sobota, 25 stycznia 2014

~22~

DZIEŃ PIERWSZY
~NIALL~
Przetarłem dłonią zmęczoną twarz, po czym spojrzałem tępo na biały sufit. Dookoła mnie leżały porozrzucane ubrania i jakieś papiery. Nie miałem pojęcia skąd to się tutaj wzięło. Usiadłem na łóżku równie zagraconym co podłoga, po czym spojrzałem za okno. Zapowiadał się niezwykle pochmurny dzień. Mieliśmy środek wakacji, a na zewnątrz jakby zaczynała się jesień. Nigdy nie lubiłem takiej pogody. Wstałem i zacząłem ubierać się w pierwsze, co wpadło mi w ręce. Po chwili zszedłem na dół z zamiarem zrobienia sobie czegoś do zjedzenia. Miałem wrażenie, że żołądek przyrasta mi do pleców, taki byłem głodny. Kiedy ja tak
właściwie ostatnio jadłem...?
   -Nareszcie, śpiąca królewno! - usłyszałem, kiedy stanąłem bosymi stopami na zimnych kuchennych kafelkach. Podniosłem nadal zaspany wzrok na Harry'ego. - Jezu, wyglądasz jak zombie... - otworzył szeroko oczy, przyglądając się mojej zaspanej twarzy. Skinąłem tylko niechętnie głową, podchodząc do mojej najwierniejszej przyjaciółki – lodówki.
   -Nie idziesz dziś do pracy? - zadał pytanie, które właśnie sam miałem zamiar wypowiedzieć.
   -Mam nocną zmianę – odparłem, wyjmując karton mleka. - Gdzie jest Louis?
   -Nie wiem – szatyn wzruszył ramionami, opierając się o blat. - Jak się czujesz?
   -Nic mi nie jest – odparłem, lekko wkurzony całą tą sytuacją.
   -Spotkaj się dzisiaj z Chelly – rzucił niby obojętnie. Chyba zaczynał przejmować mój ponury nastrój.
Uniosłem brwi, siadając naprzeciwko niego z miską płatków w rękach.
   -Wczoraj dobijała się na twój telefon setki razy, chyba chce z tobą pogadać... - wytłumaczył. - Niall, wiem, że jest ci ciężko z tą sytuacją, ale musisz pamiętać, że nie tylko tobie. Podejrzewam, że Michelle nie radzi sobie za dobrze...
   -Ta, pogadam z nią – uciąłem niechętnie. Wczorajsza rozmowa dawała mi się we znaki. Nie byłem wtedy sobą, a teraz to, co zmieniło mnie wczoraj w bezdusznego głupka, dzisiaj robiło ze mną podobne rzeczy. Czułem się jak pijany gówniarz. Przeczesałem palcami swoje włosy, po czym odliczyłem w myślach do dziesięciu, aby trochę się uspokoić. - Strasznie żałuję, że nie było mnie wczoraj przy Eve – wypaliłem szybciej niż nad tym pomyślałem. Nie chciałem się nikomu zwierzać.
   -Wiem – westchnął Harry, jednak zaraz potem uśmiechnął się promiennie. - Wygląda na to, że mamy gościa! - powiedział trochę głośniej, kiedy w drzwiach stanęła nasza przyjaciółka razem z Louis'em u boku.
   -Cześć – mruknąłem pod nosem patrząc na ubraną w szarą sukienkę Michelle. Nienawidziła nosić sukienek i wszyscy dobrze o tym wiedzieliśmy. Musiałem przyznać, że było jej w niej bardzo ładnie. Louis natomiast jak zwykle ubrany był jak motocyklista. Ostatnio jego styl bardzo się zmienił. Ba, sam Louis się zmienił. Nie było już śladu po żartach godnych przedszkolaka i szelkach przypiętych do kolorowych spodni. Strasznie wydoroślał. Może to przez ostatnie wydarzenia...? Śmierć naszych przyjaciół zmieniła każdego z nas w pewien sposób. Widocznie u niego padło na gust.
Dziewczyna skinęła tylko głową, lekko unosząc kąciki ust. Ten gest był tak wymuszony, że to aż czuło się w powietrzu.
   -Zjesz z nami? - spytał Harry, kierując swój wzrok na Michelle.
   -Chciała po prostu pogadać – powiedział za nią Lou, prowadząc ją za rękę do
stołu, przy którym siedzieliśmy, po czym odsunął dla niej krzesło. Ona kręciła tylko głową, mamrocząc coś pod nosem.
   -O co chodzi, Chell? - spytałem, siląc się na to, by spojrzeć jej w oczy. Była zagubiona.
   -Po prostu... Po prostu zawaliłam sprawę! - rozpłakała się, chowając twarz w dłoniach. Wymieniliśmy z Harry'm zdziwione spojrzenia, a Louis bez słowa podszedł do dziewczyny i ją do siebie przytulił. Ta wręcz zanurzyła się w jego ramionach, jakby chciała tam zniknąć. Kiedy trochę się uspokoiła, oderwała się od niego, poprawiając swoją sukienkę. On jednak stał wciąż obok niej niczym osobisty ochroniarz. Zmarszczyłem brwi.
   -Chelly, nic nie zawaliłaś – orzekł Harry, wpatrujący się w brązowowłosą.
   -Ależ tak... - wytarła oczy wierzchem dłoni. - Niall, przepraszam cię. Tak bardzo cię przepraszam... Nie powinnam jej pozwolić... Pozwolić jej... - jąkała się strasznie, wyrzucając z siebie nieskładne części zdań. Nadal cicho łkała. - Och, nie wiem co mówię... - oparła się łokciami o blat, po czym ułożyła twarz w swoich dłoniach.
   -Wiecie co? - zaczął Harry. - Oboje zbytnio zadręczacie się tym wszystkim. Jej tam nic nie grozi, na litość Boską! Oboje musicie się odstresować! Proponuję jakiś wypad do kina, czy na pizzę... Nie wiem! Ale coś ze sobą zróbcie, bo to jest już nie do wytrzymania! - rzucił, odkładając swój talerz do zlewu, po czym ucałował Chelly w policzek. - Wychodzę – powiedział, odwracając się do mnie. - A jak wrócicie, to macie być ogarnięci. Dopilnuj tego, Lou! - krzyknął, po czym usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwiami.
   -On ma rację – stwierdził szatyn. - Oboje wyglądacie okropnie.
   -Dzięki – mruknęliśmy równocześnie z nutką sarkazmu, na co dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.
   -Poważnie, idźcie się rozerwać.
   -Niby jak? - prychnąłem, kiedy Chelly wciąż powtarzała cicho słowo ,,rozerwać”. Kiedy ciągle to wymawiała, zdałem sobie sprawę, że zaczyna to nabierać dosłownego znaczenia. Przeszły mnie dreszcze.
   -Nie wiem! Ale zrób coś! - syknął mój przyjaciel, wskazując palcem niczego nieświadomą szatynkę. - Bo to mnie zaczyna przerażać... – dodał szeptem, patrząc na zamkniętą w swoim świecie Michelle.
   -Chelly...? - zacząłem niepewnie, obawiając się braku reakcji z jej strony. Ona jednak w końcu podniosła na mnie swoje czekoladowe oczy. Postanowiłem kontynuować. - Wyszłabyś ze mną do kina? - mruknąłem, sam nieprzekonany co do tego pomysłu. Pokręciła przecząco głową, a ja spojrzałem na Tomlinson'a, wzruszając ramionami w bezradnym geście. Niemo nakazał mi próbować dalej.
   -A może obejrzymy coś w domu? - wziąłem głęboki oddech, przygotowując się w duchu na odpowiedź przeczącą.
   -Możemy... - szepnęła, zdejmując z siebie czarny sweter. Za oknem zaczęło padać.


