Z
perspektywy Eve
Stojąc
w progu kuchni przyglądałam się śmiesznej sytuacji: Niall
klęczący przed Harry'm i błagający go o zrobienie naleśników.
-Hej
– powiedziałam, wchodząc do kuchni.- Robicie naleśniki? -
zapytałam, siadając przy stole znajdującym się przy ścianie.
-Harry
mówi, że sam mam sobie zrobić - powiedział Niall, patrząc
wilkiem na loczka.
-Jaki
problem? - zapytałam, zwracając się do oby dwóch.
Harry
nadal stał oparty o blat z zadowoloną z siebie miną.
-Czy
ja wyglądam na kucharkę? - spytał, patrząc na mnie.
Uśmiechnęłam się tylko, na co Niall parsknął śmiechem. Harry zrobił urażoną minę, ale zaproponował mi coś do picia i powiedział, że mam usiąść z nimi i coś zjeść. Nie byłam głodna, co też im powiedziałam. Nie mogłam pozbyć się obrazów z wczorajszego wieczoru. Dzisiaj rano zobaczyłam w jakim stanie była śpiąca Chelly: cała poobijana i poobdrapywana. A ja? Niby nie było na moim ciele żadnych uszkodzeń, a przecież wczoraj miałam nóż wbity w brzuch. Powinnam się przyzwyczaić do tego typu przywidzeń, jednak za każdym razem wydawały mi się tak prawdziwe, że często z trudem odróżniałam je od rzeczywistości.
Usiedli
naprzeciw mnie i dalej wymieniali między sobą jakieś złośliwe
uwagi. Spojrzałam za okno na piękny las w oddali. Obok jednego z
drzew stał jakiś mężczyzna w długim, czarnym płaszczu i patrzył
prosto na mnie. Zmarszczyłam brwi.
-Kto
to? - spytałam, a Niall, podążając za moim wzrokiem także
spojrzał w stronę okna. Przez chwilę wpatrywał się tam i Harry,
a mężczyzna dziwnie się uśmiechał.
-Nikogo
tam nie ma... - powiedział uspokajająco loczek. Niall zmierzył
mnie niepewnym wzrokiem i przez chwilę łapał ustami powietrze,
jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie wydobył z siebie żadnego
dźwięku. Chwilę jedli w milczeniu, a Niall raz po raz rzucał mi
dziwne spojrzenia. Jakby...chciał mi coś powiedzieć? Zapytać? Już
od dawna nie miałam ochoty odpowiadać na żadne pytania. Nikt chyba
tak do końca nie wiedział co się ze mną dzieje. Nawet ja sama.
-Cześć
chłopaki, nie wiecie jak... - do kuchni wszedł chłopak o
niebiesko-zielonych oczach, w samych bokserkach. Harry i Niall
parsknęli gromkim śmiechem, kiedy Louis przystanął zdębiały
i spojrzał na mnie, zawstydzony.
-Cze-eść...
- wyjąkał, wycofując się.
-Hej...
- odpowiedziałam uśmiechając się blado.
-To
ja może jednak zrobię wam te naleśniki - stwierdził loczek po
chwili krepującej trochę ciszy.
-Zrobisz?
- zapytał upewniając się Niall.
-Tak
Niall, zrobię - powiedział na potwierdzenie swoich słów. Siedząc
chwilę w ciszy postanowiłam pomóc brunetowi, więc wstałam,
podeszłam do blatu i zapytałam:
-Mogę
się dołączyć i coś porobić?
-To
może ja też w czymś pomogę, co? - zaproponował farbowany
blondyn.
-Co?!-
prawie krzyknął zielonooki na co ja się wzdrygnęłam - nie
lubiłam jak ludzie w mojej obecności podnoszą ton. Harry chyba to
zauważył, więc dodał ciszej:
-Czy
ty się dobrze czujesz?
-Tak,
a co w tym złego? Tak marudziłeś, że sam mam sobie je zrobić, a
teraz takie zdziwienie? - wytłumaczył powoli blondyn.
-To
wiesz, co? Mam świetny pomysł: może ja pójdę pogadać zresztą,
a wy zróbcie Nialler'kowi śniadanie. Powodzenia Ev... - powiedział
i wyszedł. Niall spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
-Zrobisz
naleśniki? - spytał, z miną słodkiego pieska. Przytaknęłam
głową, chcąc zabrać się do roboty. Niestety nie wiedziałam
gdzie szukać potrzebnych produktów.
-Pokarzesz
gdzie co jest? Albo może wyciągnij wszystko, co jest potrzebne, a
ja zrobię resztę - stwierdziłam, nie chcąc grzebać im po
szafkach. Chłopak stojąc przy blacie, patrzał na mnie, czekając
na jakieś wyjaśnienia.
