na dół,
w korytarzu chwyciłam telefon i klucze, po czym zaczęłam ubierać
szare Converse.
-Długo
jeszcze?! Eve pewnie już czeka – powiedział, zniecierpliwiony
Collin.
-Nie
czeka, bo by dzwoniła - w tym momencie rozbrzmiał dzwonek mojego
telefonu. Widząc zdjęcie blondynki, podałam aparat bratu i
powiedziałam: - To do ciebie - chłopak z uśmiechem wziął białego
iPhona i odebrał połączenie. To dziwne jak szybko nauczył się to
robić. Jakoś wkładanie naczyń do zlewu nie przychodziło mu z
taką łatwością. Ja w tym czasie wzięłam szarą bluzę i wyszłam
z domu, zamknęłam drzwi i ruszyliśmy na plac zabaw, który
znajdował się nie daleko.
-Masz
- zwrócił się do mnie mój brat, oddając telefon. - Eve już
czeka, ma dla ciebie kawę, a dla nas będą looody! - uśmiechnął
się i podbiegł do siostry. Czasami żałuję, że to ja nie mogę
mieć brata, który zawsze będzie obok, albo przynajmniej
przyjaciela, nie wspominając o chłopaku. To nie tak, że nie kocham
Chell i Ev, po prostu czasem chciałabym przytulić się do kogoś i
czuć się bezpiecznie.
Szliśmy
dalej, a przed naszymi oczami zaczął ukazywać się plac zabaw na
tle budynku kawiarni, którą uwielbiałyśmy odwiedzać z
dziewczynami. Bliźniaki krzyknęli i zaczęli biec w stronę Eve
siedzącej na jednej z ławeczek. Zaskoczona blondynka podała im
lody i pomachała do mnie. Odwzajemniłam gest i przyśpieszyłam
kroku, jednak wpadłam na kogoś i się przewróciłam.
-Och,
Cloe! Przepraszam, nie chciałem - usłyszałam znajomy głos, więc
podniosłam głowę i zauważyłam Liam'a w towarzystwie Harry'ego i
Louis'a, śmiejących się z nas.
-Cześć
Liam. Nic się nie stało - powiedziałam i chwyciłam jego rękę. -
Cześć chłopaki.
-Cześć
Cloe - odpowiedzieli w tym samym czasie.
-Co
tu robisz? - zapytał Harry, dziwnie patrząc na mnie i Liam'a.
-Jestem
tu z rodzeństwem i Eve – wyjaśniłam, patrząc na loczka i
wskazując plac zabaw oraz ławkę, na której siedziała Ev z
telefonem w jednej ręce, a w drugiej z plastikowym kubkiem od kawy.
-Szkoda,
że nie wzięliśmy Niall'a ze sobą - mruknął Lou, po czym Harry
go szturchnął, ale już po chwili i tak oby dwoje wybuchnęli
śmiechem.
-A
wy co tu robicie? - zapytałam, puszczając uwagę szatyna pomimo
uszu.
-Przygotowania
do szkoły idą pełną parą - odpowiedział uśmiechnięty Liam.
-Tylko
on się z tego cieszy! Wiem, dziwny jest - szepnął Harry,
pojawiając się obok mnie.
-Wiecie
co? Chodzicie ze mną. Pogadamy normalnie, a nie: stoimy na środku
ulicy - chłopaki skinęli głowami i ruszyliśmy w stronę placu
zabaw.
-No
wreszcie! - przywitała się Ev i podała mi kubek kawy. - Nie zdziw
się jak będzie już zimna. Hej, chłopaki.
-Cloe,
kto to jest? - zapytał Collin, który uczepił się nogi Louis'a,
Cynthia zrobiła to samo tylko, że z nogą Harry'ego.
-Lou!
Patrz, jakie słodkie! - powiedział loczek, na co jego przyjaciel
kiwnął głową. - Idziemy się bawić? - tym razem zwrócił się
do bliźniaków.
-Taaaak!!!
- krzyknęli radośnie i cała czwórka pobiegła na karuzelę.
-W
końcu znaleźli kogoś do zabawy - powiedziała Ev z uśmiechem i
wróciła do telefonu. Czasami jej nie rozumiem. Raz ze wszystkiego
się śmieje, żartuje, wszystko jest okay. Następnego dnia jest na
wszystko obojętna, a jeszcze innego cały czas płacze, boi się
wszystkiego, albo w ogóle z nikim nie rozmawia. Może to wszystko
przez te przywidzenia?
