~Z
perspektywy Chelly~
Nie
mogłam patrzeć na ból i strach, jaki te dwa słowa wywołały w
oczach mojej przyjaciółki. A to miał być dopiero początek naszej
rozmowy...
-Co
proszę? - wykrztusiła z siebie w końcu, wpatrując się we mnie
nic nierozumiejącym wzrokiem. - Czy to jakiś żart?
-Nie,
Eve, jestem w tym momencie śmiertelnie poważna – powiedziałam
cicho,
kreśląc kółka na zimnej tafli szyby.
Spojrzałam
na blondynkę, która oparła się właśnie o moje biurko. Wyglądała
na zagubioną.
-Dlaczego?
- spytała, przyglądając mi się spod wachlarzy długich rzęs,
zostawiających cienie na jej policzkach.
Odepchnęła
się wgłąb stołu, podwijając nogi tak, że mogła je objąć i
nadal mierzyła mnie podejrzliwym, a zarazem wystraszonym
spojrzeniem.
-A
dlaczego nie? - uśmiechnęłam się lekko. Eve spojrzała na mnie
jak na idiotkę. Westchnęłam i porzuciłam na dobre udawanie, że
zostały we mnie jeszcze jakiekolwiek resztki poczucia humoru. - Ta
cała sytuacja mnie przerasta – rozłożyłam ramiona, podchodząc
bliżej przyjaciółki. - Nie potrafię patrzeć wam wszystkim w
oczy. To tak... to tak, jakbym to ja spowodowała ich śmierć.
Jakbym to ja ich zabiła! - jęknęłam cicho.
-Nie
możesz tak mówić! - Eve gwałtownie zaprzeczyła głową, po czym
zsunęła się z powrotem na podłogę, stając obok mnie. - To
nieprawda! Niczemu nie jesteś winna, Chell!
-Jestem
– odparłam. - Eve, zrozum, że gdyby nie ja, nie byłoby w ogóle
takiej sytuacji. Mogłaś zginąć. Rozumiesz? Mogłaś zginąć do
cholery! A życie naszych przyjaciół zostało już poświęcone.
Dlaczego? Bo dałam kosza nieodpowiedniej osobie! - samej trudno było
mi uwierzyć w to, co mówię. Eve także wyglądała na strasznie
zdezorientowaną. - Ciągle mam wrażenie, że jeśli tutaj zostanę,
coś wam się stanie... - powiedziałam już spokojniej, krzyżując
ręce na piersi.
-Nam?
- spytała cicho.
-Tak.
Tobie, chłopakom, Paul'owi... Nie mogę odpędzić od siebie tego
wrażenia, że jeśli tylko tutaj zostanę, ściągnę na was jakieś
kłopoty. Najlepszym rozwiązaniem będzie więc mój wyjazd –
zakończyłam finalnym tonem, czekając na reakcję przyjaciółki i
czując jak moje serce przyspiesza obroty.
Eve
nie odzywała się długi czas. W końcu spuściła wzrok w na swoje
dłonie i wyszeptała:
-Jak
ty to sobie wyobrażasz?
-Normalnie
– wzruszyłam ramionami. - Po prostu wsiądę w najbliższy pociąg
i zniknę...
-Nie
o to mi chodzi - spojrzała tępo przed siebie. - Jednak nie możesz
mnie tak po prostu zostawić – jej oczy zaszkliły się od łez
gotowych w każdej chwili wydostać się na zarumienione policzki
blondynki. O nie, tylko nie to... - Nie teraz, kiedy w końcu przez
to wszystko przeszłyśmy...
-Eve...
– obróciłam ją w taki sposób, że stała teraz naprzeciw mnie.
Spróbowałam spojrzeć jej w oczy. - Jesteś silna...
-Nie
zaczynaj! - podniosła głos i wyrwała się moim dłoniom, które
położyłam jej na ramionach. - A może ja wcale nie jestem silna?!
