DZIEŃ
PIERWSZY
~NIALL~
Przetarłem
dłonią zmęczoną twarz, po czym spojrzałem tępo na biały sufit.
Dookoła mnie leżały porozrzucane ubrania i jakieś papiery. Nie
miałem pojęcia skąd to się tutaj wzięło. Usiadłem na łóżku
równie zagraconym co podłoga, po czym spojrzałem za okno.
Zapowiadał się niezwykle pochmurny dzień. Mieliśmy środek
wakacji, a na zewnątrz jakby zaczynała się jesień. Nigdy nie
lubiłem takiej pogody. Wstałem i zacząłem ubierać się w
pierwsze, co wpadło mi w ręce. Po chwili zszedłem na dół z
zamiarem zrobienia sobie czegoś do zjedzenia. Miałem wrażenie, że
żołądek przyrasta mi do pleców, taki byłem głodny. Kiedy ja tak
właściwie ostatnio jadłem...?
-Nareszcie,
śpiąca królewno! - usłyszałem, kiedy stanąłem bosymi stopami
na zimnych kuchennych kafelkach. Podniosłem nadal zaspany wzrok na
Harry'ego. - Jezu, wyglądasz jak zombie... - otworzył szeroko oczy,
przyglądając się mojej zaspanej twarzy. Skinąłem tylko
niechętnie głową, podchodząc do mojej najwierniejszej
przyjaciółki – lodówki.
-Nie
idziesz dziś do pracy? - zadał pytanie, które właśnie sam miałem
zamiar wypowiedzieć.
-Mam
nocną zmianę – odparłem, wyjmując karton mleka. - Gdzie jest
Louis?
-Nie
wiem – szatyn wzruszył ramionami, opierając się o blat. - Jak
się czujesz?
-Nic
mi nie jest – odparłem, lekko wkurzony całą tą sytuacją.
-Spotkaj
się dzisiaj z Chelly – rzucił niby obojętnie. Chyba zaczynał
przejmować mój ponury nastrój.
Uniosłem
brwi, siadając naprzeciwko niego z miską płatków w rękach.
-Wczoraj
dobijała się na twój telefon setki razy, chyba chce z tobą
pogadać... - wytłumaczył. - Niall, wiem, że jest ci ciężko z tą
sytuacją, ale musisz pamiętać, że nie tylko tobie. Podejrzewam,
że Michelle nie radzi sobie za dobrze...
-Ta,
pogadam z nią – uciąłem niechętnie. Wczorajsza rozmowa dawała
mi się we znaki. Nie byłem wtedy sobą, a teraz to, co zmieniło
mnie wczoraj w bezdusznego głupka, dzisiaj robiło ze mną podobne
rzeczy. Czułem się jak pijany gówniarz. Przeczesałem palcami
swoje włosy, po czym odliczyłem w myślach do dziesięciu, aby
trochę się uspokoić. - Strasznie żałuję, że nie było mnie
wczoraj przy Eve – wypaliłem szybciej niż nad tym pomyślałem.
Nie chciałem się nikomu zwierzać.
-Wiem
– westchnął Harry, jednak zaraz potem uśmiechnął się
promiennie. - Wygląda na to, że mamy gościa! - powiedział trochę
głośniej, kiedy w drzwiach stanęła nasza przyjaciółka razem z
Louis'em u boku.
-Cześć
– mruknąłem pod nosem patrząc na ubraną w szarą sukienkę
Michelle. Nienawidziła nosić sukienek i wszyscy dobrze o tym
wiedzieliśmy. Musiałem przyznać, że było jej w niej bardzo
ładnie. Louis natomiast jak zwykle ubrany był jak motocyklista.
Ostatnio jego styl bardzo się zmienił. Ba, sam Louis się zmienił.
Nie było już śladu po żartach godnych przedszkolaka i szelkach
przypiętych do kolorowych spodni. Strasznie wydoroślał. Może to
przez ostatnie wydarzenia...? Śmierć naszych przyjaciół zmieniła
każdego z nas w pewien sposób. Widocznie u niego padło na gust.
Dziewczyna
skinęła tylko głową, lekko unosząc kąciki ust. Ten gest był
tak wymuszony, że to aż czuło się w powietrzu.
-Zjesz
z nami? - spytał Harry, kierując swój wzrok na Michelle.
-Chciała
po prostu pogadać – powiedział za nią Lou, prowadząc ją za
rękę do
stołu, przy którym siedzieliśmy, po czym odsunął dla
niej krzesło. Ona kręciła tylko głową, mamrocząc coś pod
nosem.
-O
co chodzi, Chell? - spytałem, siląc się na to, by spojrzeć jej w
oczy. Była zagubiona.
-Po
prostu... Po prostu zawaliłam sprawę! - rozpłakała się, chowając
twarz w dłoniach. Wymieniliśmy z Harry'm zdziwione spojrzenia, a
Louis bez słowa podszedł do dziewczyny i ją do siebie przytulił.
Ta wręcz zanurzyła się w jego ramionach, jakby chciała tam
zniknąć. Kiedy trochę się uspokoiła, oderwała się od niego,
poprawiając swoją sukienkę. On jednak stał wciąż obok niej
niczym osobisty ochroniarz. Zmarszczyłem brwi.
-Chelly,
nic nie zawaliłaś – orzekł Harry, wpatrujący się w
brązowowłosą.
-Ależ
tak... - wytarła oczy wierzchem dłoni. - Niall, przepraszam cię.
Tak bardzo cię przepraszam... Nie powinnam jej pozwolić... Pozwolić
jej... - jąkała się strasznie, wyrzucając z siebie nieskładne
części zdań. Nadal cicho łkała. - Och, nie wiem co mówię... -
oparła się łokciami o blat, po czym ułożyła twarz w swoich
dłoniach.
-Wiecie
co? - zaczął Harry. - Oboje zbytnio zadręczacie się tym
wszystkim. Jej tam nic nie grozi, na litość Boską! Oboje musicie
się odstresować! Proponuję jakiś wypad do kina, czy na pizzę...
Nie wiem! Ale coś ze sobą zróbcie, bo to jest już nie do
wytrzymania! - rzucił, odkładając swój talerz do zlewu, po czym
ucałował Chelly w policzek. - Wychodzę – powiedział, odwracając
się do mnie. - A jak wrócicie, to macie być ogarnięci. Dopilnuj
tego, Lou! - krzyknął, po czym usłyszeliśmy trzaśnięcie
drzwiami.
-On
ma rację – stwierdził szatyn. - Oboje wyglądacie okropnie.
-Dzięki
– mruknęliśmy równocześnie z nutką sarkazmu, na co dziewczyna
uśmiechnęła się do mnie.
-Poważnie,
idźcie się rozerwać.
-Niby
jak? - prychnąłem, kiedy Chelly wciąż powtarzała cicho słowo
,,rozerwać”. Kiedy ciągle to wymawiała, zdałem sobie sprawę,
że zaczyna to nabierać dosłownego znaczenia. Przeszły mnie
dreszcze.
-Nie
wiem! Ale zrób coś! - syknął mój przyjaciel, wskazując palcem
niczego nieświadomą szatynkę. - Bo to mnie zaczyna przerażać...
– dodał szeptem, patrząc na zamkniętą w swoim świecie
Michelle.
-Chelly...?
- zacząłem niepewnie, obawiając się braku reakcji z jej strony.
Ona jednak w końcu podniosła na mnie swoje czekoladowe oczy.
Postanowiłem kontynuować. - Wyszłabyś ze mną do kina? -
mruknąłem, sam nieprzekonany co do tego pomysłu. Pokręciła
przecząco głową, a ja spojrzałem na Tomlinson'a, wzruszając
ramionami w bezradnym geście. Niemo nakazał mi próbować dalej.
-A
może obejrzymy coś w domu? - wziąłem głęboki oddech,
przygotowując się w duchu na odpowiedź przeczącą.
-Możemy...
- szepnęła, zdejmując z siebie czarny sweter. Za oknem zaczęło
padać.
