Z
perspektywy Chelly
-Gdzie
my jesteśmy? - usłyszałam kolejne pytanie, tym razem od Ev.
-Nie
pomagasz... - ucięłam po raz kolejny. Nie wiem gdzie jesteśmy... W
lesie. To jest pewne, ale gdzie? Heh, dobre pytanie.
-Zatrzymaj
się tu - nakazała Cloe siedząca z tyłu. Nie mając już sił na
sprzeczanie się, zjechałam na pobocze.
-I
cóż takiego wymyśliłaś C? - zapytała poddenerwowana Eve.
-Poszukamy
kogoś... - stwierdziła dziewczyna, wysiadając z samochodu. Ja i Ev
poszłyśmy w jej ślady. Stojąc na poboczu, czekałyśmy na
konkretny plan lub wyjaśnienia przyjaciółki.
-Pójdziemy
tam - wskazała na las - i poszukamy kogoś. Może nam pomogą.
-Coś
mi się to nie podoba... - stwierdziła Ev, robiąc kilka kroków w
tył. - Ja tam nie idę. Nie! - podniosła ton, chcąc wrócić do
samochodu.
-Chcesz
się stąd wydostać? - blondynka przytaknęła. - To musisz tam
pójść - powiedziałam, wyraźnie ją uspokajając.
-Rozdzielimy
się... Żeby było szybciej - dodała, ubrana w szary T-shirt i
czarne rurki Cloe, widząc przerażoną twarz blondynki. - W razie
jakiegoś wypadku - urwała, wyciągając swojego iPhon'a.-Dajemy
znak, dzwoniąc. Ok?-z Ev przytaknęłyśmy i ruszyłyśmy w stronę
lasu.
Idąc,
potykałam się o różnego rodzaju gałęzie i korzenie, modląc się
tylko, żeby w tym odludnym miejscu ktoś był. Nie ważne kto, ważne
tylko, żeby mógł nam pomóc. Idąc dalej pomyślałam, że może
zadzwonię do Ev, która pewnie boi się bardziej niż ja... A może
to tylko wymówka, żeby z kimś pogadać ? Może to właśnie ja
boję się bardziej niż ona? Moje rozmyślania przerwał ból
pleców, który dopiero teraz odczułam. Bez większych zastanowień
zdjęłam skórzaną kurtkę i przejechałam ręką po bolącym
miejscu. Pod palcami poczułam dziwną ciecz... ,,Tylko nie to..”
przeleciało mi przez myśl. Nienawidzę krwi, ten widok zawsze
powodował u mnie omdlenia albo odruch wymiotny, co często
przerażało mnie samą. Idąc i nie patrząc pod nogi, znowu się
potknęłam, tym razem jednak to nie był korzeń, czy coś
podobnego. Turlałam się z wielkiej góry, za wszelką cenę
próbując się czegoś złapać, jednak za dobrze mi to nie
wychodziło. W końcu wylądowałam plecami na drzewie, nie czując
już nic. Leżąc tak pół dnia, może pół godziny, albo pół
minuty, próbowałam wyjąć telefon z kieszeni granatowych jeansów.
-Ej
Harry... patrz, tam ktoś leży... - zamarłam, słysząc niski,
męski głos.
-Ona
żyje?
-Tak,
idioto nie widzisz, że się rusza? Chodź, pomożemy jej... -
usłyszałam szelest liści kruszących się pod ciężarem stóp
przechodniów. ,,Po co tu jeszcze leżysz ? Wstań i uciekaj !!
Dziewczyno ruszaj się !” zaczął krzyczeć jakiś dziwny głos w
mojej głowie. Próbowałam się ruszyć, ale jakoś mi to nie
wychodziło.
-Hej...
Żyjesz? - zapytał chłopak z burzą loków na głowie. Chciałam
odpowiedzieć, ale w gardle miałam wielką gulę, więc przytaknęłam
tylko głową.
-Chodź,
weźmiemy cię do siebie... - zaproponował mulat. Nie zastanawiając
się, podałam chłopakowi rękę... Chciałam jak najszybciej
znaleźć się w normalnym, ciepłym i suchym miejscu. Chłopak,
zauważając, że za bardzo nie mogę chodzić, wziął mnie na ręce.