-Co
nam będzie potrzebne? - zapytał po chwili.
-Naprawdę
nie wiesz z czego robi się naleśniki? - odpowiedziałam, czując
jak oczy mi się powiększają.
-Noo...yy...mąka...jajka?
- zgadywał, a ja próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. Po chwili
jednak zlitowałam się nad chłopakiem i powiedziałam co ma
przygotować.
-Nigdy
sam nie gotowałeś? - spytałam, mieszając składniki.
-Zawsze
robiła to mama, a jak jej nie było to przychodził Liam i coś
wymyślał. W najgorszym wypadku wychodziliśmy z bratem do pizzeri.
-Czemu
nie mieszkacie z rodzicami? - to pytanie samo wyszło mi z ust.
-To
długa i nieprzyjemna historia - odpowiedział, dziwnie się
uśmiechając.
-Nie
jesteście z Nowego Jorku? - kolejne pytanie mimowolnie wypłynęło
mi z ust. Blondyn cicho prychnął ale odpowiedział:
-Nie,
z Los Angeles - uśmiechnęłam się i postawiłam patelnię na
gazówce. -Ty też nie brzmisz jak Amerykanka - bardziej stwierdził, niż zapytał.
-Nie
urodziłam się tutaj. Pochodzę z Londynu - odpowiedziałam,
przypominając sobie jeden z najgorszych okresów w moim życiu.
-To
co robisz w stanach? - kolejne pytanie wypłynęło z jego ust.
-Podasz
talerz? - zapytałam, ściągając pierwszego gotowego naleśnika z
patelni. - Mieszkam tu z mamą, która przeprowadziła się do Nowego
Jorku. - wróciłam do pytania, które zadał blondyn.
-A
tata?
-Mieszka
w Londynie. Nie wiem co obecnie robi, nie utrzymuję z nim kontaktów.
Są po rozwodzie - odpowiedziałam, rozlewając ciasto na następnego
naleśnika po patelni. -A twoi rodzice mieszkają w LA? -
spytałam, zmieniając trochę temat.
-Mama
z bratem. Tata mieszka w Irlandii. Też są po rozwodzie - dodał,
blado się uśmiechając. W pewnym momencie blondyn podszedł do
szafki i włączył radio, stojące na niej. Chwilę szukał ciekawej
audycji, aż w końcu coś znalazł. Nie za bardzo zwracałam na to
uwagę, ponieważ byłam skupiona na robieniu kolejnych naleśników.
Gdy oderwałam na chwilę wzrok od patelni i spojrzałam na Niall'a,
który stał odwrócony do mnie plecami, na białej bluzce zauważyłam
powiększającą się czerwoną plamę. Podbiegłam do niego i
podwinęłam mu koszulkę. Gdy to zrobiłam, zauważyłam wielką
ranę.
-Eve
co ty robisz? - zapytał zdezorientowany Irlandczyk.
-Niall
ty nic nie czujesz?!
-Ale
co mam czuć? - zadał kolejne pytanie, jednak nie tym samym tonem co
poprzednie.
-Przecież
tu jest wielka rana! Kto ci to zrobił? - blondyn odwrócił się i
złapał mnie za ręce, uspokajając.
-Eve
tam nic nie ma. Coś ci się przywidziało. Zobacz... - powiedział,
ściągając biały T-shirt. Faktycznie był czysty. Boże, co się ze
mną dzieje? Roztrzęsiona usiadłam na jednym z krzeseł. Chłopak
podał mi szklankę z wodą, którą odstawiłam na stół.
-Wiesz
co? Może na dzisiaj wystarczy naleśników. Chyba nie powinienem ich
dostać - blado się uśmiechnął. -Może się położysz, co? Chodź,
zaprowadzę cię do mojego pokoju, tam nikt ci nie będzie
przeszkadzał – zaproponował, lecz ja pokręciłam przecząco
głową.
-Wiesz
co by mi pomogło? - zapytałam. Farbowany blondyn pokręcił
przecząco głową. - Ciepły prysznic, ale nie mam rzeczy na
przebranie, więc nici z tego – dodałam po chwili.
-Jeżeli
to ma ci pomóc, to mogę poświęcić jakieś dresy i T-shirt.
Przyniosę ci rzeczy do łazienki - powiedział z zamiarem wyjścia z
kuchni nie czekając na moją odpowiedź. Stwierdziłam, że nie ma
sensu się sprzeczać.
-A
gdzie jest łazienka? - zapytałam cicho.
-A,
no tak. Korytarzem prosto, ostatnie drzwi po lewej - odpowiedział i
znowu ruszył, ale go zatrzymałam.
-Niall...
Nie mów nikomu, ok? - chłopak ledwo dostrzegalnie kiwną głową i
w końcu ruszył do swojego pokoju. Siedząc jeszcze chwilę w kuchni
myślałam dlaczego przywidzenia powtarzają się coraz częściej.