…
-Wiedziałem,
że wam się uda – pochwalił Harry, kiedy ja sprzątałem ubrania
w moim pokoju. Musiałem zbierać się do pracy. - Wygląda o wiele
lepiej – dodał, a ja wiedziałem, że na pewno nie chodzi mu o
malejący bałagan w pomieszczeniu.
Jak
na zawołanie pojawiła się Michelle.
-Mogłabym
zabrać się z tobą do domu? - spytała, wlepiając we mnie swój
wzrok.
-Jest
dość późno. Nie chcesz zostać tutaj na noc? - spytałem
życzliwie.
Uśmiechnęła
się, ale pokręciła głową.
-Nie
będę robić wam problemu...
-To
żaden problem – wtrącił Harry. - Pustych sypialni mamy dość –
powiedział ponuro. - Chociaż nie sądzę, żebyś chciała spać w
sypialni Liam'a...
-Jest
jeszcze pokój Zayn'a – rzuciłem. Kiedy tylko zobaczyłem minę
dziewczyny, miałem ochotę się spoliczkować. ,,Cholera, debilu,
musiałeś to powiedzieć?” - skarciłem się w myślach.
Michelle raz po raz otwierała i zamykała usta, nie wiedząc jak
zareagować.
-A
więc załatwione – orzekł Harry. - Chodźmy już, Niall idzie do
pracy, a ty im szybciej się położysz, tym lepiej... - zwrócił
się do dziewczyny, zostawiając mnie samego w moim pokoju.
Spojrzałem za okno. Ciekawe co u Eve...
~EVE~
Kiedy
tylko Chell odjechała, usłyszałam za sobą nieprzyjemny kobiecy
głos. Zanim się obróciłam, spojrzałam jeszcze przelotnie za
okno. Nie wiem co miałam nadzieję zobaczyć... Może Ciebie...?
Naprawdę nie wiem.
-Witaj,
Eve. Od dzisiaj do końca tego tygodnia będę twoją opiekunką. Jak
podoba ci się w naszym ośrodku? - spytała wysoka, dobrze ubrana
blondynka z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
-Jestem
tu dopiero od kilku minut... - przypomniałam, uświadamiając jej
jak absurdalne było jej pytanie. Zignorowała to jednak i wskazała
korytarz za nią, nakazując tym samym,
żebym udała się w tym
kierunku.
-Oto
twój pokój - uchyliła przede mną drzwi, kiedy dotarłyśmy do
końca białego korytarza. Zresztą... wszystko tutaj jest białe...
Spojrzałam niepewnie do środka aby przyjrzeć się wnętrzu. Za
nami rozległ się krzyk. Obróciłam się natychmiast, ale za nami
nikogo nie było. Spojrzałam skonsternowana na kobietę, ale ta
tylko bacznie mi się przyglądała. Znowu musiało mi się tylko
wydawać... Westchnęłam cicho i postąpiłam krok naprzód, by
chwilę później usłyszeć:
-Za
chwilę zaczynają się wasze zajęcia. Phoebe cię zaprowadzi.
Po
czym aż wzdrygnęłam się, kiedy trzasnęły za mną drzwi.
Rozejrzałam
się po wnętrzu przestronnego pokoju, utrzymanego w białych
kolorach (mówiłam już o białym kolorze w tym ośrodku, prawda?).
Pod oknem stały dwa niewielkie łóżka, nad każdym wisiała biała
półka. Na środku położony był biały, udeptany dywan. Nie
prezentował się zbyt przyzwoicie, ale postanowiłam to zignorować.
-Cześć
- dopiero teraz dojrzałam dziewczynę, siedzącą na jednym z łóżek.
Zmarszczyłam brwi. Nie uwierzyłbyś, ale... Jezu, tak bardzo
przypomina mi Cloe. Nie jestem jednak pewna czy nie jest to po prostu
spowodowane tęsknotą za Clementyne...
Skinęłam
tylko na powitanie głową.
-To
ty jesteś Eve, tak? Jesteś bardzo ładna - uznała, przekrzywiając
lekko głowę. Zmarszczyłam brwi i pokręciłam zdziwiona głową. -
Ależ tak - zapewniła gorliwie. - Długo tutaj będziesz?
-Tydzień
- oznajmiłam chłodno. - Tydzień - powtórzyłam dobitnie, jakby
samą siebie chcąc przekonać.
-Szkoda...
To znaczy... Rzadko kto tutaj przychodzi... Rozumiesz... A ty
co tutaj robisz? - zmieniła nagle temat.
-Właśnie
mnie tutaj przyprowa...
-Nie
o to mi chodzi - uśmiechnęła się nieśmiało, a mnie zaparło
dech w piersiach. Była tak strasznie podobna do naszej przyjaciółki,
że wydawało mi się to aż przerażające. - Co zrobiłaś? Próba
samobójcza? Przedawkowanie narkotyków? Podcięte żyły? -
zgadywała.
-Nie
- aż wzdrygnęłam się, kiedy na nią spojrzałam. Widziałam w jej
oczach, że była w stanie wymieniać próby samobójcze całą noc.
-Więc
co?
Aż
cisnęła mi się na usta jakaś kąśliwa odpowiedź, ale
przypomniała mi się mama, która na pożegnanie szepnęła mi do
ucha ,,Bądź grzeczna". Westchnęłam cicho, siadając na łóżko
najprawdopodobniej przeznaczone dla mnie.
-Omamy.
-Za
omamy nie wsadzają tutaj... - przyjrzała mi się uważnie.
Przymknęłam powieki, próbując przyswoić to, co właśnie mi
powiedziała. Skinęłam tylko głową.
-Chodź.
Mamy zajęcia - powiedziała w końcu, kiedy zobaczyła, że nie
uzyska odpowiedzi z mojej strony.
Poszłyśmy
do niewielkiej sali, w której siedziała już duża grupa ludzi.
Usiadłam koło Phoebe, aby przynajmniej nie wyglądać na tak
samotną, na jaką w tej chwili się czułam.
-Proszę
o ciszę! - przekrzyczała tłum rudowłosa kobieta ubrana jak
hipiska. Zauważyłam błysk w jej oczach, kiedy zwróciła wzrok w
moją stronę. - Zaczynajmy...
Chciałabym
móc napisać, co stało się dalej.
Uwierz
mi, że bym chciała.
Jednak
nic nie mogę sobie przypomnieć.
Przykro
mi.
Kocham...
...bardziej
niż powinnam
Ev
DZIEŃ
DRUGI
~NIALL~
-Jesteś
pewien, że to dobry pomysł? - usłyszałem, przechodząc koło
drzwi łazienki. - Przecież to całe ukrywanie się nie będzie
miało wtedy sensu!
Przystanąłem
zaciekawiony i nasłuchiwałem dalszych słów młodej Smith.
-Zayn,
nie rozumiesz... - westchnęła.
Chwila,
chwila... Czy ona powiedziała ,,Zayn”? Tak. Zayn. ZAYN.
Cholera jasna! Ona rozmawia z Zayn'em!
-Przecież...
Przecież to nic nie da... Tak, tak mówiłam, masz rację, ale
sytuacja się zmieniła – odparła dziwnym tonem. Chyba była
wkurzona. - Zresztą... Rób co chcesz! Dobra! Tak! Cześć!
Już
miałem brać nogi za pas, kiedy usłyszałem kroki w łazience, ale
było za
-Ja...
Um... Ja nie chciałem... - zacząłem się tłumaczyć.
-To
bez znaczenia. Ubieraj się. Jedziemy – zarządziła z miną nie
przyjmującą sprzeciwu. A jeszcze przed chwilą była taka cicha i
przygnębiona.
-Gdzie?! - krzyknąłem, kiedy znikała już na schodach.
-Do
mnie – odparła, a już po chwili słyszałem jak rozmawia z
Louis'em i Harry'm. Byłem strasznie otępiały. Spałem zaledwie
trzy godziny, a od rana nie miałem jeszcze nic w ustach. Westchnąłem
i sięgnąłem po szarą bluzę i jakieś adidasy. Już po chwili
byłem na dole, sięgając po drodze po jabłko. Zatapiałem w nim
właśnie zęby, kiedy usłyszałem poddenerwowanego Harry'ego.
-Już,
już! - uspokoiłem go, wsiadając z nimi do samochodu Louis'a.