   -Wiedziałem, że wam się uda – pochwalił Harry, kiedy ja sprzątałem ubrania w moim pokoju. Musiałem zbierać się do pracy. - Wygląda o wiele lepiej – dodał, a ja wiedziałem, że na pewno nie chodzi mu o malejący bałagan w pomieszczeniu.
Jak na zawołanie pojawiła się Michelle.
   -Mogłabym zabrać się z tobą do domu? - spytała, wlepiając we mnie swój wzrok.
   -Jest dość późno. Nie chcesz zostać tutaj na noc? - spytałem życzliwie.
Uśmiechnęła się, ale pokręciła głową.
   -Nie będę robić wam problemu...
   -To żaden problem – wtrącił Harry. - Pustych sypialni mamy dość – powiedział ponuro. - Chociaż nie sądzę, żebyś chciała spać w sypialni Liam'a...
   -Jest jeszcze pokój Zayn'a – rzuciłem. Kiedy tylko zobaczyłem minę dziewczyny, miałem ochotę się spoliczkować. ,,Cholera, debilu, musiałeś to powiedzieć?” - skarciłem się w myślach. Michelle raz po raz otwierała i zamykała usta, nie wiedząc jak zareagować.
   -A więc załatwione – orzekł Harry. - Chodźmy już, Niall idzie do pracy, a ty im szybciej się położysz, tym lepiej... - zwrócił się do dziewczyny, zostawiając mnie samego w moim pokoju. Spojrzałem za okno. Ciekawe co u Eve...

~EVE~
Kiedy tylko Chell odjechała, usłyszałam za sobą nieprzyjemny kobiecy głos. Zanim się obróciłam, spojrzałam jeszcze przelotnie za okno. Nie wiem co miałam nadzieję zobaczyć... Może Ciebie...? Naprawdę nie wiem.
   -Witaj, Eve. Od dzisiaj do końca tego tygodnia będę twoją opiekunką. Jak podoba ci się w naszym ośrodku? - spytała wysoka, dobrze ubrana blondynka z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
   -Jestem tu dopiero od kilku minut... - przypomniałam, uświadamiając jej jak absurdalne było jej pytanie. Zignorowała to jednak i wskazała korytarz za nią, nakazując tym samym,
żebym udała się w tym kierunku.
   -Oto twój pokój - uchyliła przede mną drzwi, kiedy dotarłyśmy do końca białego korytarza. Zresztą... wszystko tutaj jest białe... Spojrzałam niepewnie do środka aby przyjrzeć się wnętrzu. Za nami rozległ się krzyk. Obróciłam się natychmiast, ale za nami nikogo nie było. Spojrzałam skonsternowana na kobietę, ale ta tylko bacznie mi się przyglądała. Znowu musiało mi się tylko wydawać... Westchnęłam cicho i postąpiłam krok naprzód, by chwilę później usłyszeć:
   -Za chwilę zaczynają się wasze zajęcia. Phoebe cię zaprowadzi.
Po czym aż wzdrygnęłam się, kiedy trzasnęły za mną drzwi.
Rozejrzałam się po wnętrzu przestronnego pokoju, utrzymanego w białych kolorach (mówiłam już o białym kolorze w tym ośrodku, prawda?). Pod oknem stały dwa niewielkie łóżka, nad każdym wisiała biała półka. Na środku położony był biały, udeptany dywan. Nie prezentował się zbyt przyzwoicie, ale postanowiłam to zignorować.
   -Cześć - dopiero teraz dojrzałam dziewczynę, siedzącą na jednym z łóżek. Zmarszczyłam brwi. Nie uwierzyłbyś, ale... Jezu, tak bardzo przypomina mi Cloe. Nie jestem jednak pewna czy nie jest to po prostu spowodowane tęsknotą za Clementyne...
Skinęłam tylko na powitanie głową.
   -To ty jesteś Eve, tak? Jesteś bardzo ładna - uznała, przekrzywiając lekko głowę. Zmarszczyłam brwi i pokręciłam zdziwiona głową. - Ależ tak - zapewniła gorliwie. - Długo tutaj będziesz?
   -Tydzień - oznajmiłam chłodno. - Tydzień - powtórzyłam dobitnie, jakby samą siebie chcąc przekonać.
   -Szkoda... To znaczy... Rzadko kto tutaj przychodzi...  Rozumiesz... A ty co tutaj robisz? - zmieniła nagle temat.
   -Właśnie mnie tutaj przyprowa...
   -Nie o to mi chodzi - uśmiechnęła się nieśmiało, a mnie zaparło dech w piersiach. Była tak strasznie podobna do naszej przyjaciółki, że wydawało mi się to aż przerażające. - Co zrobiłaś? Próba samobójcza? Przedawkowanie narkotyków? Podcięte żyły? - zgadywała.
   -Nie - aż wzdrygnęłam się, kiedy na nią spojrzałam. Widziałam w jej oczach, że była w stanie wymieniać próby samobójcze całą noc.
   -Więc co?
Aż cisnęła mi się na usta jakaś kąśliwa odpowiedź, ale przypomniała mi się mama, która na pożegnanie szepnęła mi do ucha ,,Bądź grzeczna". Westchnęłam cicho, siadając na łóżko najprawdopodobniej przeznaczone dla mnie.
   -Omamy.
   -Za omamy nie wsadzają tutaj... - przyjrzała mi się uważnie. Przymknęłam powieki, próbując przyswoić to, co właśnie mi powiedziała. Skinęłam tylko głową.
   -Chodź. Mamy zajęcia - powiedziała w końcu, kiedy zobaczyła, że nie uzyska odpowiedzi z mojej strony.
Poszłyśmy do niewielkiej sali, w której siedziała już duża grupa ludzi. Usiadłam koło Phoebe, aby przynajmniej nie wyglądać na tak samotną, na jaką w tej chwili się czułam.
   -Proszę o ciszę! - przekrzyczała tłum rudowłosa kobieta ubrana jak hipiska. Zauważyłam błysk w jej oczach, kiedy zwróciła wzrok w moją stronę. - Zaczynajmy...
Chciałabym móc napisać, co stało się dalej.
Uwierz mi, że bym chciała.
Jednak nic nie mogę sobie przypomnieć.
Przykro mi.
Kocham...
...bardziej niż powinnam
Ev


DZIEŃ DRUGI
~NIALL~
   -Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - usłyszałem, przechodząc koło drzwi łazienki. - Przecież to całe ukrywanie się nie będzie miało wtedy sensu!
Przystanąłem zaciekawiony i nasłuchiwałem dalszych słów młodej Smith.
   -Zayn, nie rozumiesz... - westchnęła.
Chwila, chwila... Czy ona powiedziała ,,Zayn”? Tak. Zayn. ZAYN. Cholera jasna! Ona rozmawia z Zayn'em!
   -Przecież... Przecież to nic nie da... Tak, tak mówiłam, masz rację, ale sytuacja się zmieniła – odparła dziwnym tonem. Chyba była wkurzona. - Zresztą... Rób co chcesz! Dobra! Tak! Cześć!
Już miałem brać nogi za pas, kiedy usłyszałem kroki w łazience, ale było za
późno. Michelle otworzyła z impetem drzwi, wpadając na mnie, nadal zdenerwowana. Spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem.
   -Ja... Um... Ja nie chciałem... - zacząłem się tłumaczyć.
   -To bez znaczenia. Ubieraj się. Jedziemy – zarządziła z miną nie przyjmującą sprzeciwu. A jeszcze przed chwilą była taka cicha i przygnębiona.
   -Gdzie?! - krzyknąłem, kiedy znikała już na schodach.
   -Do mnie – odparła, a już po chwili słyszałem jak rozmawia z Louis'em i Harry'm. Byłem strasznie otępiały. Spałem zaledwie trzy godziny, a od rana nie miałem jeszcze nic w ustach. Westchnąłem i sięgnąłem po szarą bluzę i jakieś adidasy. Już po chwili byłem na dole, sięgając po drodze po jabłko. Zatapiałem w nim właśnie zęby, kiedy usłyszałem poddenerwowanego Harry'ego.
   -Już, już! - uspokoiłem go, wsiadając z nimi do samochodu Louis'a.


