piątek, 20 września 2013

~17~

Z perspektywy Eve

Siedziałam obok Niall'a na posterunku policji. Po chwili z gabinetu wyszli Michelle, Louis i
rodzice Cloe. Mieli dziwne miny. Dziewczyna podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę.
   -Co mówili? - spytał Niall. Michelle odwróciła wzrok. Spojrzałam na rodziców Cloe. Oboje mieli łzy w oczach. Powiedzieli coś cicho do mojej przyjaciółki i odeszli. Patrzyłam jeszcze przez chwilę za nimi. Później przeniosłam wzrok na Louis'a. Jego twarz była bez wyrazu tak, jak zawsze. Zaczynałam bać się, że coś stało się Cloe i Liam'owi. Nie przeżyłabym tego.
   -Twierdzą, że ten wypadek nie jest przypadkowy... – westchnął w końcu Lou.
   -Czyli...? - dopytywał Niall.
   -Wygląda na to, że ktoś uderzył w nich z zamierzeniem... - wtrąciła Chelly, zanim Lou zdążył cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna spojrzała prosto w oczy przerażonego Niall'a. - Zostali zamordowani.


Uwielbiałam tańczyć i wygłupiać się na parkiecie, na którym przeważnie było dużo ludzi, więc i tak nikt nie zauważyłby tego co robię. Odchyliłam głowę w tył i zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, śmiejąc się przy tym. Zawsze tak robiłam, gdy byłam szczęśliwa lub chciałam o czymś zapomnieć. Lubiłam ten stan niepewności, który towarzyszył przy wirowaniu świata jak już się zatrzymałam.
   -Co ty robisz? - usłyszałam pytanie i poczułam dotyk rąk które spoczęły na moich biodrach.
   -Myślisz, że Cloe była ze mnie dumna? - zapytałam Niall'a, odwracając się w jego
stronę i opierając moje czoło o jego.
   -Nie psujmy sobie wieczoru – odpowiedział, głaszcząc mój policzek kciukiem.

   -Oni byli piękni... - stwierdziłam, a po chwili pocałowałam chłopaka w skroń. - Byli piękną parą. Kocham ich.
   -Ja też ich kochałem, Ev – odpowiedział, przytulając się do mnie i zaczynając się kołysać w rytm muzyki.
   -Nie Niall, ja ich dalej kocham - szepnęłam na tyle głośno, by mógł usłyszeć.
   -Przecież ich już nie ma! Eve, musisz w końcu przyznać przed samą sobą, że oni nie żyją!!! - zaczął krzyczeć, potrząsając mną. - Ani Liam ani Cloe już nie wrócą!

Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę lekko przerażonym wzrokiem, jednak uśmiechnęłam się blado i powiedziałam:
   -Przecież oni nadal żyją.
Horan tylko zrobił krok do przodu tak, by jego twarz znalazła się przy moim uchu.
   -Czasem naprawdę mi ciebie żal, Hutson - powiedział i odwrócił się wychodząc z klubu. Długo nie myśląc, zrobiłam to samo.
Gdy stałam już na jednej z wielu ulic Nowego Jorku, postanowiłam nie iść w stronę drogi, która prowadziła do mojego domu. Bez namysłu ruszyłam w stronę jednej z najbezpieczniejszych dzielnic w tym mieście. Nie byłam w tamtej okolicy od dwóch tygodni.

