sobota, 16 lutego 2013

~1~

Z perspektywy Chelly
   -Gdzie my jesteśmy? - usłyszałam kolejne pytanie, tym razem od Ev.
   -Nie pomagasz... - ucięłam po raz kolejny. Nie wiem gdzie jesteśmy... W lesie. To jest pewne, ale gdzie? Heh, dobre pytanie.
   -Zatrzymaj się tu - nakazała Cloe siedząca z tyłu. Nie mając już sił na sprzeczanie się, zjechałam na pobocze.
   -I cóż takiego wymyśliłaś C? - zapytała poddenerwowana Eve.
   -Poszukamy kogoś... - stwierdziła dziewczyna, wysiadając z samochodu. Ja i Ev poszłyśmy w jej ślady. Stojąc na poboczu, czekałyśmy na konkretny plan lub wyjaśnienia przyjaciółki.
   -Pójdziemy tam - wskazała na las - i poszukamy kogoś. Może nam pomogą.
   -Coś mi się to nie podoba... - stwierdziła Ev, robiąc kilka kroków w tył. - Ja tam nie idę. Nie! - podniosła ton, chcąc wrócić do samochodu.
   -Chcesz się stąd wydostać? - blondynka przytaknęła. - To musisz tam pójść - powiedziałam, wyraźnie ją uspokajając.
   -Rozdzielimy się... Żeby było szybciej - dodała, ubrana w szary T-shirt i czarne rurki Cloe, widząc przerażoną twarz blondynki. - W razie jakiegoś wypadku - urwała, wyciągając swojego iPhon'a.-Dajemy znak, dzwoniąc. Ok?-z Ev przytaknęłyśmy i ruszyłyśmy w stronę lasu.
Idąc, potykałam się o różnego rodzaju gałęzie i korzenie, modląc się tylko, żeby w tym odludnym miejscu ktoś był. Nie ważne kto, ważne tylko, żeby mógł nam pomóc. Idąc dalej pomyślałam, że może zadzwonię do Ev, która pewnie boi się bardziej niż ja... A może to tylko wymówka, żeby z kimś pogadać ? Może to właśnie ja boję się bardziej niż ona? Moje rozmyślania przerwał ból pleców, który dopiero teraz odczułam. Bez większych zastanowień zdjęłam skórzaną kurtkę i przejechałam ręką po bolącym miejscu. Pod palcami poczułam dziwną ciecz... ,,Tylko nie to..” przeleciało mi przez myśl. Nienawidzę krwi, ten widok zawsze powodował u mnie omdlenia albo odruch wymiotny, co często przerażało mnie samą. Idąc i nie patrząc pod nogi, znowu się potknęłam, tym razem jednak to nie był korzeń, czy coś podobnego. Turlałam się z wielkiej góry, za wszelką cenę próbując się czegoś złapać, jednak za dobrze mi to nie wychodziło. W końcu wylądowałam plecami na drzewie, nie czując już nic. Leżąc tak pół dnia, może pół godziny, albo pół minuty, próbowałam wyjąć telefon z kieszeni granatowych jeansów.
   -Ej Harry... patrz, tam ktoś leży... - zamarłam, słysząc niski, męski głos.
   -Ona żyje?
   -Tak, idioto nie widzisz, że się rusza? Chodź, pomożemy jej... - usłyszałam szelest liści kruszących się pod ciężarem stóp przechodniów. ,,Po co tu jeszcze leżysz ? Wstań i uciekaj !! Dziewczyno ruszaj się !” zaczął krzyczeć jakiś dziwny głos w mojej głowie. Próbowałam się ruszyć, ale jakoś mi to nie wychodziło.
   -Hej... Żyjesz? - zapytał chłopak z burzą loków na głowie. Chciałam odpowiedzieć, ale w gardle miałam wielką gulę, więc przytaknęłam tylko głową.
   -Chodź, weźmiemy cię do siebie... - zaproponował mulat. Nie zastanawiając się, podałam chłopakowi rękę... Chciałam jak najszybciej znaleźć się w normalnym, ciepłym i suchym miejscu. Chłopak, zauważając, że za bardzo nie mogę chodzić, wziął mnie na ręce. Ja przylegając do jego torsu i wsłuchując się w bicie jego serca, usnęłam.