Weszliśmy do domu dziewczyny pełni dziwnych podejrzeń. Nie wspomniała nic o tym, dlaczego musieliśmy tak szybko się tam udać, więc sam postanowiłem nie zaczynać tematu jej rozmowy telefonicznej.
Michelle otworzyła drzwi, po czym nakazała nam gestem ręki wejść do środka.
Nie czekając aż się rozbierzemy, pokierowała nas do salonu, po czym rzuciła swoją kurtkę na kanapę i stanęła do nas przodem.
   -O co tutaj chodzi, Michelle? - rzucił poddenerwowany Louis.
Chelly wzruszyła jedynie ramionami i przyłożyła swoją dłoń do czoła, przymykając oczy.
   -Musimy wam coś powiedzieć – oznajmiła zmęczonym głosem.
   -,,My”? - powtórzyłem niepewnie. Harry i Lou patrzyli na naszą przyjaciółkę z konsternacją malującą się na ich twarzach.
   -Tak – usłyszeliśmy za sobą znajomy głos.
Nie mogłem w to uwierzyć. Obróciliśmy się jak oparzeni i zobaczyliśmy przed sobą Zayn'a. Stał tam przed nami, cały i zdrowy. A tak się o niego martwiliśmy! Oprócz dnia pogrzebu, nie widzieliśmy go już od długiego czasu, nie dostając od niego żadnego znaku życia. Nadal to wszystko do mnie ni docierało.
   -CO TY TU ROBISZ, DO CHOLERY?! - ryknął Louis. Chyba pierwszy raz widziałem go w takim stanie. Harry instynktownie położył mu rękę na ramieniu, ale ten strzepnął ją gwałtownym ruchem. Spojrzałem na Michelle. Miała szeroko
otwarte oczy, ale wydawała się dziwnie spokojna, jakby spodziewała się tej reakcji.
Dopiero wtedy wszystko do mnie dotarło. Michelle przez cały ten czas ukrywała przed nami to, że wie gdzie jest Zayn. Oczywiście już wcześniej wszyscy mieli co do jej dziwnego zachowania dziwne podejrzenia, ale nikt z nas z pewnością nie wpadłby na to, że Malik ukrywa się właśnie u niej! I dlaczego się ukrywał?! Jak mogliśmy nie zauważyć?! Przecież byliśmy tutaj tyle razy! Chwila... Nie, nie byliśmy. Spojrzałem tępo na dziewczynę, uświadamiając sobie właśnie to, co mi umknęło. Za wszelką cenę unikała tego, byśmy tutaj przychodzili. Robiła to jednak na tyle sprytnie, że nikt z nas się nie zorientował.
   -Wszystko wam wytłumaczę – westchnął Zayn, wyrzucając swoje ręce do góry w obronnym geście. - Musimy porozmawiać – dodał, robiąc powolne kroki w naszą stronę.
   -Ano musimy... - wykrztusił oszołomiony Harry.
Louis jednak miał inne zamiary co do chłopaka. Ruszył do przodu zanim ktokolwiek zorientował się co chce zrobić. Jednym silnym ciosem wycelował pięścią w twarz Zayn'a. Tamten, jako że nie spodziewał się ataku, zatoczył się na komodę, stojącą za nim. Uderzył o nią z impetem, przewracając przy tym kilka ramek ze zdjęciami, starannie poustawianych na szafce.
Usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła. Malik w końcu jakoś złapał równowagę, a Michelle podbiegła do Louis'a, który raz jeszcze ruszył na Mulata. Dziewczyna zdążyła jednak powstrzymać szatyna, obejmując go swoimi wątłymi, w porównaniu do jego własnych, ramionami. Mówiła coś o tym, że ma się uspokoić. Louis jakby oprzytomniał i spojrzał na nią zamglonymi oczyma.
   -Należało mi się... - powiedział Zayn, podchodząc bliżej nas. Miał rozciętą wargę i zakrwawiony nos. Położył rękę na ramieniu Michelle, po czym po raz pierwszy od kiedy weszliśmy, spojrzał na mnie. Pociągnął nosem i otarł krew z twarzy wolną ręką. - Jednak teraz musimy z wami porozmawiać...

~EVE~
Obudził mnie trzask. Naraz szeroko otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą białą ścianę, jednak już po chwili się obróciłam i spojrzałam akurat prosto w oczy Phoebe, która przestraszona leżała w łóżku naprzeciwko mnie.
   -Co to było? - wyszeptałam. Otworzyła jeszcze szerzej oczy, kiedy na korytarzu rozległy się krzyki. Żadna z nas jednak nie poruszyła się, póki coś, albo raczej ktoś nie uderzył bezpośrednio w nasze drzwi. Nigdy nie należałam do odważnych, ale w tamtej chwili byłam po prostu strasznie ciekawa tego, co się stało, więc wstałam szybko z łóżka i ostrożnie otworzyłam drzwi, które pokrywała biała, już powoli odchodząca farba.
Zobaczyłam przed sobą pusty korytarz. Jedynym śladem przebywania tutaj kiedykolwiek ludzi była upuszczona przez kogoś chusta i ślad krwi na ścianie. Zastanawiałam się właśnie co mogło się tutaj stać, kiedy poczułam rękę na swoim ramieniu. Nie musiałam się obracać, żeby upewniać się kto to. Za mną oczywiście stała Phoebe.
   -Co się stało? - spytała. Już miałam odpowiedzieć że nie jestem przecież wróżbitą, ale zorientowałam się, że nie patrzy na mnie. Podążyłam wzrokiem w tym kierunku i zobaczyłam wysokiego chłopaka, opierającego się o framugę naszych drzwi. Momentalnie skurczyłam się w środku, uświadamiając sobie, że stoję w samej piżamie, składającej się jedynie z krótkich spodenek i t-shirt'u.
   -Hannah - odparł niskim barytonem, który momentalnie wypełnił pusty korytarz.
   -Co z nią? - spytałam, chociaż nie miałam pojęcia o kim oni mówią.
   -Skoczyła z okna - wyjaśnił, bacznie mi się przyglądając.
Phoebe zasłoniła usta dłońmi i patrzyła zszokowana na chłopaka. Ja stałam tam jak wbita w podłogę, kiedy uświadomiłam sobie, że hukiem, który słyszałyśmy był jej upadek. To nie wróżyło nic dobrego.
   -Co z nią? - powtórzyłam, ale wszyscy chyba wyczuli, że tym razem pytam o jedną, konkretną rzecz...
   -Nie żyje.
Phoebe zaczęła cicho łkać. Chłopak przytulił ją do siebie,
dodając otuchy. Pomyślałam, że dobrze, że to zrobił, bo wiedziałam jak bardzo dziewczyna tego potrzebowała. Skąd to wiedziałam? Och, czułam się tak samo...
   -Gdzie są wszyscy? - spytałam, rzeczowym tonem, przerywając ich chwilę żałoby.
   -Poszli na miejsce... wypadku - to ostatnie słowo, nie wiedzieć czemu, ciężko przeszło mu przez gardło.
Nie wytrzymałam i wróciłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi, zarazem zostawiając ich samych na korytarzu. Rzuciłam się na łóżko i wbiłam paznokcie we własne ramiona, kołysząc się w miarowym tempie. Próbowałam jakoś się uspokoić, powrócić do normalności, ale świat wokoło zaczął wirować i nie wyglądało na to, by miał przestać.
   -Eve...? - usłyszałam jak ktoś mnie woła. Przede mną zawisła w powietrzu twarz chłopaka, z którym wcześniej rozmawiałyśmy. Zmarszczyłam brwi, bo w pewnym momencie, zaczęła ona przekształcać się w całkiem coś innego. Przymknęłam oczy, aby nie widzieć tego wszystkiego, jednak po chwili usłyszałam Twój głos... Nie mogłam nie upewnić się, czy to nie Ty. Musiałam sprawdzić.
Otworzyłam szeroko oczy, widząc przed sobą Twoją twarz.
   -Eve - powtórzyłeś.
   -Zostawiłeś mnie tutaj! - zaczęłam krzyczeć. - Nie chcę cię znać, rozumiesz?!
   -EVE! - krzyk chłopaka podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Był wręcz przeszywający. Wszystko wróciło do normy. Spojrzałam na ich obojga. Stali nade mną ze zmartwionymi minami. Po chwili uświadomiłam sobie jednak, że nie jesteśmy w pokoju sami. Za nimi zobaczyłam kobietę, która była moją opiekunką. Podeszła bliżej mnie.
   -Eve, ubierz się szybko. Za chwilę mamy terapię.
   -Teraz? - zdziwiłam się. W pokoju nie było nawet zegarów, więc zaczynałam tracić poczucie czasu.
Kobieta skinęła tylko głową i wyszła z pokoju, zostawiając mnie tam z moją uderzająco podobną do Cloe współlokatorką. Chłopaka pociągnęła za sobą. Podejrzewam, że mieli zakaz przebywania w pokojach dziewcząt.
Chwyciłam prędko sweter i jeansy, po czym wręcz wybiegłam z pokoju, zostawiając Phoebe ze zdziwioną miną.
Przepraszam, nie opiszę Ci przebiegu terapii. To dla mnie zbyt... upokarzające? Tak, wiem, że to dziwaczne, ale tak właśnie się czuję.
Po obiedzie (mają tutaj okropne jedzenie) mieliśmy kolejną terapię grupową. Nawet nie wiem jak nazywają się te zajęcia... Kazali nam malować. MALOWAĆ. Nie wiem jak może mi to pomóc. Chciałabym mieć tutaj przy sobie Chelly. Albo Ciebie.
Byłoby mi znacznie łatwiej wszystko zrozumieć.
Dobrze się bawicie?
Mam nadzieję, że tak.
Bo mnie wcale nie jest wesoło.
Kocham
Ev