…
Weszliśmy
do domu dziewczyny pełni dziwnych podejrzeń. Nie wspomniała nic o
tym, dlaczego musieliśmy tak szybko się tam udać, więc sam
postanowiłem nie zaczynać tematu jej rozmowy telefonicznej.
Michelle
otworzyła drzwi, po czym nakazała nam gestem ręki wejść do
środka.
Nie
czekając aż się rozbierzemy, pokierowała nas do salonu, po czym
rzuciła swoją kurtkę na kanapę i stanęła do nas przodem.
-O
co tutaj chodzi, Michelle? - rzucił poddenerwowany Louis.
Chelly
wzruszyła jedynie ramionami i przyłożyła swoją dłoń do czoła,
przymykając oczy.
-Musimy
wam coś powiedzieć – oznajmiła zmęczonym głosem.
-,,My”?
- powtórzyłem niepewnie. Harry i Lou patrzyli na naszą
przyjaciółkę z konsternacją malującą się na ich twarzach.
-Tak
– usłyszeliśmy za sobą znajomy głos.
Nie
mogłem w to uwierzyć. Obróciliśmy się jak oparzeni i
zobaczyliśmy przed sobą Zayn'a. Stał tam przed nami, cały i
zdrowy. A tak się o niego martwiliśmy! Oprócz dnia pogrzebu, nie
widzieliśmy go już od długiego czasu, nie dostając od niego
żadnego znaku życia. Nadal to wszystko do mnie ni docierało.
-CO
TY TU ROBISZ, DO CHOLERY?! - ryknął Louis. Chyba pierwszy raz
widziałem go w takim stanie. Harry instynktownie położył mu rękę
na ramieniu, ale ten strzepnął ją gwałtownym ruchem. Spojrzałem
na Michelle. Miała szeroko
otwarte oczy, ale wydawała się dziwnie
spokojna, jakby spodziewała się tej reakcji.
Dopiero
wtedy wszystko do mnie dotarło. Michelle przez cały ten czas
ukrywała przed nami to, że wie gdzie jest Zayn. Oczywiście już
wcześniej wszyscy mieli co do jej dziwnego zachowania dziwne
podejrzenia, ale nikt z nas z pewnością nie wpadłby na to, że
Malik ukrywa się właśnie u niej! I dlaczego się ukrywał?! Jak
mogliśmy nie zauważyć?! Przecież byliśmy tutaj tyle razy!
Chwila... Nie, nie byliśmy. Spojrzałem tępo na dziewczynę,
uświadamiając sobie właśnie to, co mi umknęło. Za wszelką cenę
unikała tego, byśmy tutaj przychodzili. Robiła to jednak na tyle
sprytnie, że nikt z nas się nie zorientował.
-Wszystko
wam wytłumaczę – westchnął Zayn, wyrzucając swoje ręce do
góry w obronnym geście. - Musimy porozmawiać – dodał, robiąc
powolne kroki w naszą stronę.
-Ano
musimy... - wykrztusił oszołomiony Harry.
Louis
jednak miał inne zamiary co do chłopaka. Ruszył do przodu zanim
ktokolwiek zorientował się co chce zrobić. Jednym silnym ciosem
wycelował pięścią w twarz Zayn'a. Tamten, jako że nie spodziewał
się ataku, zatoczył się na komodę, stojącą za nim. Uderzył o
nią z impetem, przewracając przy tym kilka ramek ze zdjęciami,
starannie poustawianych na szafce.
Usłyszeliśmy
dźwięk tłuczonego szkła. Malik w końcu jakoś złapał
równowagę, a Michelle podbiegła do Louis'a, który raz jeszcze
ruszył na Mulata. Dziewczyna zdążyła jednak powstrzymać szatyna,
obejmując go swoimi wątłymi, w porównaniu do jego własnych,
ramionami. Mówiła coś o tym, że ma się uspokoić. Louis jakby
oprzytomniał i spojrzał na nią zamglonymi oczyma.
-Należało
mi się... - powiedział Zayn, podchodząc bliżej nas. Miał
rozciętą wargę i zakrwawiony nos. Położył rękę na ramieniu
Michelle, po czym po raz pierwszy od kiedy weszliśmy, spojrzał na
mnie. Pociągnął nosem i otarł krew z twarzy wolną ręką. -
Jednak teraz musimy z wami porozmawiać...
~EVE~
Obudził
mnie trzask. Naraz szeroko otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą
białą ścianę, jednak już po chwili się obróciłam i spojrzałam
akurat prosto w oczy Phoebe, która przestraszona leżała w łóżku
naprzeciwko mnie.
-Co
to było? - wyszeptałam. Otworzyła jeszcze szerzej oczy, kiedy na
korytarzu rozległy się krzyki. Żadna z nas jednak nie poruszyła
się, póki coś, albo raczej ktoś nie uderzył bezpośrednio w
nasze drzwi. Nigdy nie należałam do odważnych, ale w tamtej chwili
byłam po prostu strasznie ciekawa tego, co się stało, więc
wstałam szybko z łóżka i ostrożnie otworzyłam drzwi, które
pokrywała biała, już powoli odchodząca farba.
Zobaczyłam
przed sobą pusty korytarz. Jedynym śladem przebywania tutaj
kiedykolwiek ludzi była upuszczona przez kogoś chusta i ślad krwi
na ścianie. Zastanawiałam się właśnie co mogło się tutaj stać,
kiedy poczułam rękę na swoim ramieniu. Nie musiałam się obracać,
żeby upewniać się kto to. Za mną oczywiście stała Phoebe.
-Co
się stało? - spytała. Już miałam odpowiedzieć że nie jestem
przecież wróżbitą, ale zorientowałam się, że nie patrzy na
mnie. Podążyłam wzrokiem w tym kierunku i zobaczyłam wysokiego
chłopaka, opierającego się o framugę naszych drzwi. Momentalnie
skurczyłam się w środku, uświadamiając sobie, że stoję w samej
piżamie, składającej się jedynie z krótkich spodenek i
t-shirt'u.
-Hannah
- odparł niskim barytonem, który momentalnie wypełnił pusty
korytarz.
-Co
z nią? - spytałam, chociaż nie miałam pojęcia o kim oni mówią.
-Skoczyła
z okna - wyjaśnił, bacznie mi się przyglądając.
Phoebe
zasłoniła usta dłońmi i patrzyła zszokowana na chłopaka. Ja
stałam tam jak wbita w podłogę, kiedy uświadomiłam sobie, że
hukiem, który słyszałyśmy był jej upadek. To nie wróżyło nic
dobrego.
-Co
z nią? - powtórzyłam, ale wszyscy chyba wyczuli, że tym razem
pytam o jedną, konkretną rzecz...
-Nie
żyje.
Phoebe
zaczęła cicho łkać. Chłopak przytulił ją do siebie,
dodając
otuchy. Pomyślałam, że dobrze, że to zrobił, bo wiedziałam jak
bardzo dziewczyna tego potrzebowała. Skąd to wiedziałam? Och,
czułam się tak samo...
-Gdzie
są wszyscy? - spytałam, rzeczowym tonem, przerywając ich chwilę
żałoby.
-Poszli
na miejsce... wypadku - to ostatnie słowo, nie wiedzieć czemu,
ciężko przeszło mu przez gardło.
Nie
wytrzymałam i wróciłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi,
zarazem zostawiając ich samych na korytarzu. Rzuciłam się na łóżko
i wbiłam paznokcie we własne ramiona, kołysząc się w miarowym
tempie. Próbowałam jakoś się uspokoić, powrócić do
normalności, ale świat wokoło zaczął wirować i nie wyglądało
na to, by miał przestać.
-Eve...?
- usłyszałam jak ktoś mnie woła. Przede mną zawisła w powietrzu
twarz chłopaka, z którym wcześniej rozmawiałyśmy. Zmarszczyłam
brwi, bo w pewnym momencie, zaczęła ona przekształcać się w
całkiem coś innego. Przymknęłam oczy, aby nie widzieć tego
wszystkiego, jednak po chwili usłyszałam Twój głos... Nie mogłam
nie upewnić się, czy to nie Ty. Musiałam sprawdzić.