Pomyślałaś o tym?! - krzyknęła. Tym razem to moje oczy zaczęły
niepokojąco mnie szczypać. Nie możesz się rozpłakać, Chelly.
Nie teraz. - Pomyślałaś o tym, że sobie bez ciebie nie poradzę?!
Nie możesz tak po prostu sobie wyjeżdżać, rozumiesz?!
-Eve!
- próbowałam przywołać ją na ziemię. Przez szał, w który
wpadła wyglądała, jakby miała kolejny atak. Przeszedł mnie zimny
dreszcz.
-Potrzebuję
cię – rozpłakała się i dopadła moich ramion, wtulając się w
nie tak gwałtownie, że prawie nie utrzymałam równowagi.
Przygryzłam
wargę, żeby jakoś pohamować łzy.
-To
dla dobra nas wszystkich... - mruknęłam cicho, a ona gwałtownie
pokiwała głową.
-Nieprawda!
Nikomu z nas to nie wyjdzie na dobre, Michelle.
-Eve,
już podjęłam decyzję – oznajmiłam chłodno, czując, że jeśli
będę słuchała jej namów, w końcu ulegnę. Nie mogłam tu
zostać.
-Co
ja tak właściwie dla ciebie znaczę, skoro podjęłaś ją beze
mnie?
Nie
miałam pojęcia co jej odpowiedzieć. Nie byłam przygotowana na
takie pytanie. To wszystko nie tak miało się potoczyć!
Moja
przyjaciółka widząc, że nie otrzyma ode mnie odpowiedzi
uśmiechnęła się gorzko, po czym zrobiła kilka kroków w tył.
Stałam jak sparaliżowana.
-A
więc rób co chcesz, Michelle. Rób co chcesz – rozłożyła
ramiona w geście kapitulacji, po czym obróciła się na pięcie i
wyszła z mojego pokoju.
Poczułam,
że właśnie rozpadłam się na kawałki, a ona zabiera ze sobą
jeden z nich. Przeszył mnie okropny ból. Nie. Nie mogę jej
stracić. Rzuciłam się za nią biegiem, potykając się o własne
nogi. Zbiegałam już po schodach, mając nadzieję, że jeszcze ją
zobaczę.
Przeliczyłam
się jednak.
…
Czekałam
na pustym korytarzu, wpatrując się w swoje drżące ręce. Byłam
już po przesłuchaniu. Czekałam teraz jedynie na zezwolenie
opuszczenia budynku. Nie wiedziałam do czego mogłabym być im
jeszcze potrzebna, ale widocznie coś musieli jeszcze sprawdzić...
Starałam się o tym nie myśleć. Kiedy tylko policjant
powiedział,
że mogę już iść, jak najprędzej opuściłam komisariat, mając
głęboką nadzieję, że nie będę musiała go już więcej
oglądać. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu. Nie wiedzieć
czemu, kiedy tylko przekraczałam próg mieszkania, moje oczy
zaszkliły się od łez. Zdjęłam ze znużeniem buty i weszłam do
salonu. Opadłam na kanapę i wyciągnęłam odruchowo telefon z
kieszeni. Spojrzałam na wyświetlacz. Żadnych nowych wiadomości.
Po
chwili do środka wszedł mój brat. Podniosłam na niego zdziwione
spojrzenie. Bez słowa usiadł obok mnie i przytulił do siebie.
-Wszystko
w porządku? - zapytałam, zszokowana jego zachowaniem.
Paul
rzadko okazywał jakiekolwiek uczucia, szczególnie te żywione do
mnie. Trwaliśmy nadal w uścisku, po czym brat powoli wypuścił
mnie ze swoich objęć i przyjrzał mi się dokładnie.
-Co
ty tutaj robisz? - spytałam nadal zdziwiona. Powinien być w pracy.
-Dzwoniła
do mnie Eve – oznajmił grobowym tonem.