Ja przylegając do jego torsu i wsłuchując się w bicie jego serca,
usnęłam.
-Gdzie
ją znaleźliście? - usłyszałam po jakimś czasie przytłumiony,
męski głos.
-W
lesie, leżała przy drzewie... - odpowiedział mu drugi.
-Wygląda
strasznie...Jest cała we krwi!
-Zauważyłem
- mruknął mulat, który nadal trzymał mnie w ramionach. Nagle
jednak położono mnie gdzieś i zrobiło mi się strasznie zimno.
Ciepło chłopaka pomagało mi nie zamarznąć, a teraz zostałam
sama. Nie wiedziałam nawet gdzie jestem, na czym leżę ani czyje
głosy słyszę. Czułam tylko ból. Już nawet nie strach. Było mi
wszystko jedno.
-Harry,
przydaj się na coś i przynieś apteczkę - usłyszałam nad głową,
a już po chwili poczułam, że ktoś przysiadł obok mnie i odgarnął
mi włosy z twarzy. Zmusiłam się do otworzenia oczu, chociaż moje
powieki wydawały się jak z ołowiu. Po chwili ujrzałam
przystojnego chłopaka, który uśmiechnął się z ulgą, jednak
oczy miał smutne i zmartwione. Po chwili nad nami zobaczyłam
szatyna o brązowych oczach, który przyglądał mi się uważnie.
-Jak
masz na imię? - spytał mulat, który nadal trzymał mnie za rękę.
-Michelle
- szepnęłam z trudem. Nie wiedziałam, że aż tak mi zaschło w
gardle.
-Dajcie
wody! - polecił chłopak, o brązowych włosach, widząc w jakim
stanie są moje struny głosowe.
Po
chwili, kiedy za jednym łykiem, jednak z trudem, wypiłam szklankę
wody, opadłam z powrotem na kanapę, jednak uznałam, że to był
błąd. Nie miałam pojęcia co było z moimi plecami nie tak, ale
ból był potworny.
-Chodź,
trzeba zobaczyć jak to tam wygląda... - mruknął ten sam chłopak,
który prosił o wodę. Skrępowana, jakoś zdjęłam z siebie bluzkę
i zostałam tylko w białej bokserce, która właściwie była już
czerwona. Myślałam, że zaraz zemdleję. W jednej chwili usłyszałam
tylko syk kilku głosów. Widocznie, nie prezentowało się to zbyt
dobrze. Zamknęłam oczy, żeby móc nie myśleć o tym, w jakim
jestem stanie i ile przy tym rozlanej krwi. Po chwili dostałam
olśnienia. Wszystko sobie przypomniałam.
-Las!
W lesie są jeszcze dwie moje przyjaciółki! Musimy je znaleźć! -
podniosłam się z miejsca, jednak moje nogi mogłyby równie dobrze
nie istnieć. Osunęłam się na podłogę, zanim zdążyłam się
czegokolwiek chwycić. Odnotowałam tylko, że o coś się uderzyłam.
-Michelle!
Michelle! - mulat desperacko próbował mnie jakoś ocucić.
-Pomóżcie
im. Proszę - powiedziałam. Zaraz potem moje oczy zalała krew. Nie
wiedziałam już gdzie jestem. Nic nie czułam.
Z
perspektywy Cloe
Chyba
powoli zaczynałam żałować tego pomysłu. Gdy pomyślałam o tym,
co może im się stać, zrobiło mi się aż niedobrze. Chelly zawsze
bała się takich miejsc, a Eve...Eve się nie bała. Była silna i
dzielna, jednak to niekoniecznie dawało jej bezpieczeństwo. W
każdej chwili mogła dostać napadu, czy jak to tam nazwać...
Faktycznie to chyba nie był dobry pomysł.
Nie
mam pojęcia ile tam tak chodziłam, próbując złapać zasięg,
żeby zadzwonić do którejś z przyjaciółek. Bezskutecznie jednak.
Panikowałam, jak zawsze i dobrze o tym wiedziałam, ale wolałam
mieć je przy sobie. Nie wiadomo, co mogło się im przydarzyć.