DZIEŃ TRZECI
~NIALL~
Spojrzałem na pustą butelkę, stojącą przed nami.
   -Niall, wszystko okay? Wyglądasz, jakbyś zaraz miał rzygać – odchrząknęła Michelle. Tak właśnie się czułem. Nigdy nie miałem mocnej głowy, a ilość alkoholu, który wlałem w siebie tego dnia utwierdzała mnie w tym przekonaniu.
   -Fajnie, że zgodziłaś się ze mną posiedzieć – westchnąłem, kładąc się na moim łóżku. Dziewczyna zrobiła to samo po chwili wahania.
   -Mhm – mruknęła przeciągle, tak jak ja wpatrując się w sufit. -Tęsknisz za nią? - spytała ni stąd, ni zowąd.
   -Ehm, ta, jasne – wybełkotałem. Giętki od alkoholu język strasznie utrudniał mi mówienie. Westchnąłem i postanowiłem jednak udzielić odpowiedzi godnej zakochanego chłopaka: - Tak cholernie bardzo, że mi się to kurwa w głowie nie mieści.
No i mamy romantyka.
   -Tak, ja też... - Chelly pociągnęła głęboki łyk procentowego napoju.
   -Nadal nie ogarniam tego, co nam wczoraj powiedzieliście... Chora sprawa, nie? - mruknąłem prawie niezrozumiale, jednak jako, że pijany z pijanym zawsze się dogada, moja przyjaciółka przytaknęła z powagą.
   -Ano...
   -Naprawdę myślicie, że za to wszystko jest odpowiedzialna ta mafia? Jezu, to ile on wisi im pieniędzy? - zaśmiałem się gardłowo. - Żeby spowodować śmiertelny wypadek i usiłować udusić kolejnego człowieka za kilka przekrętów?
   -Ano... - powtórzyła niemrawo. - To mafia – dodała, wzruszając ramionami.
   -Czekaj, czekaj... Czyli wasze podejrzenia padają konkretnie na tego całego Jacob'a?
   -Jamesa – poprawiła automatycznie. - No tak. To w końcu on przyprowadził do
mnie Eve. Jak już ci wcześniej mówiliśmy, według nas to wszystko było ukra...urka... uk... - zaśmiała się po kilku nieudolnych próbach przezwyciężenia pijackiego bełkotu. - ...ukartowane – wydusiła w końcu.
   -Ale ty jesteś zalana – zacząłem się śmiać, szturchając jej ramię.
   -Ty... ty też – wskazała na mnie palcem i zmrużyła oczy, po czym oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
   -To głupie, że zadręczamy się Eve – orzekłem w końcu.
   -Nie mów tak! - skarciła mnie.
   -Nie, nie o to mi chodziło... - zacząłem tłumaczyć. - Oni wszyscy mają rację. Przecież nie jest torturowana krzesłem elektrycznym i takie tam... To tak, jakby... jakby miała wakacje! - rzuciłem, idiotycznie się śmiejąc. Już sam nie wiedziałem co mówię. Po chwili Michelle dołączyła do mnie, śmiejąc się serdecznie. Tak minął nam cały dzień.

~EVE~
   -Ev! - Phoebe pomachała mi drobną dłonią przed twarzą. - Odezwij się.
Wzruszyłam jedynie ramionami, bo nie wiedziałam nawet o czym wcześniej mówiono w tym dziwnym towarzystwie.
Byliśmy właśnie w pokoju terapii, czekając na następne zajęcia. Phoebe, Dominic - bo tak właśnie jak się okazało, miał na imię przyjaciel Phoebe, który wczoraj był u nas - a także Jessica, David i Ruby, których poznałam dzisiaj rano. Nie wydawali się szczególnie przyjaźni, za to strasznie rozmowni. Zdawali się nie przestawać mówić, kiedy ja prawie cały czas milczałam, przyglądając się ich reakcjom na poszczególne słowa i sytuacje.
   -Tak to się właśnie zaczyna - orzekł fachowym tonem Dave, a Jessica zaśmiała się nieprzyjemnie.
   -Co takiego? - spytałam, skonsternowana.
Zaczęli śmiać się jeszcze bardziej, a ja zmarszczyłam brwi.
   -Dajcie spokój - mruknął Dominic, zerkając na mnie niepewnie.
   -Tak, to było niegrzeczne - przytaknęła ciemnoskóra Ruby poważnym tonem, ciągle wystukując na blacie stołu znany jedynie sobie rytm. - Jessica, zostaniesz ukarana - wspomniała groźnym tonem.
   -Ukarana? - powtórzyłam niepewnie.
   -Tak, ona twierdzi, że zaraz stanę w płomieniach, jeśli nie zacznę błagać o litość - ponownie zaśmiała się Jessica, a ja stwierdziłam, że jej śmiech jest czymś, czego nie chcę słyszeć nigdy więcej. - Nie martw się blondyneczko, nic takiego nie będzie mieć miejsca - pochyliła się nad stołem i pociągnęła mnie lekko za włosy. Skrzywiłam się nieco, a ona cofnęła się do poprzedniej pozycji. Przy tej czynności rękaw jej zniszczonego swetra lekko uchylił jej przedramię, które nie miało chyba miejsca bez blizny. Na całej szerokości nadgarstka miała wytatuowany napis: ,,LET'S FLY".
Ponownie zmarszczyłam brwi, a ona, kiedy tylko zorientowała się na co patrzę, szybko ściągnęła rękaw aż po kostki palców. Zazgrzytała zębami i spojrzała na mnie wrogo.
Poczułam się jak intruz.
Przygryzłam nerwowo wargę i założyłam włosy za ucho. Marzyłam o tym, żeby stąd uciec. Nie zastanawiając się dłużej, wstałam chcąc opuścić pokój. Gdy tylko miałam postawić pierwszy krok, poczułam ramiona na swoich barkach, usadzające mnie ponownie na krześle, przez co z impetem uderzyłam plecami o oparcie. 
   -Nigdzie się nie wybierasz - usłyszałam męski głos, który od razu wywołał nieprzyjemne mrowienie w dole moich pleców.
   -Josh, opanuj się.
W tym momencie do sali weszła blondwłosa kobieta, lustrując mnie i chłopaka stojącego za mną zdziwionym spojrzeniem. 
Próbowałam opanować łzy napływające mi do oczu, wywołane mocnym uściskiem Josh'a. 
Zamknęłam oczy i zacisnęłam prawą rękę w pięść. Wtedy usłyszałam Twój perlisty śmiech, tak zaraźliwy, przyjemny śmiech, ten za którym tęsknię. 
Gdy rozluźniłam krwawiącą rękę (tak mocno wbiłam paznokcie), poczułam inną dłoń, zaciskającą się na mojej i nagle cały ból minął. Wszystko zniknęło. 
Stałam nad samym brzegiem Tamizy, ubrana w zwiewną białą sukienkę w koronkowe wzory. Zamknęłam oczy, unosząc twarz ku niebu niczym rozkwitający kwiat. Uwielbiałam słoneczne dni, które w Londynie nie zdarzały się często. 
Zaczęłam śmiać się pod nosem, rozkładając ręce i kręcąc się wokół własnej osi. Po kilku okrążeniach zmęczona opadłam na ławkę, śmiejąc się jeszcze głośniej. Przechodzący obok ludzie dziwnie mi się przyglądali, jednak szczerze odwzajemnili mój gest. W pewnym momencie stanęłam na drewnianym oparciu, chwiejąc się i coraz głośniej zanosząc się spazmatycznym śmiechem. Nie obchodziło mnie to, że zaraz mogłam spaść, kończąc ze złamaną nogą albo inną częścią ciała. 
-Eve, co ty robisz? Chcesz spaść? - usłyszałam zaniepokojony głos mojego chłopaka, a po chwili poczułam jego ręce bezpiecznie oplatające się wokół mojej tali. Lekko zeskoczyłam z ławki, wspierana jego mocnym uściskiem. 
-Też się cieszę, że cię widzę, kochanie - odpowiedziałam, ignorując jego ostrzeżenia. - Gdzie dzisiaj idziemy? - zapytałam, składając pocałunki najpierw na policzku, później w kąciku ust a następnie na ustach chłopaka. 
-A na co masz ochotę? - zapytał pomiędzy pocałunkami.
-Tradycyjnie, podwójna waniliowa latte z dużą babeczką i spacer po parku - wzruszyłam ramionami, łapiąc chłopaka za rękę i prowadząc do naszej ulubionej kawiarni. Po chwili zatrzymałam się i złożyłam kolejny pocałunek na jego ustach. - Kocham cię, Niall.
Później obudziłam się w swoim łóżku...
Phoebe powiedziała mi, że zemdlałam.
Ev