-Coś
się stało? Wszystko w porządku? Gdzie ona jest? - zaczęłam
panikować.
Paul
położył mi rękę na ramieniu w uspakajającym geście.
-Wszystko
z nią okay. Rozmawialiśmy o twoich planach...
Spojrzałam
w bok. Wiedziałam, że prędzej czy później czeka mnie ta rozmowa,
ale nie miałam najmniejszej ochoty się tłumaczyć. Nie przed nim.
-Paul,
jeśli myślisz, że... - zaczęłam wzburzonym tonem, ale nie dane
było mi dokończyć.
-Nie
będę cię zatrzymywał – wyjaśnił. - Ja... Po prostu...
Myślałem, że już wyjechałaś...
Spojrzałam
na niego uważnie.
-To
dlatego tak tutaj wpadłeś? - uśmiechnęłam się lekko.
-Pewnie!
Jesteś w końcu moją ukochaną siostrzyczką! - ułożył usta w
dzióbek i
zmierzwił mi włosy, śmiejąc się ze mnie. Wiedziałam
jednak, że próbuje tym ukryć jak bardzo bał się, że nie zobaczy
mnie już przed wyjazdem.
-Gadałaś
już z nim? - spytał po chwili, wskazując wzrokiem na schody
prowadzące na piętro. Pokiwałam przecząco głową.
-Wyjeżdżam
jutro rano – oznajmiłam mu i wstałam. - Załatwię to później.
Obróciłam
się i skierowałam do swojego pokoju, zostawiając brata sam na sam
z myślami.
…
Obudziłam
się później niż planowałam. Zwlokłam się leniwie z łóżka.
Naciągnęłam na siebie przygotowane wczoraj ubrania, po czym
poszłam do łazienki. Wróciwszy do pokoju, chwyciłam swój szkolny
plecak i wpakowałam do niego najpotrzebniejsze rzeczy – portfel,
dokumenty, butelkę wody, telefon i kilka zdjęć. Dorzuciłam do
tego moje ulubione książki. Wsunęłam na nogi czarne trampki, po
czym założyłam na ramię dużą torbę, którą spakowałam już
wczorajszego wieczora. Westchnęłam i sięgnęłam po plecak.
Wyszłam
z pokoju i zamknęłam za sobą delikatnie drzwi.
Przez
myśl przeszło mi, żebym w ogóle z nim nie rozmawiała i przez
chwilę nawet
wydawało mi się to rozsądnym wyjściem, ale zaraz
uświadomiłam sobie, jak bardzo bym później tego żałowała. Już
wystarczająco często wyrzucałam sobie to, że nie pożegnam się z
chłopakami.
Tak
więc dotarłam w końcu przed drzwi Zayn'a. Zapukałam cicho, mając
widocznie nadzieję, że nie usłyszy. Wtedy mogłabym usprawiedliwić
przed sobą samą to, że z nim...
-Chelly?
- otworzył, zdziwiony moim widokiem. Stał przede mną w samych
dresach z zaspanym wyrazem twarzy. - Co ty tu robisz o tej godzinie?
- przetarł oczy, cofając się w głąb pokoju, by spojrzeć na
zegarek. Weszłam za nim do środka, po czym zamknęłam za sobą
drzwi. Trzask musiał zwrócić jego uwagę, bo obrócił się
gwałtownie w moją stronę.
Chwilę
trwało, zanim nasze oczy przyzwyczaiły się do ciemności, która
panowała w jego pokoju z zasłoniętymi oknami. Chłopak uważnie
zlustrował mnie spojrzeniem.
-Wychodzisz?
- zdziwił się.
Przełknęłam
to, co właśnie planowało utrudniać mi mówienie. Już sama nie
wiedziałam jak to nazwać. Stres? Żal? A może jeszcze coś innego?
-Wyjeżdżam
– poprawiłam go machinalnie.
-Dokąd?
- spojrzał na moje wypchane torby, marszcząc brwi.
