niedziela, 17 lutego 2013

~ 2 ~

Z perspektywy Eve
Stojąc w progu kuchni przyglądałam się śmiesznej sytuacji: Niall klęczący przed Harry'm i błagający go o zrobienie naleśników. 
   -Hej – powiedziałam, wchodząc do kuchni.- Robicie naleśniki? - zapytałam, siadając przy stole znajdującym się przy ścianie. 
   -Harry mówi, że sam mam sobie zrobić - powiedział Niall, patrząc wilkiem na loczka.
   -Jaki problem? - zapytałam, zwracając się do oby dwóch.
   -Nie umiem gotować, a on dobrze o tym wie! - odparł z wyrzutem blondyn.
Harry nadal stał oparty o blat z zadowoloną z siebie miną.
   -Czy ja wyglądam na kucharkę? - spytał, patrząc na mnie.

Uśmiechnęłam się tylko, na co Niall parsknął śmiechem. Harry zrobił urażoną minę, ale zaproponował mi coś do picia i powiedział, że mam usiąść z nimi i coś zjeść. Nie byłam głodna, co też im powiedziałam. Nie mogłam pozbyć się obrazów z wczorajszego wieczoru. Dzisiaj rano zobaczyłam w jakim stanie była śpiąca Chelly: cała poobijana i poobdrapywana. A ja? Niby nie było na moim ciele żadnych uszkodzeń, a przecież wczoraj miałam nóż wbity w brzuch. Powinnam się przyzwyczaić do tego typu przywidzeń, jednak za każdym razem wydawały mi się tak prawdziwe, że często z trudem odróżniałam je od rzeczywistości.
Usiedli naprzeciw mnie i dalej wymieniali między sobą jakieś złośliwe uwagi. Spojrzałam za okno na piękny las w oddali. Obok jednego z drzew stał jakiś mężczyzna w długim, czarnym płaszczu i patrzył prosto na mnie. Zmarszczyłam brwi.
   -Kto to? - spytałam, a Niall, podążając za moim wzrokiem także spojrzał w stronę okna. Przez chwilę wpatrywał się tam i Harry, a mężczyzna dziwnie się uśmiechał.
   -Nikogo tam nie ma... - powiedział uspokajająco loczek. Niall zmierzył mnie niepewnym wzrokiem i przez chwilę łapał ustami powietrze, jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Chwilę jedli w milczeniu, a Niall raz po raz rzucał mi dziwne spojrzenia. Jakby...chciał mi coś powiedzieć? Zapytać? Już od dawna nie miałam ochoty odpowiadać na żadne pytania. Nikt chyba tak do końca nie wiedział co się ze mną dzieje. Nawet ja sama.
   -Cześć chłopaki, nie wiecie jak... - do kuchni wszedł chłopak o niebiesko-zielonych oczach, w samych bokserkach. Harry i Niall parsknęli gromkim śmiechem, kiedy Louis przystanął zdębiały i spojrzał na mnie, zawstydzony.
   -Cze-eść... - wyjąkał, wycofując się.
   -Hej... - odpowiedziałam uśmiechając się blado.
   -To ja może jednak zrobię wam te naleśniki - stwierdził loczek po chwili krepującej trochę ciszy. 
   -Zrobisz? - zapytał upewniając się Niall.
   -Tak Niall, zrobię - powiedział na potwierdzenie swoich słów. Siedząc chwilę w ciszy postanowiłam pomóc brunetowi, więc wstałam, podeszłam do blatu i zapytałam:
   -Mogę się dołączyć i coś porobić?
   -To może ja też w czymś pomogę, co? - zaproponował farbowany blondyn. 
   -Co?!- prawie krzyknął zielonooki na co ja się wzdrygnęłam - nie lubiłam jak ludzie w mojej obecności podnoszą ton. Harry chyba to zauważył, więc dodał ciszej:
   -Czy ty się dobrze czujesz? 
   -Tak, a co w tym złego? Tak marudziłeś, że sam mam sobie je zrobić, a teraz takie zdziwienie? - wytłumaczył powoli blondyn.
   -To wiesz, co? Mam świetny pomysł: może ja pójdę pogadać zresztą, a wy zróbcie Nialler'kowi śniadanie. Powodzenia Ev... - powiedział i wyszedł. Niall spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
   -Zrobisz naleśniki? - spytał, z miną słodkiego pieska. Przytaknęłam głową, chcąc zabrać się do roboty. Niestety nie wiedziałam gdzie szukać potrzebnych produktów.
   -Pokarzesz gdzie co jest? Albo może wyciągnij wszystko, co jest potrzebne, a ja zrobię resztę - stwierdziłam, nie chcąc grzebać im po szafkach. Chłopak stojąc przy blacie, patrzał na mnie, czekając na jakieś wyjaśnienia.
   -Co nam będzie potrzebne? - zapytał po chwili. 
   -Naprawdę nie wiesz z czego robi się naleśniki? - odpowiedziałam, czując jak oczy mi się powiększają. 