DZIEŃ CZWARTY
~NIALL~
   -Hm, okay – powiedziałem trochę zdziwiony do komórki. - Poszukam tego i zaraz przyjadę. Tak... Pa – rozłączyłem się. Nadal bolała mnie głowa. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem bezpośrednio do pokoju Zayn'a.
   -Gdzie to może być...? - powiedziałem sam do siebie, szperając po półkach Malika. Kosmetyczka, kosmetyczka... gdybym jeszcze wiedział jak to wygląda! Przeglądałem kolejne szuflady komody, stojącej nieopodal łóżka, kiedy nagle spojrzałem na czarną pościel. No właśnie. Łóżko. Padłem zaraz na podłogę, odchylając kołdrę. Spojrzałem pod łóżko. Było za ciemno, żebym cokolwiek tam zobaczył, więc po omacku sięgnąłem tam ręką. Natrafiłem palcami na jakiś bliżej niezidentyfikowany kształt, po czym bez wahania pociągnąłem przedmiot do siebie. Spojrzałem zdziwiony na to, co miałem w rękach. Podniosłem się na równe nogi, po czym uznałem, że to po prostu zeszyt. Na okładce był cały pomazany jakimś flamastrem. Odchyliłem niepewnie okładkę, a moim oczom ukazała się strona, cała zapisana jakby pospiesznym, nierównym pismem.
W każdej linijce widniało kilkakrotnie zapisane jedno zdanie: ,,Kocham ją”
Zmarszczyłem brwi i przeglądałem dalej. Reszta kartek wyglądała identycznie.
Wszędzie to samo. Kocham ją, kocham ją, kocham ją...
Byłem pewien, że pismo należy do Zayn'a.
   -Dobry Boże... - szepnąłem, przerzucając w ekspresowym tempie resztę kartek. Podniosłem wzrok, wplatając swoje palce we włosy. Moje oczy padły na nic innego, jak małą torebeczkę, stojącą na komodzie zaraz obok zdjęcia rodziny Zayn'a. Przeklęta kosmetyczka. Zgarnąłem ją zwinnym ruchem i z zeszytem w ręce ruszyłem do samochodu.


   -Wielkie dzięki, Niall'er – dziewczyna rzadko tak się do mnie zwracała.
   -Nie ma za co... Ehm... Jest Zayn? - wykrztusiłem w końcu.
Michelle pokiwała tylko głową i zaprowadziła mnie na górę. Otworzyła przede mną drzwi pokoju, w którym jeszcze nigdy nie byłem. Moim oczom ukazał się Mulat, siedzący na łóżku w półmroku. Zasłony były zasunięte, a jedyne światło dawała mała lampka nocna, stojąca na półce.
   -Niall – uspokoił samego siebie, zamykając za mną drzwi.
   -Cześć – odparłem, wyjmując z tylnej kieszeni spodni zwinięty zeszyt. - Znalazłem to dzisiaj u ciebie... Podejrzewam, że to twoje – wręczyłem mu przedmiot.
Spojrzał na zwitek papierów w milczeniu, a później przeniósł swój wzrok na mnie. Nagle poczułem się tak, jakbym miał przed sobą całkiem innego Zayn'a niż tego, który do niedawna jeszcze mieszkał razem z nami.
   -Dzięki – mruknął, po czym schował zeszyt pod poduszkę.
   -Powiedziałeś jej? - wypaliłem.
   -O czym? - obrócił się szybko w moją stronę.
   -No... Że ją kochasz... - wzruszyłem bezradnie ramionami. Byłem pewny, że się
zaczerwieniłem. Jezu, że też to ja zawsze muszę wyglądać jak burak.
   -Nie ma o czym mówić, Niall – westchnął ciężko, siadając na podłodze, zaraz przed łóżkiem. - To strasznie porąbana sprawa... - dodał, kryjąc twarz w dłoniach.
   -Może jednak powinieneś...? - zaproponowałem, siadając obok niego.
   -Niall, zostaniesz na obiad? - usłyszeliśmy podniesiony głos Chelly. Stała za drzwiami.
   -Wiesz, że ja jedzenia nigdy nie odmawiam! – odparłem, a ona zaśmiała się perliście i zeszła na dół.
   -Nie, nie powinienem. Nie będę niepotrzebnie mieszał jej w głowie, kiedy już zaczyna sobie wszystko układać – odpowiedział po chwili. Pokiwałem tylko głową. Przygotowywałem w głowie to, co chcę mu powiedzieć, o co spytać.
Miałem dziwne przeczucie, że Eve wiedziałaby co zrobić.