-Więc
mówiłeś, że wracacie do szkoły, a tak dokładniej to gdzie? -
zapytałam, nie myśląc dłużej o Brytyjce.
-Eeldeep
High School - odpowiedział z uśmiechem na twarzy. - Coś się
stało? - widocznie na mojej własnej zagościło zdziwienie.
-Nie,
wszystko w porządku, tylko tak się składa, że chyba będziemy
chodzić to tej samej szkoły, jak nie klasy - wytłumaczyłam na co
chłopak zareagował śmiechem.
-Wiedziałem,
że nasza znajomość nie skończy się na jednym dniu spędzonym w
domku, w lesie. Ja, Zayn i Louis jesteśmy w klasie maturalnej -
dodał szatyn, uśmiechając się do mnie.
-Idę
po drugą kawę, chcecie też? - zapytała Eve.
-Nie,
dzięki – odpowiedziałam, wskazując na nietknięty kubek.
-Liam?
-Z
chęcią. Weź mi cynamonowe cappucino - poprosił szatyn.
-Co
wy macie z tym cynamonowym cappucino? Ono jest ohydne... Niall też
je lubi... - zaczęła pomrukiwać, kiwając głową bez zrozumienia.
Spojrzałam
na chłopaka i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Nie
zwracaj na nią uwagi, czasem tak ma – stgwierdziłam, wyjaśniając
zachowanie młodej Hutson. - A tak w ogóle, to gdzie reszta
chłopaków?
-Niall
w domu, nie miał ochoty nigdzie dzisiaj wychodzić, w skrócie
mówiąc: ma podobny humor co Eve, a Zayn w ,,pracy" –
powiedział, robiąc cudzysłów w powietrzu.
Spojrzałam
na niego, nie rozumiejąc o co chodzi. Chłopak od razu zaczął
wyjaśniać:
-Tak
naprawdę, to nikt z nas nie wie gdzie on pracuje. Podejrzewam, że
znowu się w coś pakuje. Na razie jestem o niego spokojny, ale boję
się, że pewnego dnia dostanę telefon z prośbą o wyciągnięcie
go z więzienia, albo o numer do jakiegoś dobrego adwokata.
-To
przez niego wywalili was ze szkoły? - zadałam kolejne pytanie.
-Prawdę
mówiąc, to nie. Tak jakby to wszyscy jesteśmy temu winni –
oznajmił, wymownie patrząc na roześmianego Tomlinson'a.
-To
przez Louisa? Proszę powiedz, ciekawa jestem - dodałam próbując
zachować się normalnie.
-Może
innym razem...
W
tym momencie rozdzwonił się mój telefon. Przepraszając Liam'a,
odebrałam.
-Halo?
-Cześć
Cloe - usłyszałam panią Justine z drugiej strony. - Mam do ciebie
pytanie: nie wiesz gdzie jest Eve? Wyszła gdzieś, nic nie mówiąc,
a ja nie mogę się do niej dodzwonić. Chelly mówiła, że jest z
tobą - powiedziała drżącym głosem.
-Tak,
była ze mną, ale poszła po kawę i od jakichś piętnastu minut
jej nie widziałam - odpowiedziałam, a kobieta zaczerpnęła głęboki
wdech. - Wie pani, ją poszukam i zaprowadzę do domu. Nic jej nie
będzie - próbowałam uspokoić kobietę.
-Dobrze,
ale jakby coś się stało, to błagam - zadzwoń.
-Tak,
zadzwonię, na pewno - zapewniłam kobietę, rozłączając się.
-Co
się stało? - zapytał szatyn.
-Możecie
popilnować bliźniaków? Ja muszę znaleźć Eve - powiedziałam w
pośpiechu. Chłopak tylko skinął głową, a ja ruszyłam w stronę
kawiarni. Wchodząc do lokalu, podeszłam do lady, za którą stał
sprzedawca.
-Przepraszam,
nie widział pan tutaj blondynki w granatowych rurkach i czarnej
kurtce, nie za wysoka - próbowałam opisać dziewczynę.
-Tak,
wchodziła do łazienki jakieś dziesięć minut temu - odpowiedział
mężczyzna.
-A
wychodziła stamtąd? - pokręcił przecząco głową, a ja pobiegłam
w stronę drzwi, prowadzących do pomieszczenia dla klientów.
-Eve!