Chyba bym sobie tego nie wybaczyła. W końcu to był mój poroniony
pomysł. Nagle uderzył mnie przerażający krzyk. Stanęłam jak
wryta i nasłuchiwałam, czy to się nie powtórzy. Cisza była wręcz
przerażająca. Zaczęłam biec przed siebie ile sił w nogach, byle
jak najszybciej dotrzeć tam, gdzie krzyczała, bo na pewno była to
któraś z nich. Dźwięk jednak za szybko minął i nawet nie
wiedziałam już w którą stronę mam się udać. Zabłądziłam.
Cholera! Wiedziałam, że tak to się skończy! To zaczynało
wyglądać jak akcja niskobudżetowego horroru. Normalnie czekać, aż
wyskoczy zza krzaków zombie albo przerażająca dziewczynka.
Oklepany stereotyp. To wszystko przeze mnie. Boże, nie wybaczę
sobie tego. Niewiele myśląc, zaczęłam biec, nie wiem w którą
stronę, nie wiem po co, po prostu biegłam. Bałam się o nie
strasznie, bardziej niż o siebie, bo co mogło mi się stać? To
tylko las.
-Przeklęty
las, w którym się do chuja zgubiłam!!! - krzyknęłam z całych
sił, zginając się w pół. Opadłam, zmęczona na ziemię, a
właściwie na liście, których tu było pełno. Co teraz?
Wiedziałam jedno: nie mogę tu zostać. Ruszyłam się z miejsca i
wstałam. Szłam w kierunku, w którym (jak mi się wydawało) las
trochę się przerzedzał. Moje nogi powoli robiły się jak z waty,
a głowa zaczęła nieprzyjemnie pulsować. Żołądek dawał o sobie
powoli znać, kiedy coś mignęło mi przed oczami. Światełko.
Zaraz zza niego wyłonili się dwaj mężczyźni. W mroku nie
widziałam ich twarzy. ,,Może to i dobrze”-pomyślałam, mając
przed oczami już to, co zaraz może się ze mną stać. Nic jednak
nie przygotowało mnie na to, co miałam usłyszeć:
-Jesteś,
dzięki Bogu! Cloe, prawda?
Pokiwałam
głową, a moje oczy zapewne przypominały pięciozłotówki.
Polecili, by pójść za nimi, a ja posłuchałam. Wpakowali mnie do
samochodu, ale jakoś się nie bałam. Wiedzieli kim jestem, a to nie
wiadomo dlaczego mnie uspokoiło. Usiadłam obok jakiejś dziwnej,
drobnej postaci. Po chwili dostałam jeszcze większego szoku, niż
przed chwilą.
-Eve?!
Z
perspektywy Eve
-A
jak mogło być inaczej? Nawet w mieście ledwo łapię zasięg, a co
dopiero w jakimś lesie...- powiedziałam sama do siebie wkładając
BlackBerry z powrotem do kieszeni marynarki. Idąc dalej usłyszałam
szmer dochodzący z głębi lasu. Rozejrzałam się dookoła,
wyszukując przyczyny hałasu, jednak nic konkretnego nie znalazłam.
Idąc dalej poczułam dziwne muśnięcie na karku. Znowu się
zatrzymałam i po raz kolejny zrobiłam dokładne rozeznanie terenu,
jednak z takim samym jak poprzednio skutkiem. Nikogo i niczego nie
było. Kiedy ruszyłam do przodu, nagle wszystko zaczęło się
kręcić. Nie mogąc utrzymać równowagi, przewróciłam się. Gdy
otworzyłam oczy kilka centymetrów ode mnie leżał... trup. Jak
najszybciej chciałam wstać i uciec. Gdy podparłam się ramionami
od razu tego pożałowałam, ponieważ zauważyłam grupkę ludzi
wyglądających tak, jakby ktoś wyciągnął ich z filmu o
średniowieczu. Stali w grupce i bili się...mieczami ? Tak: miecze,
tarcze, kolczugi... Trupy padały jeden po drugim, i prawie każdy
obok mnie. W końcu został ostatni żywy człowiek spostrzegł mnie
i zaczął iść w moją stronę... Zrywając się szybko z ziemi,
ruszyłam biegiem przed siebie. Nie wiedząc gdzie biec, zaczęłam
zrzucać z niskich drzew gałęzie. W pewnym momencie znowu się
przewróciłam. Nie próbując się już podnosić, czekałam na
uzbrojonego mężczyznę. Jednak w chwili zamachnięcia mieczem
zamiast rycerza przede mną stała moja mama uśmiechając się do
mnie. Jednym ruchem wstałam i podeszłam do mojej rodzicielki, chcąc
ją przytulić. Zatrzymałam się, widząc, jak uśmiech zmienia się
w grymas... Grymas bólu. Spuszczając wzrok, zauważyłam nóż
wbity w brzuch.