Otworzyłam
szeroko oczy, widząc przed sobą Twoją twarz.
-Eve
- powtórzyłeś.
-Zostawiłeś
mnie tutaj! - zaczęłam krzyczeć. - Nie chcę cię znać,
rozumiesz?!
-EVE!
- krzyk chłopaka podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Był
wręcz przeszywający. Wszystko wróciło do normy. Spojrzałam na
ich obojga. Stali nade mną ze zmartwionymi minami. Po chwili
uświadomiłam sobie jednak, że nie jesteśmy w pokoju sami. Za nimi
zobaczyłam kobietę, która była moją opiekunką. Podeszła bliżej
mnie.
-Eve,
ubierz się szybko. Za chwilę mamy terapię.
-Teraz?
- zdziwiłam się. W pokoju nie było nawet zegarów, więc
zaczynałam tracić poczucie czasu.
Kobieta
skinęła tylko głową i wyszła z pokoju, zostawiając mnie tam z
moją uderzająco podobną do Cloe współlokatorką. Chłopaka
pociągnęła za sobą. Podejrzewam, że mieli zakaz przebywania w
pokojach dziewcząt.
Chwyciłam
prędko sweter i jeansy, po czym wręcz wybiegłam z pokoju,
zostawiając Phoebe ze zdziwioną miną.
Przepraszam,
nie opiszę Ci przebiegu terapii. To dla mnie zbyt... upokarzające?
Tak, wiem, że to dziwaczne, ale tak właśnie się czuję.
Po
obiedzie (mają tutaj okropne jedzenie) mieliśmy kolejną terapię
grupową. Nawet nie wiem jak nazywają się te zajęcia... Kazali nam
malować. MALOWAĆ. Nie wiem jak może mi to pomóc. Chciałabym mieć
tutaj przy sobie Chelly. Albo Ciebie.
Byłoby
mi znacznie łatwiej wszystko zrozumieć.
Dobrze
się bawicie?
Mam
nadzieję, że tak.
Bo
mnie wcale nie jest wesoło.
Kocham
Ev
DZIEŃ
TRZECI
~NIALL~
Spojrzałem
na pustą butelkę, stojącą przed nami.
-Niall,
wszystko okay? Wyglądasz, jakbyś zaraz miał rzygać –
odchrząknęła Michelle. Tak właśnie się czułem. Nigdy nie
miałem mocnej głowy, a ilość alkoholu, który wlałem w siebie
tego dnia utwierdzała mnie w tym przekonaniu.
-Fajnie,
że zgodziłaś się ze mną posiedzieć – westchnąłem, kładąc
się na moim łóżku. Dziewczyna zrobiła to samo po chwili wahania.
-Mhm
– mruknęła przeciągle, tak jak ja wpatrując się w sufit.
-Tęsknisz za nią? - spytała ni stąd, ni zowąd.
-Ehm,
ta, jasne – wybełkotałem. Giętki od alkoholu język strasznie
utrudniał mi mówienie. Westchnąłem i postanowiłem jednak
udzielić odpowiedzi godnej zakochanego chłopaka: - Tak cholernie
bardzo, że mi się to kurwa w głowie nie mieści.
No
i mamy romantyka.
-Tak,
ja też... - Chelly pociągnęła głęboki łyk procentowego napoju.
-Nadal
nie ogarniam tego, co nam wczoraj powiedzieliście... Chora sprawa,
nie? - mruknąłem prawie niezrozumiale, jednak jako, że pijany z
pijanym zawsze się dogada, moja przyjaciółka przytaknęła z
powagą.
-Ano...
-Naprawdę
myślicie, że za to wszystko jest odpowiedzialna ta mafia? Jezu, to
ile on wisi im pieniędzy? - zaśmiałem się gardłowo. - Żeby
spowodować śmiertelny wypadek i usiłować udusić kolejnego
człowieka za kilka przekrętów?
-Ano...
- powtórzyła niemrawo. - To mafia – dodała, wzruszając
ramionami.
-Czekaj,
czekaj... Czyli wasze podejrzenia padają konkretnie na tego całego
Jacob'a?
-Jamesa
– poprawiła automatycznie. - No tak. To w końcu on przyprowadził
do
mnie Eve. Jak już ci wcześniej mówiliśmy, według nas to
wszystko było ukra...urka... uk... - zaśmiała się po kilku
nieudolnych próbach przezwyciężenia pijackiego bełkotu. -
...ukartowane – wydusiła w końcu.
-Ale
ty jesteś zalana – zacząłem się śmiać, szturchając jej
ramię.
-Ty...
ty też – wskazała na mnie palcem i zmrużyła oczy, po czym oboje
wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
-To
głupie, że zadręczamy się Eve – orzekłem w końcu.
-Nie
mów tak! - skarciła mnie.
-Nie,
nie o to mi chodziło... - zacząłem tłumaczyć. - Oni wszyscy mają
rację. Przecież nie jest torturowana krzesłem elektrycznym i takie
tam... To tak, jakby... jakby miała wakacje! - rzuciłem,
idiotycznie się śmiejąc. Już sam nie wiedziałem co mówię. Po
chwili Michelle dołączyła do mnie, śmiejąc się serdecznie. Tak
minął nam cały dzień.
~EVE~
-Ev!
- Phoebe pomachała mi drobną dłonią przed twarzą. - Odezwij się.
Wzruszyłam
jedynie ramionami, bo nie wiedziałam nawet o czym wcześniej mówiono
w tym dziwnym towarzystwie.
Byliśmy
właśnie w pokoju terapii, czekając na następne zajęcia. Phoebe,
Dominic - bo tak właśnie jak się okazało, miał na imię
przyjaciel Phoebe, który wczoraj był u nas - a także Jessica,
David i Ruby, których poznałam dzisiaj rano. Nie wydawali się
szczególnie przyjaźni, za to strasznie rozmowni. Zdawali się nie
przestawać mówić, kiedy ja prawie cały czas milczałam,
przyglądając się ich reakcjom na poszczególne słowa i sytuacje.
-Tak
to się właśnie zaczyna - orzekł fachowym tonem Dave, a Jessica
zaśmiała się nieprzyjemnie.
-Co
takiego? - spytałam, skonsternowana.
Zaczęli
śmiać się jeszcze bardziej, a ja zmarszczyłam brwi.
-Dajcie
spokój - mruknął Dominic, zerkając na mnie niepewnie.
-Tak,
to było niegrzeczne - przytaknęła ciemnoskóra Ruby poważnym
tonem, ciągle wystukując na blacie stołu znany jedynie sobie rytm.
- Jessica, zostaniesz ukarana - wspomniała groźnym tonem.
-Ukarana?
- powtórzyłam niepewnie.
-Tak,
ona twierdzi, że zaraz stanę w płomieniach, jeśli nie zacznę
błagać o litość - ponownie zaśmiała się Jessica, a ja
stwierdziłam, że jej śmiech jest czymś, czego nie chcę słyszeć
nigdy więcej. - Nie martw się blondyneczko, nic takiego nie będzie
mieć miejsca - pochyliła się nad stołem i pociągnęła mnie
lekko za włosy. Skrzywiłam się nieco, a ona cofnęła się do
poprzedniej pozycji. Przy tej czynności rękaw jej zniszczonego
swetra lekko uchylił jej przedramię, które nie miało chyba
miejsca bez blizny. Na całej szerokości nadgarstka miała
wytatuowany napis: ,,LET'S FLY".
Ponownie
zmarszczyłam brwi, a ona, kiedy tylko zorientowała się na co
patrzę, szybko ściągnęła rękaw aż po kostki palców.
Zazgrzytała zębami i spojrzała na mnie wrogo.
Poczułam
się jak intruz.
Przygryzłam
nerwowo wargę i założyłam włosy za ucho. Marzyłam o tym, żeby
stąd uciec. Nie zastanawiając się dłużej, wstałam chcąc
opuścić pokój. Gdy tylko miałam postawić pierwszy krok, poczułam
ramiona na swoich barkach, usadzające mnie ponownie na krześle,
przez co z impetem uderzyłam plecami o oparcie.