- krzyczałam, otwierając po kolei kabiny. - Eve! - tym razem
usłyszałam ciche szlochnie. - Ev... - powiedziałam z ulgą,
podchodząc do niej.
-Nie
dotykaj mnie... Odejdź! - krzyczała zapłakana blondynka. Nie
wiedząc o co chodzi, dalej podchodziłam do niej, tylko, wolniej.
-Eve,
co ty odwalasz? To ja, Cloe... Twoja przyjaciółka - mówiłam cicho
i spokojnie.
-Nie
kłam, Cloe ma inny głos! Odejdź... Zostaw mnie w końcu w spokoju!
Mam cię dość, przestań mnie oszukiwać! - płakała, coraz
trudniej łapiąc oddech. Nie wiedząc, co robić wyciągnęłam
telefon i wykręciłam dobrze znany mi numer. Zawsze przerażała
mnie w takich sytuacjach – nie radziłam sobie z tym. To nie była
moja Eve.
-Hej
Cl...
-Chelly,
ile zajmie ci dojazd do Starbucks'a? Tego, co zawsze - dodałam
orientując się, że w Nowym Jorku jest dużo kawiarni pod taką
nazwą.
-Nie
wiem, za piętnaście minut? O co chodzi? - zapytała zdezorientowana
dziewczyna.
-Eve...
-Zaraz
będę - Chell dobrze wiedziała o co chodzi.
Po
dziesięciu minutach pojawiła się szatynka i razem ze mną
próbowała uspokoić Ev, jednak nie wychodziło nam to za dobrze.
-Niall
- w pewnym momencie powiedziała moja przyjaciółka. - Pamiętasz
akcję w łóżku u chłopaków? To Niall ją wtedy obudził...
-Ale
jak ty go teraz tu ściągniesz? - zapytałam.
-Przez
telefon? No tak, nie mamy jego numeru... - po chwili przyłożyła
swoją dłoń do czoła. Drugą cały czas gładziła po ramieniu Ev.
-Ja
mam numer Liam'a - szybko wyciągnęłam telefon i napisałam
wiadomość do chłopaka, prosząc go o szybką odpowiedź. Nagle Eve
zaczęła przeraźliwie krzyczeć:
-Zostawcie
mnie! Niech to się skończy! Weźcie to ze mnie! Ja nie chcę! - w
takich chwilach bałam się jej najbardziej. Usłyszałam dźwięk
wiadomości i zobaczyłam dziewięć liter naszej ostatniej nadziei.
-Mam...
- powiedziałam do Michelle, która chwyciła telefon i zadzwoniła.
-Niall?
Hey, tu Chelly. Mamy kłopot... Pamiętasz sytuację z nocy, kiedy u
was nocołyśmy, jak obudziłeś Eve? - zapytała, czekając na
odpowiedź. - Mamy coś podobnego znowu z Ev, błagam pomóż...Nie
radzę sobie z nią! Na głośno mówiący? Już... - wcisnęła
odpowiedni guzik i tym razem wszystkie usłyszałyśmy Niall'a.
-Czy
ona mnie słyszy? - zapytał chłopak.
-Tak,
mów błagam, bo ona sobie coś zrobi... - jęknęłam, przeczesując
palcami nerwowo włosy. Myślałam, że zaraz eksploduję
-Eve...
Ev, przestań. Słyszysz mnie, Eve? - powiedział spokojnie blondyn.
-Niall?
- zapytała dziewczyna, zachłystując się co chwilę powietrzem.-Co
ty tu robisz? - spytała, nieprzytomnie uznając, że jest tutaj.
-Niall
rozmawia z nami przez telefon – wytłumaczyłam, próbując nie
okazać, że stan dziewczyny przeraża mnie coraz bardziej.
-Och,
kto go tam zamknął? - szepnęła, przestraszona. Traciła kontakt z
rzeczywistością.
-Niall,
pomocy...-jęknęłam.
-Eve,
ze mną wszystko w porządku. Powiedz: czy twoja mama jest zdrowa?
Nie
tylko Eve, ale także i ja na chwilę osłupiałyśmy. Jedyna Chelly
jak zwykle zachowała twarz bez emocji, chociaż była pewnie równie
zdumiona, co my.
-Tak
– odparła słabo blondynka.
-A
ty czujesz się dobrze?
Cisza.
-Eve,
czy umierasz? - palnął ni stąd, ni zowąd. Zaczynałam robić się
wściekła. Nie powinien jej teraz o to pytać. Zwłaszcza w takim
stanie.