-Mamo
co ty tu robisz? - zapytałam, podchodząc do kobiety i zamierzając
udzielić jej pomocy. - Nie powinnaś być w domu? - próbowałam
mówić spokojnie, przybliżając się z zamiarem dotknięcia
brzucha. Kobieta jednak znowu się uśmiechnęła, tym razem
sztucznie. Zza pleców wyciągając następny nóż i bez namysłu
wbiła go we mnie. Skrzywiłam się czując okropny, przeszywający
ból, rozciągający się od brzucha do głowy i nóg. Opadłam po
raz kolejny na ziemię. Nie wiedziałam już co robić, wiedziałam,
że daleko nie zajdę, więc już w ogóle nie próbowałam wstawać.
-Hej!
- nagle usłyszałam wołanie.
-Halo,
tutaj - słowa ledwo wydobywały się z mojego gardła.
-Ej,
chłopaki, tu ktoś jest! - krzyknął szatyn o niebiesko-zielonych
oczach. Reszta mężczyzn podbiegła do niego.
-Jak
się nazywasz? - zapytał chłopak.
Nic
mu nie odpowiedziałam. Kolejne zdarzenia pamiętałam jak przez
mgłę.
Z
perspektywy Chelly
Obudziły
mnie głośne krzyki...Zerwałam się z twardego łóżka i zapaliłam
lampkę, spoglądając na wrzeszczącą osobę, którą okazała się
być Ev. Widocznie nie tylko mnie obudziła, ponieważ w ,,naszym”
pokoju zjawiła się Cloe z pięcioma chłopakami. Eve dalej rzucała
się po całym łóżku i jak opętana krzyczała ,,Nie!”. W pewnym
momencie przestraszyłam się jej i lekko odsunęłam się od niej.
Po chwili przypomniałam sobie podobną sytuację, która miała
miejsce w moim domu jakieś dwa miesiące temu. Dziewczyna
zachowywała się tak samo, jednak potem wytłumaczyła mi czym owe
zachowanie było spowodowane. Dłużej nie myśląc, przybliżyłam
się do przyjaciółki i potrząsając nią, próbowałam ją
ocucić.
-Ev,
przestań! Proszę obudź się, przestań! - krzyczałam, ale na
marne. Do łóżka podszedł mulat i szatyn z brązowymi tęczówkami
i zaczęli, każdy na swój sposób, budzić blondynkę. Reszta,
wystraszona trzymała się na uboczu. Jednak udało się to dopiero
farbowanemu chłopakowi, który nie krzyczał jak jego poprzednicy,
tylko ledwo słyszalnym szeptem wypowiedział imię dziewczyny.
Zdziwiona spojrzałam na chłopaka, który spoglądał na Ev z
wyrozumiałością i...ulgą? Potrząsnęłam głową, znowu
zdziwiona. Moje spojrzenie wylądowało na chłopaku, który
wyciągnął mnie z lasu. Mulat je uchwycił i podszedł do łóżka.
-Nie
miałem okazji się przedstawić - uśmiechnął się, zupełnie
jakby ta cała chora sytuacja nie miała miejsca. A może chcieli
przez to pokazać, że nic się nie stało? - Zayn. Zayn Malik -
dodał.
-Michelle
Smith, ale przyjaciele mówią mi Chell - odpowiedziałam. Chłopak
się zaśmiał i wstał.
-Panowie
- podniósł lekko ton, na co blondynka siedząca obok mnie dziwnie
drgnęła. Nie zwracając na to uwagi, objęłam ją, na co
dziewczyna zareagowała bladym uśmiechem.
-To
jest Chell... - spojrzał zakłopotany na moją przyjaciółkę.