   -Noo...yy...mąka...jajka? - zgadywał, a ja próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. Po chwili jednak zlitowałam się nad chłopakiem i powiedziałam co ma przygotować.
   -Nigdy sam nie gotowałeś? - spytałam, mieszając składniki. 
   -Zawsze robiła to mama, a jak jej nie było to przychodził Liam i coś wymyślał. W najgorszym wypadku wychodziliśmy z bratem do pizzeri. 
   -Czemu nie mieszkacie z rodzicami? - to pytanie samo wyszło mi z ust.
   -To długa i nieprzyjemna historia - odpowiedział, dziwnie się uśmiechając.
   -Nie jesteście z Nowego Jorku? - kolejne pytanie mimowolnie wypłynęło mi z ust. Blondyn cicho prychnął ale odpowiedział:
   -Nie, z Los Angeles - uśmiechnęłam się i postawiłam patelnię na gazówce. -Ty też nie brzmisz jak Amerykanka - bardziej stwierdził, niż zapytał.
   -Nie urodziłam się tutaj. Pochodzę z Londynu - odpowiedziałam, przypominając sobie jeden z najgorszych okresów w moim życiu. 
   -To co robisz w stanach? - kolejne pytanie wypłynęło z jego ust.
   -Podasz talerz? - zapytałam, ściągając pierwszego gotowego naleśnika z patelni. - Mieszkam tu z mamą, która przeprowadziła się do Nowego Jorku. - wróciłam do pytania, które zadał blondyn.
   -A tata? 
   -Mieszka w Londynie. Nie wiem co obecnie robi, nie utrzymuję z nim kontaktów. Są po rozwodzie - odpowiedziałam, rozlewając ciasto na następnego naleśnika po patelni. -A twoi rodzice mieszkają w LA? - spytałam, zmieniając trochę temat. 
   -Mama z bratem. Tata mieszka w Irlandii. Też są po rozwodzie - dodał, blado się uśmiechając. W pewnym momencie blondyn podszedł do szafki i włączył radio, stojące na niej. Chwilę szukał ciekawej audycji, aż w końcu coś znalazł. Nie za bardzo zwracałam na to uwagę, ponieważ byłam skupiona na robieniu kolejnych naleśników. Gdy oderwałam na chwilę wzrok od patelni i spojrzałam na Niall'a, który stał odwrócony do mnie plecami, na białej bluzce zauważyłam powiększającą się czerwoną plamę. Podbiegłam do niego i podwinęłam mu koszulkę. Gdy to zrobiłam, zauważyłam wielką ranę. 
   -Eve co ty robisz? - zapytał zdezorientowany Irlandczyk. 
   -Niall ty nic nie czujesz?! 
   -Ale co mam czuć? - zadał kolejne pytanie, jednak nie tym samym tonem co poprzednie. 
   -Przecież tu jest wielka rana! Kto ci to zrobił? - blondyn odwrócił się i złapał mnie za ręce, uspokajając.
   -Eve tam nic nie ma. Coś ci się przywidziało. Zobacz... - powiedział, ściągając biały T-shirt. Faktycznie był czysty. Boże, co się ze mną dzieje? Roztrzęsiona usiadłam na jednym z krzeseł. Chłopak podał mi szklankę z wodą, którą odstawiłam na stół. 
   -Wiesz co? Może na dzisiaj wystarczy naleśników. Chyba nie powinienem ich dostać - blado się uśmiechnął. -Może się położysz, co? Chodź, zaprowadzę cię do mojego pokoju, tam nikt ci nie będzie przeszkadzał – zaproponował, lecz ja pokręciłam przecząco głową. 
   -Wiesz co by mi pomogło? - zapytałam. Farbowany blondyn pokręcił przecząco głową. - Ciepły prysznic, ale nie mam rzeczy na przebranie, więc nici z tego – dodałam po chwili. 
   -Jeżeli to ma ci pomóc, to mogę poświęcić jakieś dresy i T-shirt. Przyniosę ci rzeczy do łazienki - powiedział z zamiarem wyjścia z kuchni nie czekając na moją odpowiedź. Stwierdziłam, że nie ma sensu się sprzeczać. 
   -A gdzie jest łazienka? - zapytałam cicho. 
   -A, no tak. Korytarzem prosto, ostatnie drzwi po lewej - odpowiedział i znowu ruszył, ale go zatrzymałam. 
   -Niall... Nie mów nikomu, ok? - chłopak ledwo dostrzegalnie kiwną głową i w końcu ruszył do swojego pokoju. Siedząc jeszcze chwilę w kuchni myślałam dlaczego przywidzenia powtarzają się coraz częściej. Co się ze mną dzieje? Może to prowadzi do czegoś sensownego? Dłużej o tym nie myśląc, ruszyłam do łazienki. Po drodze zatrzymał mnie jednak Harry.
   -Jak tam naleśniki się udały? - zapytał brunet, do którego podszedł Lou.