~EVE~
   -Jak myślisz, długo jeszcze będzie spała? -  usłyszałam delikatny dziewczęcy głos, pobrzmiewający blisko mojego ucha. Otworzyłam oczy i spróbowałam się podnieść, jednak moje plany pokrzyżował mocny ból głowy. 
   -Co wy tu robicie? - zapytałam, patrząc na ludzi zebranych w moim pokoju, chyba połowa pacjentów się tutaj zbiegła. - O co chodzi? 
   -Dobra ludzie, nie ma tu nic ciekawego do oglądania! Dziewczyna się obudziła, więc możecie już sobie iść! - w tłumie rozpoznałam głos Dominica, który zaczął wypraszać ludzi ledwie mieszczących się w naszym pokoju. 
Gdy wszyscy już wyszli chłopak usiadł na skraju mojego łóżka. Siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w siebie na wzajem. W pewnym momencie chłopak pobladł i szybko podał mi pudełko chusteczek, stojących na szafce obok. Zdezorientowana przejechałam ręka po twarzy, a na palcach poczułam dziwną ciecz, która później okazała się krwią. Szybko wyciągnęłam kilka chusteczek i przyłożyłam je do nosa i lekko odchyliłam głowę do tyłu.
   -Zadławisz się - usłyszałam szept, wydobywający się z jego ust. - Nie powinnaś... - odchrząknął, chcąc ukryć łamiący się głos. - Powinnaś pochylić głowę do przodu, bo możesz się zadławić... krwią - ostatnie słowo powiedział z nieukrywaną niechęcią i obrzydzeniem. 
Zrobiłam tak, jak powiedział. 
Siedząc z głową pochyloną w przód coraz mocniej przyciskałam chusteczki do płatków nosa. 
   -Dlaczego jesteś w tym...ośrodku? - zapytałam, lekko się podnosząc. Chciałam jakoś przerwać ciszę. Przez twarz chłopaka przeleciał prawie niezauważalny grymas. 
   -Długa i nieprzyjemna historia...
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się sama do siebie.
   -Mój lekarz mnie tu wysłał, zgodziłam się pod warunkiem odstawienia leków  -  powiedziałam przypominając sobie nie jedną niemiłą rozmowę. - Taki rodzaj eksperymentu. Za trzy dni mnie tutaj nie będzie... 
   -Powinnaś się cieszyć - stwierdził chłopak, blado się uśmiechając.
   -Tylko dlaczego mnie to właśnie nie cieszy? 
   -Boisz się.
   -Słucham? - zapytałam marząc o tym, że jednak się przesłyszałam.
   -Boisz się tego, że to wszystko znowu cię przerośnie i nie dasz sobie po prostu rady... - spojrzałam na niego, mając wielką nadzieję, że to, co mówi dzieje się tylko w mojej głowie, chcąc wierzyć, że nie wypowiedział tych słów na głos. - Może masz rację Ev, może jesteś za słaba na to, może sama idea życia cię przerasta. Masz syndromy schizofrenika... Ale zadam ci pytanie, dobrze? - lekko kiwnęłam głową, zgadzając się. - Myślałaś kiedyś o samobójstwie,  o tym, że nie masz już siły zyć? Marzyłaś o śmierci, nie ważne w jaki sposób miałoby się to stać? 
   -Nie - odpowiedziałam łamiącym się głosem, ręką lekko dotykając szyi. 
   -Nie zastanawiało cię to kiedyś? - zadał kolejne pytanie, ale tym razem nie czekał na moją odpowiedź. - Może cząstka ciebie wciąż walczy, może jeszcze się nie poddałaś w stu procentach. Nigdy nie szukałaś głębszego sensu w tym wszystkim, nigdy nie zastanawiałaś się dlaczego właśnie ciebie to spotkało? Ja też kiedyś myślałem, że nie ma dla mnie już szansy, uważałem że nawet kiedy będę próbował odbić się od dna to i tak spadnę na dół, albo jeszcze niżej. Zastanów się nad tym czego ty właśnie potrzebujesz... To nie jest egoistyczne, czasem po prostu warto. Poszukaj tej części, która jeszcze walczy i znajdź siłę, którą kiedyś miałaś w sobie, bo takie rzeczy nie zdarzają się słabym ludziom.
Gdy skończył wstał i ruszył w stronę drzwi. Nie wiedziałam co powiedzieć, to był jeden z niewielu momentów, w którym nie wiedziałam jak się zachować. Ramiona dziwnie opadały wzdłuż tułowia, a chusteczki które miałam w dłoni znajdowały się na podłodze. 
   -Przedawkowałem i chciałem popełnić samobójstwo.
   -Słuch.... 
   -Pytałaś dlaczego tu jestem - wyjaśnił i zniknął za białymi drzwiami. 
Oszołomiona rozejrzałam się po pustym pokoju i dopiero w tym momencie zorientowałam, że jestem w nim sama, brak obecności Phoebe zdawał się dziwnie niecodzienny. 
Dłużej o tym nie myśląc wyszłam z pustego pokoju, kierując się do bliżej nieokreślonego miejsca. Przechodząc przez biały korytarz mijałam pozamykane białe drzwi. Po kilku dniach w tym miejscu ten kolor zaczynał działać na nerwy. Szłam niekończącym się korytarzem, wytężając słuch. Nie było słychać nic, do czasu aż doszłam do drzwi otwartych na oścież.
   -Nie powinieneś tego robić - usłyszałam delikatny dziewczęcy głos, należący do Phoebe. Dziewczyna siedziała na łóżku, plecami odwrócona do drzwi. Towarzyszył jej chłopak lekko pochylony nad białym stolikiem nocnym.
   -Nie chcesz, nie musisz brać więcej dla mnie. Przynajmniej nie będę musiał kombinować drugiej działki - stwierdził blondyn i coś wciągnął, po chwili się podnosząc i odwracając w moją stronę. 
Chłopak szybko podbiegł do mnie i przycisnął do ściany, łapiąc za szyję i lekko podnosząc.
   -Nic nie widziałaś, nic nie słyszałaś, nie było cię tu... - powiedział, mocniej zaciskając ręce na moim gardle. - ZROZUMIANO?! 
   -Ta... Ta... Tak - ledwo wybełkotałam, po czym z impetem upadłam na ziemię, nareszcie uwolniona od dłoni chłopaka. 
Panicznie łapiąc powietrze, próbowałam się uspokoić, jednak z mizernym skutkiem. Po chwili poczułam jak delikatna dłoń mnie obejmuje i próbuje podnieść. 
   -Zaprowadzę cię do pielęgniarki - oznajmiła ognistowłosa, prowadząc mnie przez biały niekończący się korytarz. 
Po kilku minutach, które dla mnie ciągnęły się w nieskończoność, siedziałam już na kozetce w obszernym białym gabinecie pielęgniarki. 
Kobieta podała mi leki na uspokojenie, po których nic nie pamiętam.
Nie wiem nawet czy zasnęłam, czy jednak normalnie funkcjonowałam, w co osobiście wątpię. 
Nie pamiętam...
Tęsknię.
Ev
DZIEŃ PIĄTY
~NIALL~
Poszedłem rano do pracy. Nienawidziłem tego, że nawet w wakacje muszę harować jak wół, żeby jakoś się utrzymać. Miałem tego wszystkiego powyżej uszu. Kiedy po południu wyszedłem z knajpy i siedziałem już w samochodzie, sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do Harry'ego. Harry zawsze wiedział co powiedzieć. Zacząłem z nim rozmawiać, odpalając silnik samochodu. Po prostu potrzebowałem kogoś obok siebie.
Po kilku przejechanych kilometrach, zatrzymałem się przed cmentarzem. Powiedziałem Harry'emu, że muszę już kończyć. To był impuls. Wysiadłem z auta i je zamknąłem. Z łatwością odnalazłem odpowiedni nagrobek. Stanąłem przed czarną płytą z rękami w kieszeniach, kopiąc kamienie na ziemi.
   -Boże, co ja tu robię? - westchnąłem zrezygnowany, zdając sobie sprawę z tego, jak żałosne jest moje zachowanie. ,,Przyszedłeś wypłakać się jak małe dziecko? Och, Niall, to takie dojrzałe...” - tego typu myśli zaczęły pojawiać się w mojej głowie.
   -Zabrali nam ją... - wypaliłem w końcu, jakby martwa dziewczyna mogła mnie
usłyszeć. - Zabrali. Ale nie martw się, to tylko tydzień – powtórzyłem to, co sam słyszałem wciąż przez ostatnie pięć dni. - Już pojutrze po nią pojedziemy. Mam nadzieję, że jest jej tam dobrze... Że czuje się lepiej – wzruszyłem ramionami, przyglądając się nadal złotym literom, układającym się w nazwisko Clementyne. Czułem się jak idiota, mówiąc do kamienia. - Nie wiem co mam ze sobą zrobić... To tak, jakbym stracił kolejnego z was, moich przyjaciół... Nie wiem co mam robić. Nie wiem – powiedziałem już trochę głośniej. Westchnąłem i spojrzałem na szare niebo. Zaczynało się ściemniać. - Zresztą... Mam nadzieję, że u was też wszystko w porządku...? - odpowiedziała mi cisza. Bo czego innego mogłem oczekiwać? - Powiedz Liam'owi, że za nim tęsknię... Wszyscy tęsknimy. Za tobą też... - szepnąłem, jakby w obawie, że ktoś może usłyszeć moje żale. Kopnąłem butem kamyk i obróciłem się na pięcie. Wsiadłem do samochodu z pojedynczą łzą w kąciku oka. Szybko jednak ją starłem. Muszę być silny.