-Nigdzie
się nie wybierasz - usłyszałam męski głos, który od razu
wywołał nieprzyjemne mrowienie w dole moich pleców.
-Josh,
opanuj się.
W
tym momencie do sali weszła blondwłosa kobieta, lustrując mnie i
chłopaka stojącego za mną zdziwionym spojrzeniem.
Próbowałam
opanować łzy napływające mi do oczu, wywołane mocnym uściskiem
Josh'a.
Zamknęłam
oczy i zacisnęłam prawą rękę w pięść. Wtedy usłyszałam Twój
perlisty śmiech, tak zaraźliwy, przyjemny śmiech, ten za którym
tęsknię.
Gdy
rozluźniłam krwawiącą rękę (tak mocno wbiłam paznokcie),
poczułam inną dłoń, zaciskającą się na mojej i nagle cały ból
minął. Wszystko zniknęło.
Stałam
nad samym brzegiem Tamizy, ubrana w zwiewną białą sukienkę w
koronkowe wzory. Zamknęłam oczy, unosząc twarz ku niebu niczym
rozkwitający kwiat. Uwielbiałam słoneczne dni, które w Londynie
nie zdarzały się często.
Zaczęłam
śmiać się pod nosem, rozkładając ręce i kręcąc się wokół
własnej osi. Po kilku okrążeniach zmęczona opadłam na ławkę,
śmiejąc się jeszcze głośniej. Przechodzący obok ludzie dziwnie
mi się przyglądali, jednak szczerze odwzajemnili mój gest. W
pewnym momencie stanęłam na drewnianym oparciu, chwiejąc się i
coraz głośniej zanosząc się spazmatycznym śmiechem. Nie
obchodziło mnie to, że zaraz mogłam spaść, kończąc ze złamaną
nogą albo inną częścią ciała.
-Eve,
co ty robisz? Chcesz spaść? - usłyszałam zaniepokojony głos
mojego chłopaka, a po chwili poczułam jego ręce bezpiecznie
oplatające się wokół mojej tali. Lekko zeskoczyłam z ławki,
wspierana jego mocnym uściskiem.
-Też
się cieszę, że cię widzę, kochanie - odpowiedziałam, ignorując
jego ostrzeżenia. - Gdzie dzisiaj idziemy? - zapytałam, składając
pocałunki najpierw na policzku, później w kąciku ust a następnie
na ustach chłopaka.
-A
na co masz ochotę? - zapytał pomiędzy pocałunkami.
-Tradycyjnie,
podwójna waniliowa latte z dużą babeczką i spacer po parku -
wzruszyłam ramionami, łapiąc chłopaka za rękę i prowadząc do
naszej ulubionej kawiarni. Po chwili zatrzymałam się i złożyłam
kolejny pocałunek na jego ustach. - Kocham cię, Niall.
Później
obudziłam się w swoim łóżku...
Phoebe
powiedziała mi, że zemdlałam.
Ev
DZIEŃ
CZWARTY
~NIALL~
-Hm,
okay – powiedziałem trochę zdziwiony do komórki. - Poszukam tego
i zaraz przyjadę. Tak... Pa – rozłączyłem się. Nadal bolała
mnie głowa. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem bezpośrednio do
pokoju Zayn'a.
-Gdzie
to może być...? - powiedziałem sam do siebie, szperając po
półkach Malika. Kosmetyczka, kosmetyczka... gdybym jeszcze wiedział
jak to wygląda! Przeglądałem kolejne szuflady komody, stojącej
nieopodal łóżka, kiedy nagle spojrzałem na czarną pościel. No
właśnie. Łóżko. Padłem zaraz na podłogę, odchylając kołdrę.
Spojrzałem pod łóżko. Było za ciemno, żebym cokolwiek tam
zobaczył, więc po omacku sięgnąłem tam ręką. Natrafiłem
palcami na jakiś bliżej niezidentyfikowany kształt, po czym bez
wahania pociągnąłem przedmiot do siebie. Spojrzałem zdziwiony na
to, co miałem w rękach. Podniosłem się na równe nogi, po czym
uznałem, że to po prostu zeszyt. Na okładce był cały pomazany
jakimś flamastrem. Odchyliłem niepewnie okładkę, a moim oczom
ukazała się strona, cała zapisana jakby pospiesznym, nierównym
pismem.
W
każdej linijce widniało kilkakrotnie zapisane jedno zdanie:
,,Kocham ją”
Zmarszczyłem
brwi i przeglądałem dalej. Reszta kartek wyglądała identycznie.
Wszędzie to samo. Kocham ją, kocham ją, kocham ją...
Byłem
pewien, że pismo należy do Zayn'a.
-Dobry
Boże... - szepnąłem, przerzucając w ekspresowym tempie resztę
kartek. Podniosłem wzrok, wplatając swoje palce we włosy. Moje
oczy padły na nic innego, jak małą torebeczkę, stojącą na
komodzie zaraz obok zdjęcia rodziny Zayn'a. Przeklęta kosmetyczka.
Zgarnąłem ją zwinnym ruchem i z zeszytem w ręce ruszyłem do
samochodu.
…
-Wielkie
dzięki, Niall'er – dziewczyna rzadko tak się do mnie zwracała.
-Nie
ma za co... Ehm... Jest Zayn? - wykrztusiłem w końcu.
Michelle
pokiwała tylko głową i zaprowadziła mnie na górę. Otworzyła
przede mną drzwi pokoju, w którym jeszcze nigdy nie byłem. Moim
oczom ukazał się Mulat, siedzący na łóżku w półmroku. Zasłony
były zasunięte, a jedyne światło dawała mała lampka nocna,
stojąca na półce.
-Niall
– uspokoił samego siebie, zamykając za mną drzwi.
-Cześć
– odparłem, wyjmując z tylnej kieszeni spodni zwinięty zeszyt. -
Znalazłem to dzisiaj u ciebie... Podejrzewam, że to twoje –
wręczyłem mu przedmiot.
Spojrzał
na zwitek papierów w milczeniu, a później przeniósł swój wzrok
na mnie. Nagle poczułem się tak, jakbym miał przed sobą całkiem
innego Zayn'a niż tego, który do niedawna jeszcze mieszkał razem z
nami.
-Dzięki
– mruknął, po czym schował zeszyt pod poduszkę.
-Powiedziałeś
jej? - wypaliłem.
-O
czym? - obrócił się szybko w moją stronę.
-No...
Że ją kochasz... - wzruszyłem bezradnie ramionami. Byłem pewny,
że się
zaczerwieniłem. Jezu, że też to ja zawsze muszę wyglądać
jak burak.
-Nie
ma o czym mówić, Niall – westchnął ciężko, siadając na
podłodze, zaraz przed łóżkiem. - To strasznie porąbana sprawa...
- dodał, kryjąc twarz w dłoniach.
-Może
jednak powinieneś...? - zaproponowałem, siadając obok niego.
-Niall,
zostaniesz na obiad? - usłyszeliśmy podniesiony głos Chelly. Stała
za drzwiami.
-Wiesz,
że ja jedzenia nigdy nie odmawiam! – odparłem, a ona zaśmiała
się perliście i zeszła na dół.
-Nie,
nie powinienem. Nie będę niepotrzebnie mieszał jej w głowie,
kiedy już zaczyna sobie wszystko układać – odpowiedział po
chwili. Pokiwałem tylko głową. Przygotowywałem w głowie to, co
chcę mu powiedzieć, o co spytać.
Miałem
dziwne przeczucie, że Eve wiedziałaby co zrobić.
~EVE~
-Jak
myślisz, długo jeszcze będzie spała? - usłyszałam
delikatny dziewczęcy głos, pobrzmiewający blisko mojego ucha.
Otworzyłam oczy i spróbowałam się podnieść, jednak moje plany
pokrzyżował mocny ból głowy.
-Co
wy tu robicie? - zapytałam, patrząc na ludzi zebranych w moim
pokoju, chyba połowa pacjentów się tutaj zbiegła. - O co chodzi?