Co się ze mną dzieje? Może to prowadzi do czegoś sensownego?
Dłużej o tym nie myśląc, ruszyłam do łazienki. Po drodze
zatrzymał mnie jednak Harry.
-Jak
tam naleśniki się udały? - zapytał brunet, do którego podszedł
Lou.
-Kto
robił naleśniki? - spytał szatyn. Gdy wypowiadał to zdanie można
było zauważyć dziwną iskierkę w jego oku.
-Eve
z Niall'em... - tym razem iskierka pojawiła się w oczach loczka.
-Już zrobiliście? Chyba zostało trochę dla mnie?!
-I
dla mnie - dorzucił Louis.
-Zrobiliśmy
dwa i stwierdziliśmy, że nie mamy ochoty – skłamałam, zgrabnie
omijając niektóre fakty.
-Niall
zrezygnował z naleśników? Czy on się dobrze czuje? - po raz
kolejny powtórzył to pytanie w dniu dzisiejszym chłopak. Ja tylko
wzruszyłam ramionami i udałam się w stronę łazienki. Nie zdążyłam
otworzyć drzwi, a znowu usłyszałam swoje imię. Opanowując lekki
już gniew odwróciłam się znowu, tym razem zauważając
uśmiechniętego Niall'a. Blondyn niósł wybrane przez niego dresy,
które miałam na chwilę przejąć ja. Bez słowa wzięłam od niego
ubrania i wróciłam do pomieszczenia. Wchodząc pod prysznic
poczułam ulgę. Cały stres spływał razem z wodą. Próbowałam
choć trochę zrozumieć wczorajsze jak i dzisiejsze... przywidzenia?
Chyba tak można to nazwać. Nie wiem, może to już początki
schizofrenii? Chyba aż tak źle ze mną nie jest... Chyba. Po pół
godzinie wyszłam spod strumieni ciepłej wody. Owinięta ręcznikiem
złapałam rzeczy przygotowane przez farbowanego blondyna, w których
znajdowały się szare dresowe spodnie i chabrowa koszulka z napisem
,,I'm famous, bitch!”. Wychodząc, z podłogi zwinęłam jeszcze
sukienkę i marynarkę, z której wypadł mój telefon. Podniosłam
go i zauważyłam osiemnaście nieodebranych połączeń od mamy.
,,Mam przerąbane!” - to siedziało mi teraz w głowie. Długo nie
myśląc wybrałam jej numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę,
czekając na grad pytań. Kobieta odebrała chyba po pierwszym
sygnale.
-Gdzie
ty jesteś?! - i pomyśleć, że jeszcze wczoraj uśmiechała się do
mnie z nożem w brzuchu.
-Miałyśmy
wczoraj mały wypadek i zatrzymałyśmy się u znajomych –
wytłumaczyłam, pomijając kilka faktów.
-Mogłaś
chociaż zadzwonić - dodała już łagodniejszym tonem. Dobrze
wiedziała, że nie lubię jak ludzie na mnie krzyczą.
-Nie
miałam zasięgu i dopiero teraz zauważyłam, że dzwoniłaś.
-O
której będziecie? - zapytała. W tle usłyszałam bardzo dobrze
znany mi głos Susan.
-Nie
wiem, pewnie gdzieś około czwartej, może trochę później. -
odpowiedziałam wiedząc, że rodzicielka nie zwraca na mnie większej
uwagi. -A, mamo chyba zgubiłam klucze mogłabyś zobaczyć w pokoju
czy ich tam nie zostawiłam? - dobrze wiedziałam, że kobieta jest w
domu, ponieważ w soboty w takich porach jak ta wybierała się ze
swoją sekretarką na zakupy.
-Dobrze,
napiszę ci jak je znajdę. Zadzwoń jak już będziesz niedaleko
domu... A tak w ogóle to gdzie wy jesteście? - ,,Żebym ja to sama
wiedziała.”, pomyślałam.
-Na
przedmieściach. Wiesz co, ja muszę kończyć, Chell mnie woła -
powiedziałam i nie czekając na odpowiedź matki, nacisnęłam
czerwoną słuchawkę. Stojąc w korytarzu, usłyszałam głośne
śmiechy dobiegające z kuchni i salonu. Pierwsze pomieszczenie jakie
odwiedziłam było kuchnią. W niej znajdowali się Liam, Cloe, Harry
i Lou. Loczek z szatynem siedzieli przy stole i obierali marchewki, a
Liam i czerwonowłosa coś gotowali. Nie spostrzeżona udałam się
do salonu, w którym siedziała reszta, czyli Niall, Zayn i Michelle.