   -Kto robił naleśniki? - spytał szatyn. Gdy wypowiadał to zdanie można było zauważyć dziwną iskierkę w jego oku. 
   -Eve z Niall'em... - tym razem iskierka pojawiła się w oczach loczka. -Już zrobiliście? Chyba zostało trochę dla mnie?!
   -I dla mnie - dorzucił Louis.
   -Zrobiliśmy dwa i stwierdziliśmy, że nie mamy ochoty – skłamałam, zgrabnie omijając niektóre fakty. 
   -Niall zrezygnował z naleśników? Czy on się dobrze czuje? - po raz kolejny powtórzył to pytanie w dniu dzisiejszym chłopak. Ja tylko wzruszyłam ramionami i udałam się w stronę łazienki. Nie zdążyłam otworzyć drzwi, a znowu usłyszałam swoje imię. Opanowując lekki już gniew odwróciłam się znowu, tym razem zauważając uśmiechniętego Niall'a. Blondyn niósł wybrane przez niego dresy, które miałam na chwilę przejąć ja. Bez słowa wzięłam od niego ubrania i wróciłam do pomieszczenia. Wchodząc pod prysznic poczułam ulgę. Cały stres spływał razem z wodą. Próbowałam choć trochę zrozumieć wczorajsze jak i dzisiejsze... przywidzenia? Chyba tak można to nazwać. Nie wiem, może to już początki schizofrenii? Chyba aż tak źle ze mną nie jest... Chyba. Po pół godzinie wyszłam spod strumieni ciepłej wody. Owinięta ręcznikiem złapałam rzeczy przygotowane przez farbowanego blondyna, w których znajdowały się szare dresowe spodnie i chabrowa koszulka z napisem ,,I'm famous, bitch!”. Wychodząc, z podłogi zwinęłam jeszcze sukienkę i marynarkę, z której wypadł mój telefon. Podniosłam go i zauważyłam osiemnaście nieodebranych połączeń od mamy. ,,Mam przerąbane!” - to siedziało mi teraz w głowie. Długo nie myśląc wybrałam jej numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę, czekając na grad pytań. Kobieta odebrała chyba po pierwszym sygnale.
   -Gdzie ty jesteś?! - i pomyśleć, że jeszcze wczoraj uśmiechała się do mnie z nożem w brzuchu. 
   -Miałyśmy wczoraj mały wypadek i zatrzymałyśmy się u znajomych – wytłumaczyłam, pomijając kilka faktów. 
   -Mogłaś chociaż zadzwonić - dodała już łagodniejszym tonem. Dobrze wiedziała, że nie lubię jak ludzie na mnie krzyczą. 
   -Nie miałam zasięgu i dopiero teraz zauważyłam, że dzwoniłaś.
   -O której będziecie? - zapytała. W tle usłyszałam bardzo dobrze znany mi głos Susan. 
   -Nie wiem, pewnie gdzieś około czwartej, może trochę później. - odpowiedziałam wiedząc, że rodzicielka nie zwraca na mnie większej uwagi. -A, mamo chyba zgubiłam klucze mogłabyś zobaczyć w pokoju czy ich tam nie zostawiłam? - dobrze wiedziałam, że kobieta jest w domu, ponieważ w soboty w takich porach jak ta wybierała się ze swoją sekretarką na zakupy. 
   -Dobrze, napiszę ci jak je znajdę. Zadzwoń jak już będziesz niedaleko domu... A tak w ogóle to gdzie wy jesteście? - ,,Żebym ja to sama wiedziała.”, pomyślałam. 
   -Na przedmieściach. Wiesz co, ja muszę kończyć, Chell mnie woła - powiedziałam i nie czekając na odpowiedź matki, nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Stojąc w korytarzu, usłyszałam głośne śmiechy dobiegające z kuchni i salonu. Pierwsze pomieszczenie jakie odwiedziłam było kuchnią. W niej znajdowali się Liam, Cloe, Harry i Lou. Loczek z szatynem siedzieli przy stole i obierali marchewki, a Liam i czerwonowłosa coś gotowali. Nie spostrzeżona udałam się do salonu, w którym siedziała reszta, czyli Niall, Zayn i Michelle. Spojrzałam na dziewczynę, która rozmawiała z chłopakami. Też nie miała na sobie już zakrwawionej bluzki jak rano, kiedy wstałam. Ubrana była w czarną koszulkę z jakimś niebieskim wzorem. Na mój widok, a raczej na widok moich ciuchów wszyscy parsknęli śmiechem. Wytknęłam Chelly język i usiadłam obok niej. Spojrzała na mnie trochę dziwnie, jakby wystraszona. Może Niall nie dotrzymał obietnicy i jej powiedział?
   -To my chyba będziemy się zbierać, no nie? - zapytała, nie patrząc w stronę naszych ,,wybawców”. Już miałam coś powiedzieć, kiedy w słowo wszedł mi Niall:
   -Nie, nie! Zostajecie na obiedzie. Nie wyjedziecie niedożywione! Potem was odwieziemy.