-Dobra
ludzie, nie ma tu nic ciekawego do oglądania! Dziewczyna się
obudziła, więc możecie już sobie iść! - w tłumie rozpoznałam
głos Dominica, który zaczął wypraszać ludzi ledwie mieszczących
się w naszym pokoju.
Gdy
wszyscy już wyszli chłopak usiadł na skraju mojego łóżka.
Siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w siebie na wzajem. W pewnym
momencie chłopak pobladł i szybko podał mi pudełko chusteczek,
stojących na szafce obok. Zdezorientowana przejechałam ręka po
twarzy, a na palcach poczułam dziwną ciecz, która później
okazała się krwią. Szybko wyciągnęłam kilka chusteczek i
przyłożyłam je do nosa i lekko odchyliłam głowę do tyłu.
-Zadławisz
się - usłyszałam szept, wydobywający się z jego ust. - Nie
powinnaś... - odchrząknął, chcąc ukryć łamiący się głos. -
Powinnaś pochylić głowę do przodu, bo możesz się zadławić...
krwią - ostatnie słowo powiedział z nieukrywaną niechęcią i
obrzydzeniem.
Zrobiłam
tak, jak powiedział.
Siedząc
z głową pochyloną w przód coraz mocniej przyciskałam chusteczki
do płatków nosa.
-Dlaczego
jesteś w tym...ośrodku? - zapytałam, lekko się podnosząc.
Chciałam jakoś przerwać ciszę. Przez twarz chłopaka przeleciał
prawie niezauważalny grymas.
-Długa
i nieprzyjemna historia...
Kiwnęłam
głową i uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Mój
lekarz mnie tu wysłał, zgodziłam się pod warunkiem odstawienia
leków - powiedziałam przypominając sobie nie jedną
niemiłą rozmowę. - Taki rodzaj eksperymentu. Za trzy dni mnie
tutaj nie będzie...
-Powinnaś
się cieszyć - stwierdził chłopak, blado się uśmiechając.
-Tylko
dlaczego mnie to właśnie nie cieszy?
-Boisz
się.
-Słucham?
- zapytałam marząc o tym, że jednak się przesłyszałam.
-Boisz
się tego, że to wszystko znowu cię przerośnie i nie dasz sobie po
prostu rady... - spojrzałam na niego, mając wielką nadzieję, że
to, co mówi dzieje się tylko w mojej głowie, chcąc wierzyć, że
nie wypowiedział tych słów na głos. - Może masz rację Ev, może
jesteś za słaba na to, może sama idea życia cię przerasta. Masz
syndromy schizofrenika... Ale zadam ci pytanie, dobrze? - lekko
kiwnęłam głową, zgadzając się. - Myślałaś kiedyś o
samobójstwie, o tym, że nie masz już siły zyć? Marzyłaś
o śmierci, nie ważne w jaki sposób miałoby się to stać?
-Nie
- odpowiedziałam łamiącym się głosem, ręką lekko dotykając
szyi.
-Nie
zastanawiało cię to kiedyś? - zadał kolejne pytanie, ale tym
razem nie czekał na moją odpowiedź. - Może cząstka ciebie wciąż
walczy, może jeszcze się nie poddałaś w stu procentach. Nigdy nie
szukałaś głębszego sensu w tym wszystkim, nigdy nie zastanawiałaś
się dlaczego właśnie ciebie to spotkało? Ja też kiedyś
myślałem, że nie ma dla mnie już szansy, uważałem że nawet
kiedy będę próbował odbić się od dna to i tak spadnę na dół,
albo jeszcze niżej. Zastanów się nad tym czego ty właśnie
potrzebujesz... To nie jest egoistyczne, czasem po prostu warto.
Poszukaj tej części, która jeszcze walczy i znajdź siłę, którą
kiedyś miałaś w sobie, bo takie rzeczy nie zdarzają się słabym
ludziom.
Gdy
skończył wstał i ruszył w stronę drzwi. Nie wiedziałam co
powiedzieć, to był jeden z niewielu momentów, w którym nie
wiedziałam jak się zachować. Ramiona dziwnie opadały wzdłuż
tułowia, a chusteczki które miałam w dłoni znajdowały się na
podłodze.
-Przedawkowałem
i chciałem popełnić samobójstwo.
-Słuch....
-Pytałaś
dlaczego tu jestem - wyjaśnił i zniknął za białymi drzwiami.
Oszołomiona
rozejrzałam się po pustym pokoju i dopiero w tym momencie
zorientowałam, że jestem w nim sama, brak obecności Phoebe zdawał
się dziwnie niecodzienny.
Dłużej
o tym nie myśląc wyszłam z pustego pokoju, kierując się do
bliżej nieokreślonego miejsca. Przechodząc przez biały korytarz
mijałam pozamykane białe drzwi. Po kilku dniach w tym miejscu ten
kolor zaczynał działać na nerwy. Szłam niekończącym się
korytarzem, wytężając słuch. Nie było słychać nic, do czasu aż
doszłam do drzwi otwartych na oścież.
-Nie
powinieneś tego robić - usłyszałam delikatny dziewczęcy głos,
należący do Phoebe. Dziewczyna siedziała na łóżku, plecami
odwrócona do drzwi. Towarzyszył jej chłopak lekko pochylony nad
białym stolikiem nocnym.
-Nie
chcesz, nie musisz brać więcej dla mnie. Przynajmniej nie będę
musiał kombinować drugiej działki - stwierdził blondyn i coś
wciągnął, po chwili się podnosząc i odwracając w moją stronę.
Chłopak
szybko podbiegł do mnie i przycisnął do ściany, łapiąc za szyję
i lekko podnosząc.
-Nic
nie widziałaś, nic nie słyszałaś, nie było cię tu... -
powiedział, mocniej zaciskając ręce na moim gardle. -
ZROZUMIANO?!
-Ta...
Ta... Tak - ledwo wybełkotałam, po czym z impetem upadłam na
ziemię, nareszcie uwolniona od dłoni chłopaka.
Panicznie
łapiąc powietrze, próbowałam się uspokoić, jednak z mizernym
skutkiem. Po chwili poczułam jak delikatna dłoń mnie obejmuje i
próbuje podnieść.
-Zaprowadzę
cię do pielęgniarki - oznajmiła ognistowłosa, prowadząc mnie
przez biały niekończący się korytarz.
Po
kilku minutach, które dla mnie ciągnęły się w nieskończoność,
siedziałam już na kozetce w obszernym białym gabinecie
pielęgniarki.
Kobieta
podała mi leki na uspokojenie, po których nic nie pamiętam.
Nie
wiem nawet czy zasnęłam, czy jednak normalnie funkcjonowałam, w co
osobiście wątpię.
Nie
pamiętam...
Tęsknię.
Ev
DZIEŃ
PIĄTY
~NIALL~
Poszedłem
rano do pracy. Nienawidziłem tego, że nawet w wakacje muszę
harować jak wół, żeby jakoś się utrzymać. Miałem tego
wszystkiego powyżej uszu. Kiedy po południu wyszedłem z knajpy i
siedziałem już w samochodzie, sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem
do Harry'ego. Harry zawsze wiedział co powiedzieć. Zacząłem z nim
rozmawiać, odpalając silnik samochodu. Po prostu potrzebowałem
kogoś obok siebie.
Po
kilku przejechanych kilometrach, zatrzymałem się przed cmentarzem.
Powiedziałem Harry'emu, że muszę już kończyć. To był impuls.
Wysiadłem z auta i je zamknąłem. Z łatwością odnalazłem
odpowiedni nagrobek. Stanąłem przed czarną płytą z rękami w
kieszeniach, kopiąc kamienie na ziemi.
-Boże,
co ja tu robię? - westchnąłem zrezygnowany, zdając sobie sprawę
z tego, jak żałosne jest moje zachowanie. ,,Przyszedłeś
wypłakać się jak małe dziecko? Och, Niall, to takie dojrzałe...”
- tego typu myśli zaczęły pojawiać się w mojej głowie.