   -Gdzie ją znaleźliście? - usłyszałam po jakimś czasie przytłumiony, męski głos.
   -W lesie, leżała przy drzewie... - odpowiedział mu drugi.
   -Wygląda strasznie...Jest cała we krwi!
   -Zauważyłem - mruknął mulat, który nadal trzymał mnie w ramionach. Nagle jednak położono mnie gdzieś i zrobiło mi się strasznie zimno. Ciepło chłopaka pomagało mi nie zamarznąć, a teraz zostałam sama. Nie wiedziałam nawet gdzie jestem, na czym leżę ani czyje głosy słyszę. Czułam tylko ból. Już nawet nie strach. Było mi wszystko jedno.
   -Harry, przydaj się na coś i przynieś apteczkę - usłyszałam nad głową, a już po chwili poczułam, że ktoś przysiadł obok mnie i odgarnął mi włosy z twarzy. Zmusiłam się do otworzenia oczu, chociaż moje powieki wydawały się jak z ołowiu. Po chwili ujrzałam przystojnego chłopaka, który uśmiechnął się z ulgą, jednak oczy miał smutne i zmartwione. Po chwili nad nami zobaczyłam szatyna o brązowych oczach, który przyglądał mi się uważnie.
   -Jak masz na imię? - spytał mulat, który nadal trzymał mnie za rękę.
   -Michelle - szepnęłam z trudem. Nie wiedziałam, że aż tak mi zaschło w gardle.
   -Dajcie wody! - polecił chłopak, o brązowych włosach, widząc w jakim stanie są moje struny głosowe.
Po chwili, kiedy za jednym łykiem, jednak z trudem, wypiłam szklankę wody, opadłam z powrotem na kanapę, jednak uznałam, że to był błąd. Nie miałam pojęcia co było z moimi plecami nie tak, ale ból był potworny.
   -Chodź, trzeba zobaczyć jak to tam wygląda... - mruknął ten sam chłopak, który prosił o wodę. Skrępowana, jakoś zdjęłam z siebie bluzkę i zostałam tylko w białej bokserce, która właściwie była już czerwona. Myślałam, że zaraz zemdleję. W jednej chwili usłyszałam tylko syk kilku głosów. Widocznie, nie prezentowało się to zbyt dobrze. Zamknęłam oczy, żeby móc nie myśleć o tym, w jakim jestem stanie i ile przy tym rozlanej krwi. Po chwili dostałam olśnienia. Wszystko sobie przypomniałam.
   -Las! W lesie są jeszcze dwie moje przyjaciółki! Musimy je znaleźć! - podniosłam się z miejsca, jednak moje nogi mogłyby równie dobrze nie istnieć. Osunęłam się na podłogę, zanim zdążyłam się czegokolwiek chwycić. Odnotowałam tylko, że o coś się uderzyłam.
   -Michelle! Michelle! - mulat desperacko próbował mnie jakoś ocucić.
   -Pomóżcie im. Proszę - powiedziałam. Zaraz potem moje oczy zalała krew. Nie wiedziałam już gdzie jestem. Nic nie czułam.

Z perspektywy Cloe
Chyba powoli zaczynałam żałować tego pomysłu. Gdy pomyślałam o tym, co może im się stać, zrobiło mi się aż niedobrze. Chelly zawsze bała się takich miejsc, a Eve...Eve się nie bała. Była silna i dzielna, jednak to niekoniecznie dawało jej bezpieczeństwo. W każdej chwili mogła dostać napadu, czy jak to tam nazwać... Faktycznie to chyba nie był dobry pomysł.