   -Ale ja mam samochód! - zaoponowała dziewczyna. - Muszę go znaleźć, bo zostawiłyśmy go w lesie... - chwyciła się za głowę i oparła łokcie na kolanach. Chyba coś ją nadal bolało, bo raz po raz się krzywiła. - Dzwoniłam przed chwilą do Paul'a – dodała grobowym tonem, nadal masując skronie.
   -I co u niego?
   -Co u niego?! - spojrzała na mnie jak na nienormalną. - Właśnie musiałam wysłuchiwać, jak to się o mnie zamartwiał. Zadzwonił nawet do matki, rozumiesz?! Ja jakoś nie dzwonię, kiedy on na tydzień znika i przepada nie wiadomo gdzie... - pamiętałam to. Przez cały tydzień nie dawał znaku życia. Chell tak się martwiła, że prawie nic nie jadła i nie spała. Naprawdę ją wystraszył. Kiedy wrócił, musiało minąć sporo czasu zanim zaczęła znowu z nim rozmawiać. Co do matki...uznawali, że jako nieco przewrażliwionej na ich punkcie, lepiej nie informować jej o różnych rzeczach. Może to i dobrze...kobieta była bynajmniej szczęśliwsza w tej niewiedzy, biorąc pod uwagę ich różne ,,akcje”.
   -Martwi się. On cię kocha – powiedziałam. Zayn prawie niezauważalnie drgnął, ale chyba tylko ja to spostrzegłam, bo Chell nadal kryła twarz w dłoniach, a Niall...przyglądał się mnie. Moja przyjaciółka westchnęła ciężko i nareszcie podniosła głowę. Zayn wstał i poszedł w kierunku kuchni. Chelly także zobaczyła w jego ruchach tę gwałtowność, jakby nawet złość i spojrzała na niego, zdziwiona.
   -Co na obiad?! - krzyknął Niall w kierunku oddalającego się przyjaciela. On chyba wiecznie pytał o jedzenie. Zaraz do salonu weszła Cloe, niosąc talerze pełne bliżej niezidentyfikowanego...czegoś.
   -Trochę się rozpadło, ale pyszne – powiedziała i podała nam po jednym. Wyglądało masakrycznie, ale faktycznie było bardzo dobre. Coś jak lasagne. Jedząc, spierałam się z Niall'em o to, która kawa ze Starbucks'a jest najlepsza. Według mnie było to waniliowe latte, ale chłopak twierdził, że na to miano zasługuje cynamonowe cappucino. Kątem oka zauważyłam Cloe rozmawiającą z Liam'em. Dziewczyna przy tej konwersacji bardzo namiętnie gestykulowała rękoma co oznaczało, że opowiada chłopakowi o fotografii, którą uwielbia. Przed oczami przelecieli mi też wygłupiający się Harry i Louis. Czasami mam wrażenie, że ja i Chelly jesteśmy ich żeńskimi odpowiednikami. A co do mojej drugiej przyjaciółki, siedziała ona skulona na kanapie z kolanami pod brodą i o czymś myślała. Zapewne o Paul'u, często tak robiła nie dziwię jej się, kocha go. Na przeciwległym fotelu siedział Zayn i namiętnie pisząc coś w telefonie udawał, że nie widzi dziewczyny. Cieszę się, że ich spotkałyśmy. Nasza znajomość dzisiaj się nie kończy. Coś czuję, że namieszamy sobie w życiu nawzajem. Ale może to tylko przeczucie?





Mamy drugi rozdział. Jest trochę wejść na tego bloga, ale nie mamy pojęcia czy ktoś w ogóle to czyta, czy kogoś to interesuje. Dlatego prosiiiiimy o komentarze, jakiekolwiek ;)
Mamy nadzieję, że chociaż kilka znajdziemy pod tym rozdziałem.
Pozdrawiamy
Chelly and Eve

sobota, 16 lutego 2013

~1~

Z perspektywy Chelly
   -Gdzie my jesteśmy? - usłyszałam kolejne pytanie, tym razem od Ev.
   -Nie pomagasz... - ucięłam po raz kolejny. Nie wiem gdzie jesteśmy... W lesie. To jest pewne, ale gdzie? Heh, dobre pytanie.
   -Zatrzymaj się tu - nakazała Cloe siedząca z tyłu. Nie mając już sił na sprzeczanie się, zjechałam na pobocze.
   -I cóż takiego wymyśliłaś C? - zapytała poddenerwowana Eve.
   -Poszukamy kogoś... - stwierdziła dziewczyna, wysiadając z samochodu. Ja i Ev poszłyśmy w jej ślady. Stojąc na poboczu, czekałyśmy na konkretny plan lub wyjaśnienia przyjaciółki.
   -Pójdziemy tam - wskazała na las - i poszukamy kogoś. Może nam pomogą.