-Nie
– odparła rzeczowym tonem. Wracała do żywych.
-To
chyba dobrze, prawda?
Skinęła
głową, czego nie mógł przecież zobaczyć. Uznał jednak ciszę
za odpowiedź twierdzącą.
-Ev,
mam dla ciebie ważne zadanie: wstań.
Przy
pomocy naszych ramion wykonała jego polecenie.
-A
teraz uśmiechnij się – jej twarz rozświetlił rząd równych
zębów. - I daj się odprowadzić do domu, dobrze? - ponownie
skinęła głową i podtrzymując się mnie, wyszła z nami z
łazienki. Posadziłam ją na jednym z krzeseł i sama usiadłam obok
niej. Chelly krążyła przy drzwiach toalety, z telefonem przy uchu,
zapewne dziękując chłopakowi.
-Dalej
się uśmiechasz? - zapytałam, nerwowym nadal tonem. Faktycznie –
uśmiech nie schodził jej z twarzy. - Jak chcesz, możesz już
przestać.
-Przecież
mamy taki ładny dzień! - spojrzała za okno.
Dziwne
metody Niall'a widocznie czyniły cuda.
Nie
wiedziałam co było takiego w tych kilku, na dodatek bezsensownych
zdaniach, że Eve przestała mieć przywidzenia. Naraz przypomniałam
sobie o rodzeństwie i dopadłam okna kawiarni. Dzieciaki bawiły się
na huśtawkach w najlepsze razem z Lou'im i Harry'm. Liam stał obok
nich i się uśmiechał. Uspokoiło mnie to trochę. Wróciłam do
stolika, gdzie stała już Chell, tępo wpatrując się w
przyjaciółkę, która zdawała się jej nie zauważać.
-Chelly?
Dziewczyna
pokręciła gwałtownie głową, jakby dopiero się ocknęła.
-Odwieziesz
Eve do domu, prawda? - zero reakcji.
-Eve,
zbieramy się... - powiedziała w końcu słabo.
-Wszystko
w porządku Chelly? - spytała blondynka, wyjmując mi to z ust.
-Oczywiście
– uśmiechnęła się. Widocznie starała się nas uspokoić. -
Chodź Ev, bo twoja mama się o ciebie martwi. Odwiozę cię do domu.
Drobna
dziewczyna żwawo podniosła się z miejsca i pomachała mi na
pożegnanie. Wzięła szatynkę za rękę i wyszły razem. Chwilę
stałam tam w ciszy, niczym marionetka, która zapomniała jak się
ruszać. Wyszłam z kawiarni i skierowałam się jak najszybciej w
stronę rodzeństwa i chłopaków.
-I
jak? Znalazłaś ją? - spytał Liam.
-Tak,
właśnie Michelle dostarcza ją bezpiecznie do domu. Przepraszam, że
tak długo to trwało. Musieli nieźle wam dać popalić... -
spojrzałam na Collin'a, który właśnie wskoczył na plecy
Harry'ego. Cynthia klasnęła w rączki i dała znak Loui'emu, że
ona też chętnie skorzystałaby z umięśnionych barków chłopaka.
Uległ jej i też wziął ją na plecy.
-Daj
spokój. Nareszcie Lou i Harry mieli kogoś do zabawy - zaczął się
śmiać.
Po
chwili chłopcy ,,zaparkowali” przed nami z bagażem na plecach.
Zdjęłam z nich te dwa małe przylepce. Dzieci wzięły mnie za rękę
– każde z jednej strony.
-Musimy
już iść – powiedziałam. - Mama niedługo wróci, a my jeszcze
nawet nie mamy obiadu.
-Ale
spotkamy się jeszcze z chłopakami, co? - zapytał smutny Collin.
-Oczywiście,
że tak, i to nie raz - odpowiedział Lou, biorąc małego na ręce.
-No
cóż, pożegnajcie się z chłopakami. Idziemy - zadecydowałam i
wzięłam brata od szatyna.
-Paa
- bliźniaki pożegnały się chórem i ruszyły za mną.