Nie mam pojęcia ile tam tak chodziłam, próbując złapać zasięg, żeby zadzwonić do którejś z przyjaciółek. Bezskutecznie jednak. Panikowałam, jak zawsze i dobrze o tym wiedziałam, ale wolałam mieć je przy sobie. Nie wiadomo, co mogło się im przydarzyć. Chyba bym sobie tego nie wybaczyła. W końcu to był mój poroniony pomysł. Nagle uderzył mnie przerażający krzyk. Stanęłam jak wryta i nasłuchiwałam, czy to się nie powtórzy. Cisza była wręcz przerażająca. Zaczęłam biec przed siebie ile sił w nogach, byle jak najszybciej dotrzeć tam, gdzie krzyczała, bo na pewno była to któraś z nich. Dźwięk jednak za szybko minął i nawet nie wiedziałam już w którą stronę mam się udać. Zabłądziłam. Cholera! Wiedziałam, że tak to się skończy! To zaczynało wyglądać jak akcja niskobudżetowego horroru. Normalnie czekać, aż wyskoczy zza krzaków zombie albo przerażająca dziewczynka. Oklepany stereotyp. To wszystko przeze mnie. Boże, nie wybaczę sobie tego. Niewiele myśląc, zaczęłam biec, nie wiem w którą stronę, nie wiem po co, po prostu biegłam. Bałam się o nie strasznie, bardziej niż o siebie, bo co mogło mi się stać? To tylko las.
   -Przeklęty las, w którym się do chuja zgubiłam!!! - krzyknęłam z całych sił, zginając się w pół. Opadłam, zmęczona na ziemię, a właściwie na liście, których tu było pełno. Co teraz? Wiedziałam jedno: nie mogę tu zostać. Ruszyłam się z miejsca i wstałam. Szłam w kierunku, w którym (jak mi się wydawało) las trochę się przerzedzał. Moje nogi powoli robiły się jak z waty, a głowa zaczęła nieprzyjemnie pulsować. Żołądek dawał o sobie powoli znać, kiedy coś mignęło mi przed oczami. Światełko. Zaraz zza niego wyłonili się dwaj mężczyźni. W mroku nie widziałam ich twarzy. ,,Może to i dobrze”-pomyślałam, mając przed oczami już to, co zaraz może się ze mną stać. Nic jednak nie przygotowało mnie na to, co miałam usłyszeć:
   -Jesteś, dzięki Bogu! Cloe, prawda?
Pokiwałam głową, a moje oczy zapewne przypominały pięciozłotówki. Polecili, by pójść za nimi, a ja posłuchałam. Wpakowali mnie do samochodu, ale jakoś się nie bałam. Wiedzieli kim jestem, a to nie wiadomo dlaczego mnie uspokoiło. Usiadłam obok jakiejś dziwnej, drobnej postaci. Po chwili dostałam jeszcze większego szoku, niż przed chwilą.
   -Eve?!

Z perspektywy Eve
   -A jak mogło być inaczej? Nawet w mieście ledwo łapię zasięg, a co dopiero w jakimś lesie...- powiedziałam sama do siebie wkładając BlackBerry z powrotem do kieszeni marynarki. Idąc dalej usłyszałam szmer dochodzący z głębi lasu. Rozejrzałam się dookoła, wyszukując przyczyny hałasu, jednak nic konkretnego nie znalazłam. Idąc dalej poczułam dziwne muśnięcie na karku. Znowu się zatrzymałam i po raz kolejny zrobiłam dokładne rozeznanie terenu, jednak z takim samym jak poprzednio skutkiem. Nikogo i niczego nie było. Kiedy ruszyłam do przodu, nagle wszystko zaczęło się kręcić. Nie mogąc utrzymać równowagi, przewróciłam się. Gdy otworzyłam oczy kilka centymetrów ode mnie leżał... trup. Jak najszybciej chciałam wstać i uciec. Gdy podparłam się ramionami od razu tego pożałowałam, ponieważ zauważyłam grupkę ludzi wyglądających tak, jakby ktoś wyciągnął ich z filmu o średniowieczu. Stali w grupce i bili się...mieczami ? Tak: miecze, tarcze, kolczugi... Trupy padały jeden po drugim, i prawie każdy obok mnie. W końcu został ostatni żywy człowiek spostrzegł mnie i zaczął iść w moją stronę... Zrywając się szybko z ziemi, ruszyłam biegiem przed siebie. Nie wiedząc gdzie biec, zaczęłam zrzucać z niskich drzew gałęzie. W pewnym momencie znowu się przewróciłam. Nie próbując się już podnosić, czekałam na uzbrojonego mężczyznę. Jednak w chwili zamachnięcia mieczem zamiast rycerza przede mną stała moja mama uśmiechając się do mnie. Jednym ruchem wstałam i podeszłam do mojej rodzicielki, chcąc ją przytulić. Zatrzymałam się, widząc, jak uśmiech zmienia się w grymas... Grymas bólu. Spuszczając wzrok, zauważyłam nóż wbity w brzuch. 