Spojrzałam na dziewczynę, która rozmawiała z chłopakami. Też
nie miała na sobie już zakrwawionej bluzki jak rano, kiedy wstałam.
Ubrana była w czarną koszulkę z jakimś niebieskim wzorem. Na mój
widok, a raczej na widok moich ciuchów wszyscy parsknęli śmiechem.
Wytknęłam Chelly język i usiadłam obok niej. Spojrzała na mnie
trochę dziwnie, jakby wystraszona. Może Niall nie dotrzymał
obietnicy i jej powiedział?
-To
my chyba będziemy się zbierać, no nie? - zapytała, nie patrząc w
stronę naszych ,,wybawców”. Już miałam coś powiedzieć, kiedy
w słowo wszedł mi Niall:
-Nie,
nie! Zostajecie na obiedzie. Nie wyjedziecie niedożywione! Potem was
odwieziemy.
-Ale
ja mam samochód! - zaoponowała dziewczyna. - Muszę go znaleźć,
bo zostawiłyśmy go w lesie... - chwyciła się za głowę i oparła
łokcie na kolanach. Chyba coś ją nadal bolało, bo raz po raz się
krzywiła. - Dzwoniłam przed chwilą do Paul'a – dodała grobowym
tonem, nadal masując skronie.
-I
co u niego?
-Co
u niego?! - spojrzała na mnie jak na nienormalną. - Właśnie
musiałam wysłuchiwać, jak to się o mnie zamartwiał. Zadzwonił
nawet do matki, rozumiesz?! Ja jakoś nie dzwonię, kiedy on na
tydzień znika i przepada nie wiadomo gdzie... - pamiętałam to.
Przez cały tydzień nie dawał znaku życia. Chell tak się
martwiła, że prawie nic nie jadła i nie spała. Naprawdę ją
wystraszył. Kiedy wrócił, musiało minąć sporo czasu zanim
zaczęła znowu z nim rozmawiać. Co do matki...uznawali, że jako
nieco przewrażliwionej na ich punkcie, lepiej nie informować jej o
różnych rzeczach. Może to i dobrze...kobieta była bynajmniej
szczęśliwsza w tej niewiedzy, biorąc pod uwagę ich różne
,,akcje”.
-Martwi
się. On cię kocha – powiedziałam. Zayn prawie niezauważalnie
drgnął, ale chyba tylko ja to spostrzegłam, bo Chell nadal kryła
twarz w dłoniach, a Niall...przyglądał się mnie. Moja
przyjaciółka westchnęła ciężko i nareszcie podniosła głowę.
Zayn wstał i poszedł w kierunku kuchni. Chelly także
zobaczyła w jego ruchach tę gwałtowność, jakby nawet złość i
spojrzała na niego, zdziwiona.
-Co
na obiad?! - krzyknął Niall w kierunku oddalającego się
przyjaciela. On chyba wiecznie pytał o jedzenie. Zaraz do salonu
weszła Cloe, niosąc talerze pełne bliżej
niezidentyfikowanego...czegoś.
-Trochę
się rozpadło, ale pyszne – powiedziała i podała nam po jednym.
Wyglądało masakrycznie, ale faktycznie było bardzo dobre. Coś jak
lasagne. Jedząc, spierałam się z Niall'em o to, która kawa ze
Starbucks'a jest najlepsza. Według mnie było to waniliowe latte,
ale chłopak twierdził, że na to miano zasługuje cynamonowe
cappucino. Kątem oka zauważyłam Cloe rozmawiającą z Liam'em.
Dziewczyna przy tej konwersacji bardzo namiętnie gestykulowała
rękoma co oznaczało, że opowiada chłopakowi o fotografii, którą
uwielbia. Przed oczami przelecieli mi też wygłupiający się Harry
i Louis. Czasami mam wrażenie, że ja i Chelly jesteśmy ich
żeńskimi odpowiednikami. A co do mojej drugiej przyjaciółki,
siedziała ona skulona na kanapie z kolanami pod brodą i o czymś
myślała. Zapewne o Paul'u, często tak robiła nie dziwię jej się,
kocha go. Na przeciwległym fotelu siedział Zayn i namiętnie pisząc
coś w telefonie udawał, że nie widzi dziewczyny. Cieszę się, że
ich spotkałyśmy. Nasza znajomość dzisiaj się nie kończy. Coś
czuję, że namieszamy sobie w życiu nawzajem. Ale może to tylko
przeczucie?
Mamy drugi rozdział. Jest trochę wejść na tego bloga, ale nie mamy pojęcia czy ktoś w ogóle to czyta, czy kogoś to interesuje. Dlatego prosiiiiimy o komentarze, jakiekolwiek ;)
Mamy nadzieję, że chociaż kilka znajdziemy pod tym rozdziałem.
Pozdrawiamy
Chelly and Eve