Przez
całą drogę żywo dyskutowały na temat chłopaków, zabawy i
zastanawiały się kiedy następnym razem się spotkają. W przerwach
wypytywały mnie o nich, a ja cierpliwie odpowiadałam śmiejąc się
z niektórych pytań. W końcu gdy weszliśmy do mieszkania,
bliźniaki ucichły, rozbiegając się po całym domu. Ja poszłam do
kuchni szukając czegoś do jedzenia, jednak nie za bardzo mi to
wychodziło, bo lodówka świeciła pustakami, a w szafkach nic nie
było. Stojąc na środku kuchni i rozglądając się po niej
usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Wyciągając iPhone'a z
kieszeni zauważyłam zdjęcie, na którym była moja mama. Szybko
odebrałam i od razu usłyszałam dziwny szum.
-Halo?
-Clementine,
jak tam bliźniaki? - zapytała rodzicielka.
-Dobrze,
przed chwilą wróciliśmy z placu zabaw - spokojnie odpowiedziałam,
czekając na dalszą część konwersacji.
-To
świetnie... A, chciałam ci jeszcze powiedzieć, że dopiero jutro
będę w domu, a tata przyjdzie po dziesiątej, więc nie musisz na
nas czekać z obiadem.
Ucieszyłam
się w duchu, ponieważ oznaczało to, że na obiad spokojnie mogłam
zamówić fast food'y.
-Dobrze
mamo, coś jeszcze? - próbowałam powstrzymać entuzjazm w głosie,
ponieważ kobieta od razu zaczęłaby się o wszystko wypytywać.
-Nie,
chyba nie... Musze lecieć. Miłej zabawy - zdziwiło mnie to
pożegnanie, ponieważ najczęściej można było usłyszeć ,,Uważaj
na bliźniaki".
-Pa
- odpowiedziałam do telefonu. - Collin, Cynthia, chodźcie na
chwilę! - zawołałam pięcioletnie rodzeństwo, które pojawiło
się błyskawicznie. - Co powiecie na pizze zamiast obiadu?
-Taaaaaaak!
- krzyknęli wspólnie. Jak zwykle zresztą. - My chcemy pizzę, my
chcemy pizzę! - zaczęli hałasować, biegając po całym domu.
Pokręciłam głową i wykręciłam numer mojej ulubionej pizzeri.
Odłożyłam
telefon i usłyszałam krzyki, dobiegające z salonu. Udałam się w
tamtą stronę, a kiedy doszłam do pomieszczenia Collin siedział na
Cynthii i przełączał kanały.
-Młody,
co ty robisz?! - krzyknęłam na niego, a on przestraszony spadł na
podłogę, co wywołało u mnie i mojej siostry śmiech. - No już,
wstawaj i usiądź normalnie.
Pół
godziny później przyjechał chłopak w ohydnej koszulce polo, ze
znudzoną miną i dwoma pudełkami pełnymi jedzenia. Wręczył to
mojemu braciszkowi, kiedy płaciłam. Chłopiec ledwo utrzymywał to
w rękach, ale jakoś udało mu się postawić to na stole.
-To
co, jemy? - zachęciłam, pomagając Cynthii wejść na wysokie
krzesło.
-Taaaak!!!
- odpowiedzieli krzykiem.
Dzieci
wchłaniały już po drugim kawałku, kiedy ciszę rozdarł mój
telefon.
-Wszystko
w porządku, Michelle?
-Tak.
To znaczy...nie. Nie wiem - zabrzmiało niepewnie w słuchawce.
-Co
jest? - odłożyłam kawałek pizzy z powrotem na talerz.
-Nic.
-A
jednak. Chell, co się stało? Przecież po coś zadzwoniłaś.
-Chciałam
tylko powiedzieć ci, że bezpiecznie odwiozłam Ev do domu...
-I?
- wiedziałam, że coś jest nie tak.
-Rozmawiałam
z jej matką... - mruknęła. Obie uwielbiałyśmy panią Hutson,
więc trochę zdziwił mnie jej ton.
-I?
- powtórzyłam.
-I
powiedziała, że już od jakiegoś czasu zauważyła, że stan Ev
się pogarsza. Chce znów ją wysłać do tego psychologa, żeby coś
z tym zrobił, bo to już zaczyna robić się niebezpieczne.
-I
słusznie – trochę się uspokoiłam. Wszyscy byli cali i zdrowi.
-Nie
rozumiesz, Clementyne – rzadko zwracała się do mnie pełnym
imieniem. - Ona ma tam iść, żeby dostać leki. Silniejsze leki.
Pamiętasz jaka była ostatnio, kiedy przepisali jej coś
mocniejszego? - miała rację. Stan Ev tamtego czasu można było
określić zaledwie jednym słowem: martwa.