   -Coś mi się to nie podoba... - stwierdziła Ev, robiąc kilka kroków w tył. - Ja tam nie idę. Nie! - podniosła ton, chcąc wrócić do samochodu.
   -Chcesz się stąd wydostać? - blondynka przytaknęła. - To musisz tam pójść - powiedziałam, wyraźnie ją uspokajając.
   -Rozdzielimy się... Żeby było szybciej - dodała, ubrana w szary T-shirt i czarne rurki Cloe, widząc przerażoną twarz blondynki. - W razie jakiegoś wypadku - urwała, wyciągając swojego iPhon'a.-Dajemy znak, dzwoniąc. Ok?-z Ev przytaknęłyśmy i ruszyłyśmy w stronę lasu.
Idąc, potykałam się o różnego rodzaju gałęzie i korzenie, modląc się tylko, żeby w tym odludnym miejscu ktoś był. Nie ważne kto, ważne tylko, żeby mógł nam pomóc. Idąc dalej pomyślałam, że może zadzwonię do Ev, która pewnie boi się bardziej niż ja... A może to tylko wymówka, żeby z kimś pogadać ? Może to właśnie ja boję się bardziej niż ona? Moje rozmyślania przerwał ból pleców, który dopiero teraz odczułam. Bez większych zastanowień zdjęłam skórzaną kurtkę i przejechałam ręką po bolącym miejscu. Pod palcami poczułam dziwną ciecz... ,,Tylko nie to..” przeleciało mi przez myśl. Nienawidzę krwi, ten widok zawsze powodował u mnie omdlenia albo odruch wymiotny, co często przerażało mnie samą. Idąc i nie patrząc pod nogi, znowu się potknęłam, tym razem jednak to nie był korzeń, czy coś podobnego. Turlałam się z wielkiej góry, za wszelką cenę próbując się czegoś złapać, jednak za dobrze mi to nie wychodziło. W końcu wylądowałam plecami na drzewie, nie czując już nic. Leżąc tak pół dnia, może pół godziny, albo pół minuty, próbowałam wyjąć telefon z kieszeni granatowych jeansów.
   -Ej Harry... patrz, tam ktoś leży... - zamarłam, słysząc niski, męski głos.
   -Ona żyje?
   -Tak, idioto nie widzisz, że się rusza? Chodź, pomożemy jej... - usłyszałam szelest liści kruszących się pod ciężarem stóp przechodniów. ,,Po co tu jeszcze leżysz ? Wstań i uciekaj !! Dziewczyno ruszaj się !” zaczął krzyczeć jakiś dziwny głos w mojej głowie. Próbowałam się ruszyć, ale jakoś mi to nie wychodziło.
   -Hej... Żyjesz? - zapytał chłopak z burzą loków na głowie. Chciałam odpowiedzieć, ale w gardle miałam wielką gulę, więc przytaknęłam tylko głową.
   -Chodź, weźmiemy cię do siebie... - zaproponował mulat. Nie zastanawiając się, podałam chłopakowi rękę... Chciałam jak najszybciej znaleźć się w normalnym, ciepłym i suchym miejscu. Chłopak, zauważając, że za bardzo nie mogę chodzić, wziął mnie na ręce. Ja przylegając do jego torsu i wsłuchując się w bicie jego serca, usnęłam.
   -Gdzie ją znaleźliście? - usłyszałam po jakimś czasie przytłumiony, męski głos.
   -W lesie, leżała przy drzewie... - odpowiedział mu drugi.
   -Wygląda strasznie...Jest cała we krwi!
   -Zauważyłem - mruknął mulat, który nadal trzymał mnie w ramionach. Nagle jednak położono mnie gdzieś i zrobiło mi się strasznie zimno. Ciepło chłopaka pomagało mi nie zamarznąć, a teraz zostałam sama. Nie wiedziałam nawet gdzie jestem, na czym leżę ani czyje głosy słyszę. Czułam tylko ból. Już nawet nie strach. Było mi wszystko jedno.
   -Harry, przydaj się na coś i przynieś apteczkę - usłyszałam nad głową, a już po chwili poczułam, że ktoś przysiadł obok mnie i odgarnął mi włosy z twarzy. Zmusiłam się do otworzenia oczu, chociaż moje powieki wydawały się jak z ołowiu. Po chwili ujrzałam przystojnego chłopaka, który uśmiechnął się z ulgą, jednak oczy miał smutne i zmartwione. Po chwili nad nami zobaczyłam szatyna o brązowych oczach, który przyglądał mi się uważnie.
   -Jak masz na imię? - spytał mulat, który nadal trzymał mnie za rękę.
   -Michelle - szepnęłam z trudem. Nie wiedziałam, że aż tak mi zaschło w gardle.
   -Dajcie wody! - polecił chłopak, o brązowych włosach, widząc w jakim stanie są moje struny głosowe.
Po chwili, kiedy za jednym łykiem, jednak z trudem, wypiłam szklankę wody, opadłam z powrotem na kanapę, jednak uznałam, że to był błąd. Nie miałam pojęcia co było z moimi plecami nie tak, ale ból był potworny.