-I
Eve - podpowiedziałam, widząc zmieszanie chłopaka. Widocznie z
Cloe już się zapoznali. Do pokoju wbiegła razem z nimi, więc
musieli już ze sobą rozmawiać.
-Ja
jestem Liam - powiedział chłopak, który mnie opatrzył. - A to
Harry - wskazał na loczka. - Niall - farbowany blondyn. - Louis -
chłopak o niebiesko-zielonych oczach. - I Zayn - wskazał na mojego
wybawcę.
-Miło
was poznać - powiedziała Ev, ziewając.
-Ty
chyba masz dość wrażeń, jak na jeden dzień. Idź spać, co? -
stwierdziła jak zawsze nadopiekuńcza Cloe.
-Okay,
ale nie chcę zostać sama.
-Śpisz
przecież ze mną. Jak coś, to możesz się przytulić... -
odpowiedziałam jej, mocniej ją obejmując. Cały czas rzucała
niepewne spojrzenia w stronę blondyna, którego Liam przedstawił
jako Niall. Chłopak miał czarująco głębokie, niebieskie oczy.
Poza tym był dobrze zbudowany i przystojny. Wyglądał bardzo dobrze
nawet w jakimś obdartym podkoszulku i zwykłych szortach. On też
często uciekał wzrokiem do mojej przyjaciółki. Poczułam na sobie
czyjeś spojrzenie. Mulat znowu przypatrywał mi się ze
zmarszczonymi brwiami.
-To
może dajmy dziewczynom się wyspać - pierwszy raz usłyszałam głos
szatyna o niebiesko-zielonych oczach. O ile dobrze pamiętałam, miał
na imię Louis. - Chodźmy. Zayn? - zwrócił się do ciemnoskórego
chłopaka, który nadal patrzył cały czas na mnie. W pewnym
momencie się ocknął i dołączył do pozostałych, którzy już
wyszli. Co dziwne, towarzyszyła im Cloe.
Ułożyłam
się obok Eve tak, aby nasze oczy były na tej samej wysokości.
-Bałam
się o ciebie... - szepnęłam.
-Ja
też się bałam.
-Co
ci się śniło, Ev? - spytałam po dłuższej chwili ciszy. Wzięła
głęboki wdech. Zauważyłam, że warga lekko jej przy tym zaczęła
drgać. Nie cierpiałam oglądać jej w takim stanie. To nie wróżyło
nic dobrego.
-Wiesz...
to, co zwykle. - szepnęła jeszcze ciszej niż ja. - Duchy...a może
i ludzie? Sama już nie wiem, Chell. Jak zwykle strzelali do siebie.
I do mnie. Jak zwykle - powtórzyła już któryś raz.
-W
lesie też ich widziałaś, prawda? - spytałam, wiedząc, że raczej
nie chcę znać odpowiedzi.
-Nie...
- mruknęła, spuszczając wzrok.
-Czyli
jednak – podsumowałam. - Postaraj się zasnąć, dobrze?
-Chcę
do domu – jęknęła jak malutka dziewczynka.
-Jutro
Eve – przytuliłam ją, a ona wplotła się w moje ramiona. - Jutro
– szepnęłam i już po chwili sama poczułam jak unoszę się we
śnie.
I oto pierwszy rozdział :) Mamy nadzieję, że jakoś się to prezentuje. Przepraszamy za ewentualne błędy i prosimy o komentarze, rady i szczere opinie. Miło byłoby nam, gdyby komuś naprawdę się to spodobało. Jeżeli nie przypadło Wam to do gustu, prosimy o to, byście jednak mimo wszystko poczekali na następne rozdziały i wtedy ocenili, czy to wszytko warte jest w ogóle zachodu ;)
Xoxo Chelly i Ev
fajnie to zrobiłyście że piszecie : z perspektywy przynajmniej wiem mniej więcej o co chodzi ;]
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia w pisaniu i na waszym miejscu nie spodziewałabym się negatywnych opinii ;]
Blog jest świetnie prowadzony
http://przyjazn-milosc-zaufanie.blogspot.com
Dziękujemy bardzo :*
UsuńNawet nie wiesz jaki uśmiech nam się na twarzach pojawił :)
Dzięki <3