-Pamiętam.
-No
właśnie. A ja nie chcę znowu tego widzieć, rozumiesz? Nie poradzę
sobie z tym, jeżeli ona znowu będzie patrzyła tępo w nicość i
nie odzywała się ani słowem przez pół miesiąca! Przecież ona
będzie jak roślina! Nie będzie jadła. Nie będzie mówiła. Nic
nie będzie, Cloe! Nie wiem, co robić... - zakończyła
rozpaczliwie. Czułam to samo. Każda z nas tak naprawdę ten okres
chciała jak najszybciej wymazać z pamięci, bo był to czas, w
którym nie było Eve. Leki działały na nią jak środki
usypiające, a nie pigułki na przywidzenia. Była wrakiem człowieka,
który jedyne co robił, to poruszał się. Z drugiej jednak strony:
one mają jej pomóc, co powiedziałam Chelly. Dobrze wiedziałyśmy,
że tego argumentu nie idzie podważyć, więc na chwilę zapadła
cisza. No cóż, nie zupełnie: bliźniaki przedrzeźniały się
głośno. Postanowiłam zmienić temat:
-Pogodziłaś
się już z Paul'em?
-Proszę
cię... - prychnęła.
-Jesteście
tacy sami, wiesz? - podsumowałam. Na chwilę po drugiej stronie
zapadła grobowa cisza. - Oddychaj – poleciłam.
-Wiem
– nie zwróciła uwagi na to ostatnie. - Dlatego muszę z nim
pogadać, prawda? - oczami wyobraźni widziałam jak właśnie siedzi
przy swoim olbrzymim oknie i palcami rysuje coś na szybie. Byłam
prawie pewna, że właśnie to teraz robi.
-Wypadałoby.
-Będę
już kończyć. Dziękuję.
-Za
co? - zaśmiałam się.
-Za
wszystko. Bo jesteś.
Już
po chwili usłyszałam dźwięk oznaczający przerwanie połączenia.
…
Położyłam
dzieciaki do łóżek, wykąpałam się, rozłożyłam na kanapie i
oglądałam jakiś film. ,,Ciekawe co teraz robi Liam”-przemknęło
mi przez myśl. W tym momencie usłyszałam dźwięk mojego telefonu.
Sięgnęłam po niego i zauważyłam nieodebraną wiadomość właśnie
od niego:
,,Dobranoc.
Liam"
Zaśmiałam
się i odpisałam:
,,Jeszcze
trochę zanim pójdę spać, ale dziękuję xoxo. C"
Schowałam
telefon do kieszeni starych dresów i dalej oglądałam średnio
ciekawy film. Jednak znowu usłyszałam trochę irytujący dźwięk
sms'a.
,,W
takim razie do zobaczenia w szkole... L"
Taką
treść odczytałam. Znowu się uśmiechnęłam, tym razem nie
odpisując.
Jutrzejszy
dzień zapowiadał się ciekawie.
Musiałam
przysnąć, bo w pewnym momencie aż podskoczyłam na kanapie. Nade
mną stała mała postać. Dopiero po chwili zorientowałam się, że
to Cynthia.
-Cece,
kochanie, coś się stało?
-Mogę...mogę
spać z tobą? - chlipnęła. W mroku dostrzegłam, że po jej
policzkach płyną łzy. Zrobiłam jej miejsce. Położyła się
obok, a ja przykryłam nas obie kocem.
-Co
się stało? - spytałam znowu.
-Tam
coś było... - szepnęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałam,
chociaż jej twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od
mojej.
-Co
takiego?
-Nie
wiem...Boję się, Cloe. Bardzo – pociągnęła noskiem.
-Już
dobrze, już dobrze... - powtarzałam szeptem do jej ucha. Wtuliła
się we mnie jak mała małpka i tylko co jakiś czas wstrząsał nią
jeszcze płacz. - Jesteś bezpieczna - szepnęłam w jej włosy,
chociaż byłam pewna, że już dawno zasnęła.
Nic dodać, nic ująć - treści jest dostatecznie dużo :)
Każdy komentarz mile widziany, tak samo rady.
Ktoś to czyta, a dla nas to naprawdę jest sukces.
Postaramy się niedługo wprowadzić więcej akcji ;)
Pozdrawiamy
Chelly and Eve
P.S. Przepraszamy, trochę za bardzo się rozpisałyśmy ;/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
♥Love You♥