   -Chodź, trzeba zobaczyć jak to tam wygląda... - mruknął ten sam chłopak, który prosił o wodę. Skrępowana, jakoś zdjęłam z siebie bluzkę i zostałam tylko w białej bokserce, która właściwie była już czerwona. Myślałam, że zaraz zemdleję. W jednej chwili usłyszałam tylko syk kilku głosów. Widocznie, nie prezentowało się to zbyt dobrze. Zamknęłam oczy, żeby móc nie myśleć o tym, w jakim jestem stanie i ile przy tym rozlanej krwi. Po chwili dostałam olśnienia. Wszystko sobie przypomniałam.
   -Las! W lesie są jeszcze dwie moje przyjaciółki! Musimy je znaleźć! - podniosłam się z miejsca, jednak moje nogi mogłyby równie dobrze nie istnieć. Osunęłam się na podłogę, zanim zdążyłam się czegokolwiek chwycić. Odnotowałam tylko, że o coś się uderzyłam.
   -Michelle! Michelle! - mulat desperacko próbował mnie jakoś ocucić.
   -Pomóżcie im. Proszę - powiedziałam. Zaraz potem moje oczy zalała krew. Nie wiedziałam już gdzie jestem. Nic nie czułam.

Z perspektywy Cloe
Chyba powoli zaczynałam żałować tego pomysłu. Gdy pomyślałam o tym, co może im się stać, zrobiło mi się aż niedobrze. Chelly zawsze bała się takich miejsc, a Eve...Eve się nie bała. Była silna i dzielna, jednak to niekoniecznie dawało jej bezpieczeństwo. W każdej chwili mogła dostać napadu, czy jak to tam nazwać... Faktycznie to chyba nie był dobry pomysł.
Nie mam pojęcia ile tam tak chodziłam, próbując złapać zasięg, żeby zadzwonić do którejś z przyjaciółek. Bezskutecznie jednak. Panikowałam, jak zawsze i dobrze o tym wiedziałam, ale wolałam mieć je przy sobie. Nie wiadomo, co mogło się im przydarzyć. Chyba bym sobie tego nie wybaczyła. W końcu to był mój poroniony pomysł. Nagle uderzył mnie przerażający krzyk. Stanęłam jak wryta i nasłuchiwałam, czy to się nie powtórzy. Cisza była wręcz przerażająca. Zaczęłam biec przed siebie ile sił w nogach, byle jak najszybciej dotrzeć tam, gdzie krzyczała, bo na pewno była to któraś z nich. Dźwięk jednak za szybko minął i nawet nie wiedziałam już w którą stronę mam się udać. Zabłądziłam. Cholera! Wiedziałam, że tak to się skończy! To zaczynało wyglądać jak akcja niskobudżetowego horroru. Normalnie czekać, aż wyskoczy zza krzaków zombie albo przerażająca dziewczynka. Oklepany stereotyp. To wszystko przeze mnie. Boże, nie wybaczę sobie tego. Niewiele myśląc, zaczęłam biec, nie wiem w którą stronę, nie wiem po co, po prostu biegłam. Bałam się o nie strasznie, bardziej niż o siebie, bo co mogło mi się stać? To tylko las.
   -Przeklęty las, w którym się do chuja zgubiłam!!! - krzyknęłam z całych sił, zginając się w pół. Opadłam, zmęczona na ziemię, a właściwie na liście, których tu było pełno. Co teraz? Wiedziałam jedno: nie mogę tu zostać. Ruszyłam się z miejsca i wstałam. Szłam w kierunku, w którym (jak mi się wydawało) las trochę się przerzedzał. Moje nogi powoli robiły się jak z waty, a głowa zaczęła nieprzyjemnie pulsować. Żołądek dawał o sobie powoli znać, kiedy coś mignęło mi przed oczami. Światełko. Zaraz zza niego wyłonili się dwaj mężczyźni. W mroku nie widziałam ich twarzy. ,,Może to i dobrze”-pomyślałam, mając przed oczami już to, co zaraz może się ze mną stać. Nic jednak nie przygotowało mnie na to, co miałam usłyszeć:
   -Jesteś, dzięki Bogu! Cloe, prawda?
Pokiwałam głową, a moje oczy zapewne przypominały pięciozłotówki. Polecili, by pójść za nimi, a ja posłuchałam. Wpakowali mnie do samochodu, ale jakoś się nie bałam. Wiedzieli kim jestem, a to nie wiadomo dlaczego mnie uspokoiło. Usiadłam obok jakiejś dziwnej, drobnej postaci. Po chwili dostałam jeszcze większego szoku, niż przed chwilą.
   -Eve?!