Tęskniłam za tamtym domem, za tamtą atmosferą. Tam zawsze czułam się jakbym była w moim starym miejscu zamieszkania, tam zawsze chociaż mentalnie mogłam przenieść się do Londynu, tam mogłam przypomnieć sobie jak wyglądał mój tata, jak wyglądało moje dzieciństwo, które w krótkim czasie się skończyło. Uwielbiałam nadopiekuńczość pani Farenhall i jej męża, zawsze śmieszyły mnie małe bliźniaki krzątające się pod nogami. Zawsze czekałam na piątkowe obiady odbywające się u Cloe.
Rozmyślałabym pewnie jeszcze długo, gdyby ktoś nie szturchnął mnie ramieniem.
   -Przepraszam - powiedziałam odruchowo, nie zwracając uwagi na przechodnia.
   -Nic się nie stało - odpowiedział, a ja ruszyłam dalej. Jednak samotność nie była mi dana na długo. - Gdzie idziesz? -zapytał nieznajomy, idąc obok mnie.
   -Przed siebie – odpowiedziałam, naciągając kaptur na głowę - Sama - dodałam trochę ostrzej, nie patrząc na mojego ,,towarzysza''.
Przez około pięć minut szliśmy w ciszy. Głęboko miałam wielką nadzieję, że chłopak się w końcu odczepi. Jednak się pomyliłam.
Gdy mijaliśmy kolejny zaułek, obcy nagle chwycił mnie za rękę, mocno ciągnąc w stronę ciemnej uliczki. Zostałam popchnięta tak mocno, że z hukiem upadłam na kontener ze śmieciami. Poczułam kujący ból w żebrach. Byłam tak zdezorientowana i pijana, że jedyne co byłam w stanie zrobić, to stać w miejscu.
Zakapturzona postać, która wcześniej szła za mną, teraz podeszła do mnie szybkim krokiem. Cofnęłam się odruchowo, bez sensu jednak, bo na plecach poczułam chłód muru, do którego właśnie zostałam przyparta. Nie byłam w stanie nawet krzyczeć.
Promile w mojej krwi i przerażenie skutecznie zablokowały mi gardło.
Zimne dłonie zacisnęły się na mojej szyi z mocą imadła. Moje gardło zaczęło rzęzić w desperackim poszukiwaniu nagle odebranego powietrza.
Normalnie nie byłabym w stanie nawet racjonalnie myśleć, ale w tym wypadku instynkt samozachowawczy przejął inicjatywę. Zaczęłam szarpać się niemiłosiernie, mając nadzieję, że zdołam ucie dłoniom, które zdawały się być w stanie zmiażdżyć moje gardło. Chwyciłam za ręce napastnika, ale moje własne dłonie w porównaniu do jego były takie... kruche. Bezbronne.
Ręce zacieśniały swój uścisk. Powoli zaczynałam tracić siły. Nie dawałam rady już się szarpać. Zrobiło mi się słabo. Zamglone oczy widziały już tylko jedną rzecz: na przedramieniu chłopak wytatuowane miał węża, który w śmiertelnym ucisku miażdżył czaszkę. Mój upity, a zarazem powoli pozbawiony już tlenu umysł uroił sobie, że wąż śmieje mi się prosto w twarz. Śmieje się z mojej nieudolności, z tego jaka jestem słaba i bezbronna. Jednak nie spodziewałam się tego, co miałam właśnie usłyszeć:
   -O ciebie... - wyszeptał ochrypły głos. - Od początku chodziło o ciebie...
Palce zacisnęły się jeszcze mocniej na moim gardle o ile to w ogóle było możliwe.
,,To koniec” - pomyślałam.
Jednak w tej samej chwili naszych uszu dobiegł krzyk. W jednej chwili nieznajomy puścił mnie i ile sił w nogach popędził przed siebie.
Upadłam, jakby do tej pory trzymał mnie tylko uścisk na szyi.
Płuca boleśnie przypomniały o swoim istnieniu, kiedy dotarł do nich tlen. Ból był chyba jeszcze gorszy, niż przedtem. Gdyby ktoś określiłby mój oddech jako spazmatyczny, byłoby to niedomówienie. Ja rzęziłam i wyłam jak parowóz. Moje gardło płonęło. Zwijałam się z bólu na ziemi. Zaledwie chwilę później nade mną pojawił się jakiś cień. Odsunęłam się odruchowo, jednak nic się nie stało. Postać mówiła coś do mnie, ale dość długo trwało zanim krew, szumiąca w uszach ucichła na tyle, abym mogła usłyszeć słowa.
   -Halo? Wszystko okay? Słyszysz mnie? - głos należał do mężczyzny. Ukucnął przede mną i wyciągnął w moją stronę rękę, którą niepewnie ujęłam.
Uświadomiłam sobie właśnie, że krzyk, który jeszcze zaledwie chwilę temu słyszałam, musiał wydobyć się właśnie z ust tego mężczyzny.
Pokiwałam głową, potwierdzając, że słyszę, co do mnie mówi.
   -Czy wszystko okay? Coś cię boli?
Miałam ochotę powiedzieć, że boli mnie każda komórka mojego ciała, ale zamiast tego pokiwałam tylko przecząco głową i wzięłam głęboki oddech, chcąc wypróbować czy tlen w płucach dalej pali je żywcem. Już było trochę lepiej.
   -Jak się nazywasz? - spytał, pomagając mi stanąć o własnych siłach.
   -Eve – wychrypiałam.
   -Odwiozę cię do domu, Eve.
   -Dziękuję – to było jedyne, co mogłam mu tak właściwie w tym momencie powiedzieć. Kiedy siedziałam już w jego wozie, zorientowałam się dopiero, że w tym całym szoku podałam mu adres Michelle. Spojrzałam tępo za okno auta. Dopiero teraz chyba to, co się stało zaczęło do mnie docierać.
Łzy pociekły mi po policzkach.
   -Na pewno czujesz się dobrze? - spytał chłopak, którego rysy były ledwie dostrzegalne w nikłym świetle reflektorów samochodu. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał krótkie, brązowe włosy, starannie wygolone po bokach. W odpowiedzi na jego pytanie pokiwałam jedynie głową.
   -Nieźle się wystraszyłem, kiedy zobaczyłem co się dzieje... Znałaś tego gościa?
   -Nie. To znaczy... tak sądzę.
   -Tak właściwie, to nazywam się James – powiedział cicho, jakby przypominając sobie o tym.
   -A więc dziękuję ci, James.
   -Nie ma za co... - mruknął, chyba trochę zawstydzony.
Nim się obejrzałam, już dojeżdżaliśmy do domu Michelle. Chwyciłam za klamkę drzwi auta, kiedy zobaczyłam, że chłopak robi to samo.
   -Muszę upewnić się, że jesteś bezpieczna – wyjaśnił.
Podeszliśmy pod drzwi. Słyszałam jakieś głosy, ale były na tyle przytłumione, że nic nie szło zrozumieć. Otworzyła nam Michelle, ubrana w obdarte jeansy i koszulę. Zmarszczyła brwi w zdziwieniu.
   -Ja tylko chciałem ją bezpiecznie odstawić – wytłumaczył James i obrócił się na pięcie. Zdążyłam jednak chwycić go za ramię. Łzy nadal płynęły mi z oczu.
   -Dziękuję – szepnęłam. Kiwnął głową z uśmiechem i zniknął w aucie, które już za chwilę pędziło za rogiem ulicy.
Przyjaciółka wpuściła mnie do środka.
   -Mój Boże, co ci się stało?! - krzyknęła, kiedy światło lampy w korytarzy ukazało moje łzy i ślady na szyi. Dziewczyna przytuliła mnie mocno tak, jakby chciała upewnić się, że nikt mnie już nie zabierze z jej ramion. Odsunęła się ode mnie i spojrzała jeszcze raz na szyję. Miałam nadzieję, że nie prezentowało się to tak, jak bręgi wisielca. Usłyszałam jakiś rumor na schodach. Spojrzałam w tamtą stronę, ale nikogo tam nie było. Moja głowa już zaczynała mi płatać figle. Miałam trudności z przypomnieniem sobie jakiegokolwiek szczegółu z całego zdarzenia.
   -Ten chłopak...
   -Co się stało? Zrobił ci coś? Jesteś cała? - zaczęła panikować.
   -Nic mi nie zrobił – odparłam, uspokajająco – Gdyby nie on, mielibyście pewnie kolejny pogrzeb... - westchnęłam. Dookoła mnie zaczęły zbierać się cienie, ale jak na razie starałam się po prostu nie zwracać na nie uwagi. Bo to właśnie jest ostatnio mój sposób na przetrwanie. Ignorować to, co sprawia problemy.