-Przed
siebie – odparłam, a zmarszczka pomiędzy jego brwiami powiększyła
się. - Jak najdalej – dodałam, próbując brzmieć na pewną
siebie.
-Dlaczego?
- szepnął skonsternowany.
-Nie
mogę was dłużej narażać. Nie mogę dopuścić do tego, by coś
wam się stało... - widziałam po jego minie, że chciał już
zaprzeczać, ale przerwałam mu gestem ręki. - Zayn, ja nie
przyszłam tutaj po radę w tej sprawie. Wiem co mam robić.
Przyszłam się pożegnać.
Na
dłuższą chwilę zapadła grobowa cisza. Nie wiedziałam co jeszcze
mam mu powiedzieć. W momencie, kiedy miałam już obrócić się do
wyjścia, wypłynęło z jego ust:
-Czy
jest coś, co mogę zrobić, żebyś została?
Zagryzłam
wargi i zacisnęłam oczy, żeby tylko się nie rozkleić. Nie mogłam
patrzeć na to, jak uporczywie szukał w moich oczach odpowiedzi na
swoje pytanie. Chciałam rzucić mu się na szyję, powiedzieć, że
wszystko będzie dobrze, że nie wyjeżdżam, że wszystko będzie
tak, jak dawniej, ale nie mogłam.
Po
prostu nie mogłam.
Otworzyłam
więc oczy i pokiwałam przecząco głową.
Zayn
przeczesał palcami włosy, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem.
-Nie
możesz teraz wyjeżdżać.
-Mogę
– zaprzeczyłam. - I to właśnie zrobię.
-Nie
możesz. Ja cię kocham – powiedział to tak oczywistym tonem, że
prawie ugięły się pode mną nogi.
-Co?
- wykrztusiłam.
Wstał.
Podszedł bliżej mnie, ujmując moją twarz w dłonie. Poczułam jak
moja dolna warga zaczyna niebezpiecznie drżeć, a z oczu płyną
łzy.
-Kocham
cię – powtórzył cicho, pochylając się nade mną.
Złożył
na moich ustach delikatny jak dotyk motyla pocałunek, po czym
kolejnymi dwoma otarł moje łzy z policzków. Oparł swoje czoło o
moje własne. Drżałam.
-Więc
pozwól mi odejść – wyszeptałam, załamującym się od płaczu
głosem.
Mój
oddech przyspieszył niebezpiecznie. Odstąpiłam od chłopaka, choć
było to bardziej bolesne niż cokolwiek innego, co mogłam sobie w
tej chwili wyobrazić.
Malik
pokręcił przecząco głową, wyciągając do mnie swoje ramiona.
Oparcie
się pokusie wrócenia w jego objęcia było chyba jedną z
najcięższych rzeczy, jakie zrobiłam. Widać było jak go to boli.
Nadal jednak nie mogłam uwierzyć w jego słowa i potrząsnęłam
przecząco głową, jakbym chciała przez to wyrzucić z myśli to,
co właśnie przed chwilą od niego usłyszałam. Nie. Nie mogę
się
teraz złamać.
-Co
mogę zrobić? - rzucił zrozpaczony.
Przygryzłam
wargę, obróciłam się na pięcie i wyszłam, żeby nie sprawiać
sobie już więcej bólu. Byłam na korytarzu, kiedy usłyszałam za
sobą jego szybkie kroki.
-Co
mogę zrobić?! - ryknął. W jego głosie czuć było to, jak
targają nim emocje. Obróciłam się w jego stronę nadal ze łzami
w oczach. Spojrzałam w jego tęczówki po raz ostatni, jak sądziłam.
Jedynym co byłam w stanie powiedzieć, było:
-Przeżyj.
Po prostu przeżyj.