Z perspektywy Eve
   -A jak mogło być inaczej? Nawet w mieście ledwo łapię zasięg, a co dopiero w jakimś lesie...- powiedziałam sama do siebie wkładając BlackBerry z powrotem do kieszeni marynarki. Idąc dalej usłyszałam szmer dochodzący z głębi lasu. Rozejrzałam się dookoła, wyszukując przyczyny hałasu, jednak nic konkretnego nie znalazłam. Idąc dalej poczułam dziwne muśnięcie na karku. Znowu się zatrzymałam i po raz kolejny zrobiłam dokładne rozeznanie terenu, jednak z takim samym jak poprzednio skutkiem. Nikogo i niczego nie było. Kiedy ruszyłam do przodu, nagle wszystko zaczęło się kręcić. Nie mogąc utrzymać równowagi, przewróciłam się. Gdy otworzyłam oczy kilka centymetrów ode mnie leżał... trup. Jak najszybciej chciałam wstać i uciec. Gdy podparłam się ramionami od razu tego pożałowałam, ponieważ zauważyłam grupkę ludzi wyglądających tak, jakby ktoś wyciągnął ich z filmu o średniowieczu. Stali w grupce i bili się...mieczami ? Tak: miecze, tarcze, kolczugi... Trupy padały jeden po drugim, i prawie każdy obok mnie. W końcu został ostatni żywy człowiek spostrzegł mnie i zaczął iść w moją stronę... Zrywając się szybko z ziemi, ruszyłam biegiem przed siebie. Nie wiedząc gdzie biec, zaczęłam zrzucać z niskich drzew gałęzie. W pewnym momencie znowu się przewróciłam. Nie próbując się już podnosić, czekałam na uzbrojonego mężczyznę. Jednak w chwili zamachnięcia mieczem zamiast rycerza przede mną stała moja mama uśmiechając się do mnie. Jednym ruchem wstałam i podeszłam do mojej rodzicielki, chcąc ją przytulić. Zatrzymałam się, widząc, jak uśmiech zmienia się w grymas... Grymas bólu. Spuszczając wzrok, zauważyłam nóż wbity w brzuch. 
   -Mamo co ty tu robisz? - zapytałam, podchodząc do kobiety i zamierzając udzielić jej pomocy. - Nie powinnaś być w domu? - próbowałam mówić spokojnie, przybliżając się z zamiarem dotknięcia brzucha. Kobieta jednak znowu się uśmiechnęła, tym razem sztucznie. Zza pleców wyciągając następny nóż i bez namysłu wbiła go we mnie. Skrzywiłam się czując okropny, przeszywający ból, rozciągający się od brzucha do głowy i nóg. Opadłam po raz kolejny na ziemię. Nie wiedziałam już co robić, wiedziałam, że daleko nie zajdę, więc już w ogóle nie próbowałam wstawać. 
   -Hej! - nagle usłyszałam wołanie.
   -Halo, tutaj - słowa ledwo wydobywały się z mojego gardła. 
   -Ej, chłopaki, tu ktoś jest! - krzyknął szatyn o niebiesko-zielonych oczach. Reszta mężczyzn podbiegła do niego.
   -Jak się nazywasz? - zapytał chłopak.
Nic mu nie odpowiedziałam. Kolejne zdarzenia pamiętałam jak przez mgłę.


Z perspektywy Chelly
Obudziły mnie głośne krzyki...Zerwałam się z twardego łóżka i zapaliłam lampkę, spoglądając na wrzeszczącą osobę, którą okazała się być Ev. Widocznie nie tylko mnie obudziła, ponieważ w ,,naszym” pokoju zjawiła się Cloe z pięcioma chłopakami. Eve dalej rzucała się po całym łóżku i jak opętana krzyczała ,,Nie!”. W pewnym momencie przestraszyłam się jej i lekko odsunęłam się od niej. Po chwili przypomniałam sobie podobną sytuację, która miała miejsce w moim domu jakieś dwa miesiące temu. Dziewczyna zachowywała się tak samo, jednak potem wytłumaczyła mi czym owe zachowanie było spowodowane. Dłużej nie myśląc, przybliżyłam się do przyjaciółki i potrząsając nią, próbowałam ją ocucić.
   -Ev, przestań! Proszę obudź się, przestań! - krzyczałam, ale na marne. Do łóżka podszedł mulat i szatyn z brązowymi tęczówkami i zaczęli, każdy na swój sposób, budzić blondynkę. Reszta, wystraszona trzymała się na uboczu. Jednak udało się to dopiero farbowanemu chłopakowi, który nie krzyczał jak jego poprzednicy, tylko ledwo słyszalnym szeptem wypowiedział imię dziewczyny. Zdziwiona spojrzałam na chłopaka, który spoglądał na Ev z wyrozumiałością i...ulgą? Potrząsnęłam głową, znowu zdziwiona. Moje spojrzenie wylądowało na chłopaku, który wyciągnął mnie z lasu. Mulat je uchwycił i podszedł do łóżka.
   -Nie miałem okazji się przedstawić - uśmiechnął się, zupełnie jakby ta cała chora sytuacja nie miała miejsca. A może chcieli przez to pokazać, że nic się nie stało? - Zayn. Zayn Malik - dodał.