Na początku chciałam przeprosić za to, że dość długo rozdział nie był dodany, ale szkoła jednak zabiera nam wiele czasu ;/ No i za to, że jest krótki (bynajmniej w porównaniu do poprzednich), ale postaramy się to nadrobić w następnym, jeśli chcecie :) No i trochę mało zdjęć tutaj wyszło ;/ Ale poprawimy się, obiecujemy :)
Jak zwykle zapraszamy do komentowania i zadawania pytań bohaterom.
Jeśli macie ochotę, możecie także zajrzeć na nasze ask'i :)
Rozdział dedykowany mojemu koszykarzowi Nadii ♥
Jednak podziękować chciałam Wam wszystkim za to, że jesteście i czytacie :)
Przepraszam za błędy, wybaczcie - jest już dość późno i ledwie patrzę na oczy.
A więc pozdrawiam i do następnego 'napisania' ♥
W imieniu swoim i Ev
Chelly

6 komentarzy:

  1. Świetny ! ;* Dziękuje za dedyka ♥ Czekam na kolejny :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział! Długo na niego czekalam i wreszcie jest :* czekaam na next

    Mam pytanie do Nialla:
    Jesteś zły na Eve ? Czy poprostu wymskly ci sie te slowa ze jest ci jej żal?

    wasza wierna czytelniczka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony jestem na nią wściekły, ponieważ wie że jest to delikatny temat, a z drugiej w jakiś sposób ją rozumiem.. Można powiedzieć, że wymsknęło mi się to co powiedziałem.

      Usuń
  3. Jeny jeny jeny, przysięgam, ciarki mi przeszły po całym ciele jak przeczytałam o tym morderstwie.. Muszę przyznać, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów z tego opowiadania, a wszystkie są na prawdę świetne!
    Świetny, już czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Taaaak się tajemniczo zrobiło... :c Ale! W sumie to dobrze... Bo mam jeszcze większą chęć by już teraz przeczytać następny rozdział! Nie mogę się doczekać następnego! <3
    Jestem ciekawa kim był ten drań, który chciał udusić Ev... I jaką rolę w opowiadaniu odegra James? ... To mnie zmusza to myślenia. :D
    Chyba czegoś nie zrozumiałam... Czuję się głupia. o.O xd
    Zastanawiam się nad tym dlaczego Niall zostawił ją samą?
    Jejuuu ja już chcę next'a! Dajcie mi go, proooszę. :c
    Ten rozdział mnie powalił! Jest niesamowity... Zaczyna mi pomału odbijać. Chyba czas zakończyć ten komentarz. :D
    Kocham. <3

    OdpowiedzUsuń

♥Love You♥