~EVE~
Od razu po przebudzeniu ruszyłam do łazienki, aby w spokoju się odświeżyć. Po dosyć długim i całkiem przyjemnym prysznicu wróciłam i ubrałam się w obszerną koszulkę, bardzo obcisłe rurki oraz trampki. Mała odmiana od tego co nosiłam przez ostatnie cztery dni. 
Po dłuższym spacerze przez korytarz trafiłam do stołówki, w której większość pacjentów właśnie konsumowała wielce pyszne śniadanie. Bez zastanowienia podeszłam do niewielkiej skórzanej kanapy, stojącej pod ścianą w kącie wielkiego pomieszczenia. Gdy usiadłam, automatycznie podciągnęłam nogi pod brodę, a moja ręka powędrowała w kierunku kieszeni dżinsów. Po chwili zrezygnowana wróciłam z powrotem, przypominając sobie o zakazie używania i posiadania telefonów. 
Przejechałam wzrokiem po pomieszczeniu. Nic ciekawego się nie działo. Przy jednym ze stolików siedziała dziewczyna, w ręce obracając jabłko. Nie wyglądała na zaciekawioną owocem. 
   -Zaburzenia odżywiania, po naszemu anoreksja... - oznajmiła rudowłosa dziewczyna, siadająca obok mnie. - Uzależnienie od narkotyków - wskazała stolik przy którym siedziała grupka chłopaków. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie ich zachowanie. Wszyscy maksymalnie pochyleni nad blatem tylko jeden, wyglądający jak chodząca śmierć, przyglądał się osobom w stołówce. - Okaleczanie i próba samobójcza - tym razem spojrzała na inny stolik. 
   -Dziękuję - przerwałam dziewczynie, próbując się uśmiechnąć. - Za to, co wczoraj zrobiłaś. 
   -Nie ma sprawy, z jednej strony to także była moja wina. Lepiej nie wchodź Josh'owi w drogę, bo nieprędko stąd wyjdziesz... - uśmiechnęła się blado i wstała z kanapy, ruszając w stronę wyjścia. - Na co czekasz? Musimy iść na terapię. 
Po terapii nic się nie działo.
Dowiedziałam się, że w ośrodku jest biblioteka z dość pokaźnymi zbiorami. 
Pewnie przewidujesz jak to się skończyło. 
Eve

DZIEŃ SZÓSTY
~NIALL~
Po południu nie wytrzymałem i wsiadłem w samochód. Nie myśląc nad tym, co dokładnie robię, w końcu znalazłem się na parkingu przy żelaznym ogrodzeniu. Oparłem się o maskę samochodu, spoglądając w okna. Nie miałem pojęcia co ja tutaj robię. Za jedną z szyb zobaczyłem tak upragniony od tygodnia widok – niską blondynkę. Siedziała na parapecie i przyglądała mi się ze zdziwioną miną. Nie, to wszystko musiało mi się przywidzieć... Przetarłem oczy i ponownie spojrzałem w tamto okno. Dziewczyna zniknęła. A może po prostu nigdy jej tam nie było...? Zrezygnowany wsiadłem do samochodu i jak najszybciej odpaliłem jego silnik. Rozum płata mi figle... A los śmieje mi się w twarz. Szczęście, że już jutro się z nią zobaczę.

~EVE~
   -Słuchasz mnie? - Dominic zadał pytanie, tym samym wyrywając z zamyślenia. -Jesteś dzisiaj jakaś nieobecna... 
   -Nie czepiaj się jej, jutro wychodzi, czemu się dziwisz? - zapytała Phoebe i zaśmiała się. - Jak się nazywa? 
   -Słucham? - odpowiedziałam, nie wiedząc o co pyta. 
   -Chłopak, o którym tak myślisz? Jak się nazywa? - wyjaśniła i przysunęła się bliżej. Dominic teatralnie przewrócił oczami i machnął ręką w stronę dziewczyny. Ja mimowolnie się uśmiechnęłam, a rumieniec wylał mi się na twarz. 
   -Niall - odpowiedziałam, spuszczając głowę.
   -Fajne imię - odpowiedziała, spoglądając na mnie wymownie. - No opowiadaj dalej - zachęciła ciepłym uśmiechem.
   -Uważaj Ev - ostrzegł Dominic. - Jak zaczniesz o kimś opowiadać, a szczególnie o chłopaku, to przy niej prędko nie skończysz. 
   -Ma blond włosy i niebieskie oczy - zaczęłam, spoglądając na podekscytowaną twarz dziewczyny, a potem chłopaka. - Dwa lata temu przeprowadził się z mamą i bratem do Los Angeles, a od kilku miesięcy mieszka z przyjaciółmi nie daleko Nowego Jorku. 
   -Nie jest z USA? - zapytał Dominic tak, jakby nagle zainteresował się naszą rozmową. 
   -Nie. Pochodzi z Irlandii - wyjaśniłam, lekko się uśmiechając. - Ja też nie jestem stąd. Londyn, przeprowadziłam się jak miałam dziesięć lat - dodałam, widząc zdziwione twarze moich towarzyszy.
   -Dlaczego mieszka tu, a nie z mamą i to jeszcze tak daleko? - zapytała Phoebe, przerywając krępującą ciszę. Czyli powracamy do tematu Niall'a...
   -Wyrzucili go i jego przyjaciół ze szkoły, ich rodzice stwierdzili, że muszą nauczyć się odpowiedzialności, więc postanowili spróbować tutaj... Jak na razie dobrze im idzie. 
Dominic prychnął i zrobił dziwną minę na co dziewczyna siedząca obok mnie zgromiła go wzrokiem. 
,,Gdyby wzrok mógł zabijać'' - przypomniałam sobie moje ulubione powiedzenie, odnoszące się do Jill.
   -Zawsze musisz wszystko zepsuć. 
Nie zwracając uwagi na ich słowne przepychanki, wstałam z krzesła i ruszyłam w stronę okna. Siadając na parapet, przyglądałam się autom przejeżdżającym obok ośrodka. W pewnym momencie na parkingu zaparkował znany mi czarny samochód. Moje ciało napięło się jak struna i czekało na rozwój sytuacji. Po niespełna minucie z samochodu wysiadł blondyn ubrany w dresy. Na głowę niedbale naciągnął czapkę, spod której wydobywały się niesforne kosmyki włosów, na nosie miał przeciwsłoneczne okulary. 
Rozejrzałam się po pokoju i wstałam szybko, wychodząc z białego pomieszczenia. Przebiegłam korytarzem, zatrzymując się obok recepcji, w której siedziała pielęgniarka zapatrzona w telewizor. Przeszłam obok wielkiego kontuaru, nie rzucając się nikomu w oczy. Końcową drogę również przebiegłam, otwierając z impetem wielkie drzwi. Zdyszana ruszyłam w stronę wielkiego parkingu, na który, według regulaminu, nie wolno było nam wchodzić. Pobiegłam do miejsca, w którym powinno być zaparkowane auto. Moje rozczarowanie dało jednak o sobie znać. 
   -Jesteś żałosna Ev - powiedziałam sama do siebie, siadając na chodniku. - Co ty sobie wyobrażałaś, co? Myślałaś, że co, będzie piękny ,,happy end''? Wyciągnie cię z wariatkowa, na które sama się zgodziłaś?! Jesteś żałosna i beznadziejna... 
   -Masz rację - odwróciłam się i nie byłam gotowa na to, co zobaczę: Liam, Cloe i mój tata - szli w moją stronę. 
   -Nareszcie się tego doczekaliśmy - powiedziała z wielkim uśmiechem Clementyne. 
   -Wy... Wy nie żyjecie. To nie jest prawdziwe!!! To się nie dzieje naprawdę! 
   -Może i nie żyjemy - szatyn przyznał mi rację, zaraz jednak dodał: - ale byliśmy przy tobie Ev. Czekaliśmy, aż skończysz tę całą szopkę i przyznasz się sama przed sobą, że już nie ma sensu oszukiwać siebie i bliskich jaka silna jesteś. 
   -O czym ty mówisz? - zapytałam, próbując zrozumieć o co im chodzi. 
   -Jesteś chora, Eve - oznajmił mi ojciec, podchodząc do mnie i głaszcząc mój policzek. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętałam sprzed tych dziewięciu lat. - Jesteś chora od dziecka. To dlatego was zostawiłem. Byłaś dla mnie zwykłym ciężarem, niestety twoja matka powiedziała, że cię nie zostawi, więc kazałem jej wybierać. Niespodziewanie wolała ciebie  - opowiadał to z nutą kpiny w głosie. - Znasz to powiedzenie: ,,Jeśli kogoś kochasz pozwól mu odejść''? Pozwoliłem twojej mamie odejść, codziennie zastanawiając się dlaczego wolała ciebie. 
Obraz znajdujący się przed oczami rozmazał się w jednej sekundzie. 
   -Och, nie płacz kochanie, my tylko chcemy szczęścia naszych przyjaciół, które ty tylko odbierasz - zaczęła Cloe przesłodzonym głosem. -  Gdybyś była na naszym miejscu, postąpiłabyś tak jak my, uwierz mi kochanie. 
   -Nie mów tak do mnie! - krzyknęłam w stronę dziewczyny. - Nie jesteście prawdziwi!!! Nie zwracaj się do mnie ,,kochanie"!!! 
   -Uwierz nam, robiliśmy wszystko, żebyś skończyła swoje życie, niestety nawet James sobie nie poradził...
W tym momencie ktoś zaczął mnie dusić, coraz mocniej zaciskając chude, ale za to bardzo długie palce na mojej szyi. Zaczęłam się szarpać, próbując chociaż trochę rozluźnić uścisk mojego oprawcy. 
Gdy już nie miałam siły na dalszą walkę, usłyszałam głośny krzyk Phoebe.
   -Eve! - dziewczyna podbiegła do mnie, a ja opadłam na ziemię. - Ev, już dobrze nic ci nie jest, zaraz będą tu pielęgniarki będzie dobrze, obiecuję, będzie dobrze - mówiła lekko drżącym głosem, głaszcząc mnie po głowie.
   -Zabierz mnie... - wymamrotałam nie wyraźnie. - Zabierz mnie do Niall'a.
Po tych słowach chyba zemdlałam, bo nic nie pamiętam.
Kocham i tęsknię.
Eve