   -Michelle Smith, ale przyjaciele mówią mi Chell - odpowiedziałam. Chłopak się zaśmiał i wstał.
   -Panowie - podniósł lekko ton, na co blondynka siedząca obok mnie dziwnie drgnęła. Nie zwracając na to uwagi, objęłam ją, na co dziewczyna zareagowała bladym uśmiechem.
   -To jest Chell... - spojrzał zakłopotany na moją przyjaciółkę.
   -I Eve - podpowiedziałam, widząc zmieszanie chłopaka. Widocznie z Cloe już się zapoznali. Do pokoju wbiegła razem z nimi, więc musieli już ze sobą rozmawiać.
   -Ja jestem Liam - powiedział chłopak, który mnie opatrzył. - A to Harry - wskazał na loczka. - Niall - farbowany blondyn. - Louis - chłopak o niebiesko-zielonych oczach. - I Zayn - wskazał na mojego wybawcę.
   -Miło was poznać - powiedziała Ev, ziewając.
   -Ty chyba masz dość wrażeń, jak na jeden dzień. Idź spać, co? - stwierdziła jak zawsze nadopiekuńcza Cloe.
   -Okay, ale nie chcę zostać sama.
   -Śpisz przecież ze mną. Jak coś, to możesz się przytulić... - odpowiedziałam jej, mocniej ją obejmując. Cały czas rzucała niepewne spojrzenia w stronę blondyna, którego Liam przedstawił jako Niall. Chłopak miał czarująco głębokie, niebieskie oczy. Poza tym był dobrze zbudowany i przystojny. Wyglądał bardzo dobrze nawet w jakimś obdartym podkoszulku i zwykłych szortach. On też często uciekał wzrokiem do mojej przyjaciółki. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Mulat znowu przypatrywał mi się ze zmarszczonymi brwiami.
   -To może dajmy dziewczynom się wyspać - pierwszy raz usłyszałam głos szatyna o niebiesko-zielonych oczach. O ile dobrze pamiętałam, miał na imię Louis. - Chodźmy. Zayn? - zwrócił się do ciemnoskórego chłopaka, który nadal patrzył cały czas na mnie. W pewnym momencie się ocknął i dołączył do pozostałych, którzy już wyszli. Co dziwne, towarzyszyła im Cloe.
Ułożyłam się obok Eve tak, aby nasze oczy były na tej samej wysokości.
   -Bałam się o ciebie... - szepnęłam.
   -Ja też się bałam.
   -Co ci się śniło, Ev? - spytałam po dłuższej chwili ciszy. Wzięła głęboki wdech. Zauważyłam, że warga lekko jej przy tym zaczęła drgać. Nie cierpiałam oglądać jej w takim stanie. To nie wróżyło nic dobrego.
   -Wiesz... to, co zwykle. - szepnęła jeszcze ciszej niż ja. - Duchy...a może i ludzie? Sama już nie wiem, Chell. Jak zwykle strzelali do siebie. I do mnie. Jak zwykle - powtórzyła już któryś raz.
   -W lesie też ich widziałaś, prawda? - spytałam, wiedząc, że raczej nie chcę znać odpowiedzi.
   -Nie... - mruknęła, spuszczając wzrok.
   -Czyli jednak – podsumowałam. - Postaraj się zasnąć, dobrze?
   -Chcę do domu – jęknęła jak malutka dziewczynka.
   -Jutro Eve – przytuliłam ją, a ona wplotła się w moje ramiona. - Jutro – szepnęłam i już po chwili sama poczułam jak unoszę się we śnie. 









I oto pierwszy rozdział :) Mamy nadzieję, że jakoś się to prezentuje. Przepraszamy za ewentualne błędy i prosimy o komentarze, rady i szczere opinie. Miło byłoby nam, gdyby komuś naprawdę się to spodobało. Jeżeli nie przypadło Wam to do gustu, prosimy o to, byście jednak mimo wszystko poczekali na następne rozdziały i wtedy ocenili, czy to wszytko warte jest w ogóle zachodu ;)
Xoxo Chelly i Ev

Just stay alive

Cześć!
Z tej strony Chelly i Eve. Już długo zastanawiałyśmy się nad założeniem tego bloga. Pierwszy raz to robimy, więc prosimy o wyrozumiałość :) Prosimy także o szczere opinie na temat tego, co tu piszemy: zarówno negatywne jak i pozytywne (o ile w ogóle takie będą) z chęcią przyjmiemy. Mile widziane są też wskazówki.
Uznałyśmy, że nie dodamy standardowej zakładki Fabuła, ponieważ jest tylko niepotrzebną faktycznej fabuły namiastką, a jeżeli ktoś zechce to przeczytać, raczej jej nie będzie potrzebował :)
Mamy nadzieję, że komuś spodobają się te wszystkie wytwory naszej trochę wybujałej wyobraźni...
Pozdrawiamy
Chelly i Eve