Wybiegłam
z domu jak najszybciej tylko mogłam. Nie wiedziałam w jaką stronę
kierują mnie nogi. Po prostu pędziłam przed siebie tak szybko, jak
tylko mogłam. Kiedy oceniłam, że jestem już dość daleko od
domu, przysiadłam na chwilę na murku, ocierając łzy nadal płynące
strugami z moich oczu.
Myśli
miałam tak rozbiegane, jak przed chwilą własne nogi.
Nie
wiedziałam co miałam robić i właśnie to mnie przerażało.
-Nie
zatrzymuj się – mruknęłam sama do siebie, po czym wstałam i
ponownie ruszyłam na przód. Tym razem powoli.
…
Szłam
poboczem leśnej drogi z rękoma skrzyżowanymi na piersi, próbując
pohamować łzy. Pomimo pięknej pogody cała się trzęsłam. Szłam
jednak hardo przed siebie, próbując nie myśleć o ciemnych
tęczówkach, które chyba będą mnie prześladować w snach do
końca życia.
Po
chwili zobaczyłam, że pewien samochód nie mija mnie tak, jak każdy
inny, tylko zwalnia i dobiera moje tempo, posuwając się zaraz obok
mnie.
Sekundę
później opuszczono szybę od strony pasażera. Jeszcze tego mi
brakowało...
-Wsiadaj
– usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam na kierowcę czarnego
wozu ze
zdziwieniem. Skąd on się tu wziął?
Pokręciłam
przecząco głową, nadal stawiając przed sobą pewne kroki.
-Michelle,
po prostu wsiadaj – westchnął zrezygnowany, po czym zatrzymał
auto, nie gasząc silnika. Po raz kolejny dzisiaj otarłam nieudolnie
łzy i otworzyłam drzwi samochodu. Wgramoliłam się do środka,
rzucając torby na tylne siedzenie wozu. Louis nie ruszał naprzód,
czekał aż coś powiem.
Zakryłam
twarz dłońmi, a on odciągnął jedną z nich, abym mogła na niego
spojrzeć.
-Gdzie
mam cię zawieźć? - spytał cicho, patrząc na mnie przyjaźnie.
Nie
myślałam o tym co mówiłam. Wypaliłam po prostu pierwsze, co
przyszło mi do głowy:
-Boston.
-Boston?
- powtórzył niepewnie, zmuszając pojazd do ruchu. Już po chwili
pędziliśmy przez las z wielką prędkością. - Co takiego jest w
Bostonie?
-Mój
ojciec. Tak mi się przynajmniej wydaje... - szepnęłam pomiędzy
kolejnymi spazmami płaczu.
W
tamtej chwili nie myślałam ani o Paul'u ani o Eve, ani nawet o
Cloe.
W
tamtym momencie, w aucie jednego z moich przyjaciół w mojej głowie
były słowa, które wypowiedziałam do Zayn'a jako ostatnie.
,,Przeżyj.
Po prostu przeżyj.”
Witamy! :)
Jak się już pewnie domyślacie - oto ostatni rozdział.
Nie rozstajemy się jednak - tak szybko się nas nie pozbędziecie! :)
Niedługo pojawi się epilog i link do następnego bloga. Mamy WIEEELKĄ nadzieję, że wszystkie z ośmiu (lub więcej, bo może ktoś jednak nie skomentował) tych CUDOWNYCH osób zajrzą do nas ♥
W ogóle dziękujemy za te wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem - każdy z nich jest dla nas na wagę złota, znaczy tyle, co całe to opowiadanie, bo bez Was tak właściwie nie byłoby tego bloga :) Dziękujemy za to, że jesteście.
Chciałabym również podziękować za ponad 9000 wejść ♥
Tak właściwie po raz ostatni już (przynajmniej na tym blogu) zachęcam do zadawania pytań bohaterom zarówno tutaj, jak i na naszych ask'ach :)
Teraz moje kochane idę nadrabiać czytanie Waszych rozdziałów! :)
Kochamy Was ♥
DO EPILOGU!
W imieniu swoim i Ev
Chelly