-Zabrali
nam ją... - wypaliłem w końcu, jakby martwa dziewczyna mogła mnie
usłyszeć. - Zabrali. Ale nie martw się, to tylko tydzień –
powtórzyłem to, co sam słyszałem wciąż przez ostatnie pięć
dni. - Już pojutrze po nią pojedziemy. Mam nadzieję, że jest jej
tam dobrze... Że czuje się lepiej – wzruszyłem ramionami,
przyglądając się nadal złotym literom, układającym się w
nazwisko Clementyne. Czułem się jak idiota, mówiąc do kamienia. -
Nie wiem co mam ze sobą zrobić... To tak, jakbym stracił kolejnego
z was, moich przyjaciół... Nie wiem co mam robić. Nie wiem –
powiedziałem już trochę głośniej. Westchnąłem i spojrzałem na
szare niebo. Zaczynało się ściemniać. - Zresztą... Mam nadzieję,
że u was też wszystko w porządku...? - odpowiedziała mi cisza. Bo
czego innego mogłem oczekiwać? - Powiedz Liam'owi, że za nim
tęsknię... Wszyscy tęsknimy. Za tobą też... - szepnąłem, jakby
w obawie, że ktoś może usłyszeć moje żale. Kopnąłem butem
kamyk i obróciłem się na pięcie. Wsiadłem do samochodu z
pojedynczą łzą w kąciku oka. Szybko jednak ją starłem. Muszę
być silny.
~EVE~
Od
razu po przebudzeniu ruszyłam do łazienki, aby w spokoju się
odświeżyć. Po dosyć długim i całkiem przyjemnym prysznicu
wróciłam i ubrałam się w obszerną koszulkę, bardzo obcisłe
rurki oraz trampki. Mała odmiana od tego co nosiłam przez ostatnie
cztery dni.
Po
dłuższym spacerze przez korytarz trafiłam do stołówki, w której
większość pacjentów właśnie konsumowała wielce pyszne
śniadanie. Bez zastanowienia podeszłam do niewielkiej skórzanej
kanapy, stojącej pod ścianą w kącie wielkiego pomieszczenia. Gdy
usiadłam, automatycznie podciągnęłam nogi pod brodę, a moja ręka
powędrowała w kierunku kieszeni dżinsów. Po chwili zrezygnowana
wróciłam z powrotem, przypominając sobie o zakazie używania i
posiadania telefonów.
Przejechałam
wzrokiem po pomieszczeniu. Nic ciekawego się nie działo. Przy
jednym ze stolików siedziała dziewczyna, w ręce obracając jabłko.
Nie wyglądała na zaciekawioną owocem.
-Zaburzenia
odżywiania, po naszemu anoreksja... - oznajmiła rudowłosa
dziewczyna, siadająca obok mnie. - Uzależnienie od narkotyków -
wskazała stolik przy którym siedziała grupka chłopaków. Nic nie
byłoby w tym dziwnego, gdyby nie ich zachowanie. Wszyscy maksymalnie
pochyleni nad blatem tylko jeden, wyglądający jak chodząca śmierć,
przyglądał się osobom w stołówce. - Okaleczanie i próba
samobójcza - tym razem spojrzała na inny stolik.
-Dziękuję
- przerwałam dziewczynie, próbując się uśmiechnąć. - Za to, co
wczoraj zrobiłaś.
-Nie
ma sprawy, z jednej strony to także była moja wina. Lepiej nie
wchodź Josh'owi w drogę, bo nieprędko stąd wyjdziesz... -
uśmiechnęła się blado i wstała z kanapy, ruszając w stronę
wyjścia. - Na co czekasz? Musimy iść na terapię.
Po
terapii nic się nie działo.
Dowiedziałam
się, że w ośrodku jest biblioteka z dość pokaźnymi zbiorami.
Pewnie
przewidujesz jak to się skończyło.
Eve
DZIEŃ
SZÓSTY
~NIALL~
Po
południu nie wytrzymałem i wsiadłem w samochód. Nie myśląc nad
tym, co dokładnie robię, w końcu znalazłem się na parkingu przy
żelaznym ogrodzeniu. Oparłem się o maskę samochodu, spoglądając
w okna. Nie miałem pojęcia co ja tutaj robię. Za jedną z szyb
zobaczyłem tak upragniony od tygodnia widok – niską blondynkę.
Siedziała na parapecie i przyglądała mi się ze zdziwioną miną.
Nie, to wszystko musiało mi się przywidzieć... Przetarłem oczy i
ponownie spojrzałem w tamto okno. Dziewczyna zniknęła. A może po
prostu nigdy jej tam nie było...? Zrezygnowany wsiadłem do
samochodu i jak najszybciej odpaliłem jego silnik. Rozum płata mi
figle... A los śmieje mi się w twarz. Szczęście, że już jutro
się z nią zobaczę.
~EVE~
-Słuchasz
mnie? - Dominic zadał pytanie, tym samym wyrywając z zamyślenia.
-Jesteś dzisiaj jakaś nieobecna...
-Nie
czepiaj się jej, jutro wychodzi, czemu się dziwisz? - zapytała
Phoebe i zaśmiała się. - Jak się nazywa?
-Słucham?
- odpowiedziałam, nie wiedząc o co pyta.
-Chłopak,
o którym tak myślisz? Jak się nazywa? - wyjaśniła i przysunęła
się bliżej. Dominic teatralnie przewrócił oczami i machnął ręką
w stronę dziewczyny. Ja mimowolnie się uśmiechnęłam, a rumieniec
wylał mi się na twarz.
-Niall
- odpowiedziałam, spuszczając głowę.
-Fajne
imię - odpowiedziała, spoglądając na mnie wymownie. - No
opowiadaj dalej - zachęciła ciepłym uśmiechem.
-Uważaj
Ev - ostrzegł Dominic. - Jak zaczniesz o kimś opowiadać, a
szczególnie o chłopaku, to przy niej prędko nie skończysz.
-Ma
blond włosy i niebieskie oczy - zaczęłam, spoglądając na
podekscytowaną twarz dziewczyny, a potem chłopaka. - Dwa lata temu
przeprowadził się z mamą i bratem do Los Angeles, a od kilku
miesięcy mieszka z przyjaciółmi nie daleko Nowego Jorku.
-Nie
jest z USA? - zapytał Dominic tak, jakby nagle zainteresował się
naszą rozmową.
-Nie.
Pochodzi z Irlandii - wyjaśniłam, lekko się uśmiechając. - Ja
też nie jestem stąd. Londyn, przeprowadziłam się jak miałam
dziesięć lat - dodałam, widząc zdziwione twarze moich towarzyszy.
-Dlaczego
mieszka tu, a nie z mamą i to jeszcze tak daleko? - zapytała
Phoebe, przerywając krępującą ciszę. Czyli powracamy do tematu
Niall'a...
-Wyrzucili
go i jego przyjaciół ze szkoły, ich rodzice stwierdzili, że muszą
nauczyć się odpowiedzialności, więc postanowili spróbować
tutaj... Jak na razie dobrze im idzie.
Dominic
prychnął i zrobił dziwną minę na co dziewczyna siedząca obok
mnie zgromiła go wzrokiem.
,,Gdyby
wzrok mógł zabijać'' - przypomniałam sobie moje ulubione
powiedzenie, odnoszące się do Jill.
-Zawsze
musisz wszystko zepsuć.
Nie
zwracając uwagi na ich słowne przepychanki, wstałam z krzesła i
ruszyłam w stronę okna. Siadając na parapet, przyglądałam się
autom przejeżdżającym obok ośrodka. W pewnym momencie na parkingu
zaparkował znany mi czarny samochód. Moje ciało napięło się jak
struna i czekało na rozwój sytuacji. Po niespełna minucie z
samochodu wysiadł blondyn ubrany w dresy. Na głowę niedbale
naciągnął czapkę, spod której wydobywały się niesforne kosmyki
włosów, na nosie miał przeciwsłoneczne okulary.
Rozejrzałam
się po pokoju i wstałam szybko, wychodząc z białego
pomieszczenia. Przebiegłam korytarzem, zatrzymując się obok
recepcji, w której siedziała pielęgniarka zapatrzona w telewizor.
Przeszłam obok wielkiego kontuaru, nie rzucając się nikomu w oczy.