DZIEŃ SIÓDMY
~EVE~
   -Wstawaj śpiochu! Dzisiaj wychodzisz z tego wariatkowa! - Phoebe skakała po moim łóżku jak oszalała. 
   -Aż tak się cieszysz, że się mnie pozbędziesz? 
   -Żartujesz....? Będziemy tęsknić...
Po piętnastu minutach rozmowy z dziewczyną ruszyłam do łazienki chcąc się odświeżyć. Ubrałam swoje ulubione dżinsy, T-shirt i bluzę z kapturem, na nogi założyłam trampki. 
Po godzinie siedzenia w pokoju i żegnania się z Dominiciem i Phoebe do pomieszczenia weszła kobieta ubrana w biały uniform.
   -Hutson, idziesz ze mną. - gdy usłyszałam te słowa, poczułam się tak, jakby zabrano z moich ramion ciężar i pozwolono odlecieć. 
   -Będę tęsknić - przytuliłam się do moich towarzyszy i wyszłam z pokoju. 
Droga do recepcji szybko minęła.
Na ten moment czekałam cały tydzień. 
Eve


~NIALL~
Wysiedliśmy wszyscy z auta.
   -No ile można podpisywać głupie papiery?! - warknąłem, drepcząc niecierpliwie w jednym miejscu.
   -Spokojnie... - odparł Louis, który gasił właśnie swojego papierosa. - Jeszcze się...
   -Idą – przerwał mu Harry.
Od razu wszystkie moje mięśnie się napięły. Faktycznie. Udeptaną ścieżką podążały dwie nasze przyjaciółki. Michelle niosła na ramieniu plecak Ev i obejmowała blondynkę czule ramieniem. Spojrzałem na Eve. Tak bardzo za nią tęskniłem. Dziewczyny kiedy tylko przekroczyły bramę, Chelly powiedziała coś cicho do swojej przyjaciółki, a ta spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczyma, po czym podeszła do mnie lekko chwiejnym krokiem. Stanęła zaledwie kilka centymetrów ode mnie i uśmiechnęła się lekko, zmuszona do tego, by zadrzeć głowę do góry.
   -Już prawie zapomniałam jak wysoki jesteś... - powiedziała cicho, przeczesując palcami moje włosy.
   -Tęskniłem – powiedziałem z mocą.
   -Ja bardziej – uśmiechnęła się od ucha do ucha, po czym ujęła moją twarz w dłonie i złożyła delikatny pocałunek na moich ustach. Objąłem ją mocno, unosząc lekko nad ziemię.
   -Dość już tych czułości! My też tutaj czekamy – rzucił zaczepnie Louis, a Eve
oderwała się ode mnie i rzuciła się w objęcia szatyna. Normalnie byłbym zazdrosny, gdyby nie to, że widziałem, jak Louis ją traktuje – jako kolejną młodszą siostrzyczkę. Po chwili blondynka przywitała się również z Harry'm.
   -Tak bardzo za wami wszystkimi tęskniłam! - westchnęła, powracając w moje ramiona. Kołysaliśmy się lekko, kiedy Harry pakował do samochodu plecak pełen ubrań. - Mam wam tyle do opowiedzenia! Wiecie, tam była taka dziewczyna... - zaczęła podekscytowana, ale przerwała jej Michelle.
   -Wszystko opowiesz nam w domu. Będziemy mieli na to dostatecznie dużo czasu – obie uśmiechnęły się do siebie promiennie. Wsiedliśmy wszyscy do auta i odjechaliśmy stamtąd jak najprędzej. Miałem nadzieję, że już nigdy nie będziemy musieli wrócić do tamtego miejsca.






Witamy :)
No więc mamy chyba najdłuższy rozdział w historii tego bloga. Jeju, mamy nadzieję, że chociaż trochę Wam się spodobał i nie nudził Was zbytnio... BAAARDZO prosimy o szczere opinie w komentarzach. Rozpiszcie się co Wam się podobało, co mniej, a co w ogóle według Was było bez sensu... Mamy nadzieję, że znajdzie się choć jedno pytanie do bohaterów ♥ Z chęcią na nie odpowiemy.
Jak pewnie się domyśliliście, perspektywa Eve pisana jest w formie listów do Niall'a. Tak tylko mówimy, jakby ktoś nie był pewien :)
Nie zanudzamy Was bardziej, treści rozdziału jest dość, więc pozostaje nam jedynie życzyć Wam miłego wieczoru i weekend'u :)
Kochamy ♥
Chelly i Eve

5 komentarzy:

  1. Oooooo booski ,takie rozdziały to ja rozumie:D na początku nie mogłam pojąc perspektywy Eve dopiero jak był podpis :D ale wszystko było wręcz idealne . Zaspokoiłyście mnie wreszcie :D

    Kocham was!
    WIERNA CZYTELNICZKA


    Mam pytanie :
    Michelle co byś zrobiła gdyby Zayn oznajmił ci że cie kocha?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chelly: Chyba nie potrafię jak na razie wyobrazić sobie takiej sytuacji... Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła.

      Usuń
  2. 'mamy nadzieję, że chociaż trochę Wam się spodobał i nie nudził Was zbytnio... ' Naprawdę? NAPRAWDĘ?! N-A-P-R-A-W-D-E?! Jak w ogóle mogłyście napisać 'nie nudził Was zbytnio'?! Ten rozdział jest fenomenalny. I nie przyjmuję sprzeciwów... Nie było w nim nic co mogłoby być choć trochę nudne. A przynajmniej dla mnie...
    Bardzo spodobała mi się perspektywa Eve, naprawdę bardzo.
    Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału.

    Przepraszam jeśli ten komentarz jest całkiem nieskładny, ale siedzę w pokoju z bandą rozwrzeszczanych dzieci. *-*-,- Yeeey!

    Zostawiłam mały komentarz też pod ostatnim rozdziałem. :)

    Mam pytanie do Zayna:
    Kiedy masz zamiar powiedzieć Chelly o tym co czujesz? O ile w ogóle planujesz jej o tym powiedzieć... (musisz powiedzieć.. ;_; )

    No cóż... Kocham <3 Czekam nn. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z: Nie wiem czy kiedykolwiek powiem jej co czuję. To dla mnie strasznie trudne. Jak na razie poczekam na odpowiednią chwilę.

      Usuń
  3. Hej świetny! Dodawaj nexta ! I wpadajcie do nas http://piecwariatowwmoimzyciu.blogspot.com/ dopiero zaczynamy ale mamy nadzieję ze sie spodoba

    OdpowiedzUsuń

♥Love You♥