Końcową drogę również przebiegłam, otwierając z impetem
wielkie drzwi. Zdyszana ruszyłam w stronę wielkiego parkingu, na
który, według regulaminu, nie wolno było nam wchodzić. Pobiegłam
do miejsca, w którym powinno być zaparkowane auto. Moje
rozczarowanie dało jednak o sobie znać.
-Jesteś
żałosna Ev - powiedziałam sama do siebie, siadając na chodniku. -
Co ty sobie wyobrażałaś, co? Myślałaś, że co, będzie piękny
,,happy end''? Wyciągnie cię z wariatkowa, na które sama się
zgodziłaś?! Jesteś żałosna i beznadziejna...
-Masz
rację - odwróciłam się i nie byłam gotowa na to, co zobaczę:
Liam, Cloe i mój tata - szli w moją stronę.
-Nareszcie
się tego doczekaliśmy - powiedziała z wielkim uśmiechem
Clementyne.
-Wy...
Wy nie żyjecie. To nie jest prawdziwe!!! To się nie dzieje
naprawdę!
-Może
i nie żyjemy - szatyn przyznał mi rację, zaraz jednak dodał: -
ale byliśmy przy tobie Ev. Czekaliśmy, aż skończysz tę całą
szopkę i przyznasz się sama przed sobą, że już nie ma sensu
oszukiwać siebie i bliskich jaka silna jesteś.
-O
czym ty mówisz? - zapytałam, próbując zrozumieć o co im chodzi.
-Jesteś
chora, Eve - oznajmił mi ojciec, podchodząc do mnie i głaszcząc
mój policzek. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętałam sprzed
tych dziewięciu lat. - Jesteś chora od dziecka. To dlatego was
zostawiłem. Byłaś dla mnie zwykłym ciężarem, niestety twoja
matka powiedziała, że cię nie zostawi, więc kazałem jej
wybierać. Niespodziewanie wolała ciebie - opowiadał to z
nutą kpiny w głosie. - Znasz to powiedzenie: ,,Jeśli kogoś
kochasz pozwól mu odejść''? Pozwoliłem twojej mamie odejść,
codziennie zastanawiając się dlaczego wolała ciebie.
Obraz
znajdujący się przed oczami rozmazał się w jednej sekundzie.
-Och,
nie płacz kochanie, my tylko chcemy szczęścia naszych przyjaciół,
które ty tylko odbierasz - zaczęła Cloe przesłodzonym głosem. -
Gdybyś była na naszym miejscu, postąpiłabyś tak jak my,
uwierz mi kochanie.
-Nie
mów tak do mnie! - krzyknęłam w stronę dziewczyny. - Nie
jesteście prawdziwi!!! Nie zwracaj się do mnie ,,kochanie"!!!
-Uwierz
nam, robiliśmy wszystko, żebyś skończyła swoje życie, niestety
nawet James sobie nie poradził...
W
tym momencie ktoś zaczął mnie dusić, coraz mocniej zaciskając
chude, ale za to bardzo długie palce na mojej szyi. Zaczęłam się
szarpać, próbując chociaż trochę rozluźnić uścisk mojego
oprawcy.
Gdy
już nie miałam siły na dalszą walkę, usłyszałam głośny krzyk
Phoebe.
-Eve!
- dziewczyna podbiegła do mnie, a ja opadłam na ziemię. - Ev, już
dobrze nic ci nie jest, zaraz będą tu pielęgniarki będzie dobrze,
obiecuję, będzie dobrze - mówiła lekko drżącym głosem,
głaszcząc mnie po głowie.
-Zabierz
mnie... - wymamrotałam nie wyraźnie. - Zabierz mnie do Niall'a.
Po
tych słowach chyba zemdlałam, bo nic nie pamiętam.
Kocham
i tęsknię.
Eve
DZIEŃ
SIÓDMY
~EVE~
-Wstawaj
śpiochu! Dzisiaj wychodzisz z tego wariatkowa! - Phoebe skakała po
moim łóżku jak oszalała.
-Aż
tak się cieszysz, że się mnie pozbędziesz?
-Żartujesz....?
Będziemy tęsknić...
Po
piętnastu minutach rozmowy z dziewczyną ruszyłam do łazienki
chcąc się odświeżyć. Ubrałam swoje ulubione dżinsy, T-shirt i
bluzę z kapturem, na nogi założyłam trampki.
Po
godzinie siedzenia w pokoju i żegnania się z Dominiciem i Phoebe do
pomieszczenia weszła kobieta ubrana w biały uniform.
-Hutson,
idziesz ze mną. - gdy usłyszałam te słowa, poczułam się tak,
jakby zabrano z moich ramion ciężar i pozwolono odlecieć.
-Będę
tęsknić - przytuliłam się do moich towarzyszy i wyszłam z
pokoju.
Droga
do recepcji szybko minęła.
Na
ten moment czekałam cały tydzień.
Eve
~NIALL~
Wysiedliśmy
wszyscy z auta.
-No
ile można podpisywać głupie papiery?! - warknąłem, drepcząc
niecierpliwie w jednym miejscu.
-Spokojnie...
- odparł Louis, który gasił właśnie swojego papierosa. - Jeszcze
się...
-Idą
– przerwał mu Harry.
Od
razu wszystkie moje mięśnie się napięły. Faktycznie. Udeptaną
ścieżką podążały dwie nasze przyjaciółki. Michelle niosła na
ramieniu plecak Ev i obejmowała blondynkę czule ramieniem.
Spojrzałem na Eve. Tak bardzo za nią tęskniłem. Dziewczyny kiedy
tylko przekroczyły bramę, Chelly powiedziała coś cicho do swojej
przyjaciółki, a ta spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczyma, po
czym podeszła do mnie lekko chwiejnym krokiem. Stanęła zaledwie
kilka centymetrów ode mnie i uśmiechnęła się lekko, zmuszona do
tego, by zadrzeć głowę do góry.
-Już
prawie zapomniałam jak wysoki jesteś... - powiedziała cicho,
przeczesując palcami moje włosy.
-Tęskniłem
– powiedziałem z mocą.
-Ja
bardziej – uśmiechnęła się od ucha do ucha, po czym ujęła
moją twarz w dłonie i złożyła delikatny pocałunek na moich
ustach. Objąłem ją mocno, unosząc lekko nad ziemię.
-Dość
już tych czułości! My też tutaj czekamy – rzucił zaczepnie
Louis, a Eve
oderwała się ode mnie i rzuciła się w objęcia
szatyna. Normalnie byłbym zazdrosny, gdyby nie to, że widziałem,
jak Louis ją traktuje – jako kolejną młodszą siostrzyczkę. Po
chwili blondynka przywitała się również z Harry'm.
-Tak
bardzo za wami wszystkimi tęskniłam! - westchnęła, powracając w
moje ramiona. Kołysaliśmy się lekko, kiedy Harry pakował do
samochodu plecak pełen ubrań. - Mam wam tyle do opowiedzenia!
Wiecie, tam była taka dziewczyna... - zaczęła podekscytowana, ale
przerwała jej Michelle.
-Wszystko
opowiesz nam w domu. Będziemy mieli na to dostatecznie dużo czasu –
obie uśmiechnęły się do siebie promiennie. Wsiedliśmy wszyscy do
auta i odjechaliśmy stamtąd jak najprędzej. Miałem nadzieję, że
już nigdy nie będziemy musieli wrócić do tamtego miejsca.
Witamy :)
No więc mamy chyba najdłuższy rozdział w historii tego bloga. Jeju, mamy nadzieję, że chociaż trochę Wam się spodobał i nie nudził Was zbytnio... BAAARDZO prosimy o szczere opinie w komentarzach. Rozpiszcie się co Wam się podobało, co mniej, a co w ogóle według Was było bez sensu... Mamy nadzieję, że znajdzie się choć jedno pytanie do bohaterów ♥ Z chęcią na nie odpowiemy.
Jak pewnie się domyśliliście, perspektywa Eve pisana jest w formie listów do Niall'a. Tak tylko mówimy, jakby ktoś nie był pewien :)
Nie zanudzamy Was bardziej, treści rozdziału jest dość, więc pozostaje nam jedynie życzyć Wam miłego wieczoru i weekend'u :)
Kochamy ♥
Chelly i Eve