   -Mamo co ty tu robisz? - zapytałam, podchodząc do kobiety i zamierzając udzielić jej pomocy. - Nie powinnaś być w domu? - próbowałam mówić spokojnie, przybliżając się z zamiarem dotknięcia brzucha. Kobieta jednak znowu się uśmiechnęła, tym razem sztucznie. Zza pleców wyciągając następny nóż i bez namysłu wbiła go we mnie. Skrzywiłam się czując okropny, przeszywający ból, rozciągający się od brzucha do głowy i nóg. Opadłam po raz kolejny na ziemię. Nie wiedziałam już co robić, wiedziałam, że daleko nie zajdę, więc już w ogóle nie próbowałam wstawać. 
   -Hej! - nagle usłyszałam wołanie.
   -Halo, tutaj - słowa ledwo wydobywały się z mojego gardła. 
   -Ej, chłopaki, tu ktoś jest! - krzyknął szatyn o niebiesko-zielonych oczach. Reszta mężczyzn podbiegła do niego.
   -Jak się nazywasz? - zapytał chłopak.
Nic mu nie odpowiedziałam. Kolejne zdarzenia pamiętałam jak przez mgłę.


Z perspektywy Chelly
Obudziły mnie głośne krzyki...Zerwałam się z twardego łóżka i zapaliłam lampkę, spoglądając na wrzeszczącą osobę, którą okazała się być Ev. Widocznie nie tylko mnie obudziła, ponieważ w ,,naszym” pokoju zjawiła się Cloe z pięcioma chłopakami. Eve dalej rzucała się po całym łóżku i jak opętana krzyczała ,,Nie!”. W pewnym momencie przestraszyłam się jej i lekko odsunęłam się od niej. Po chwili przypomniałam sobie podobną sytuację, która miała miejsce w moim domu jakieś dwa miesiące temu. Dziewczyna zachowywała się tak samo, jednak potem wytłumaczyła mi czym owe zachowanie było spowodowane. Dłużej nie myśląc, przybliżyłam się do przyjaciółki i potrząsając nią, próbowałam ją ocucić.
   -Ev, przestań! Proszę obudź się, przestań! - krzyczałam, ale na marne. Do łóżka podszedł mulat i szatyn z brązowymi tęczówkami i zaczęli, każdy na swój sposób, budzić blondynkę. Reszta, wystraszona trzymała się na uboczu. Jednak udało się to dopiero farbowanemu chłopakowi, który nie krzyczał jak jego poprzednicy, tylko ledwo słyszalnym szeptem wypowiedział imię dziewczyny. Zdziwiona spojrzałam na chłopaka, który spoglądał na Ev z wyrozumiałością i...ulgą? Potrząsnęłam głową, znowu zdziwiona. Moje spojrzenie wylądowało na chłopaku, który wyciągnął mnie z lasu. Mulat je uchwycił i podszedł do łóżka.
   -Nie miałem okazji się przedstawić - uśmiechnął się, zupełnie jakby ta cała chora sytuacja nie miała miejsca. A może chcieli przez to pokazać, że nic się nie stało? - Zayn. Zayn Malik - dodał.
   -Michelle Smith, ale przyjaciele mówią mi Chell - odpowiedziałam. Chłopak się zaśmiał i wstał.
   -Panowie - podniósł lekko ton, na co blondynka siedząca obok mnie dziwnie drgnęła. Nie zwracając na to uwagi, objęłam ją, na co dziewczyna zareagowała bladym uśmiechem.
   -To jest Chell... - spojrzał zakłopotany na moją przyjaciółkę.
   -I Eve - podpowiedziałam, widząc zmieszanie chłopaka. Widocznie z Cloe już się zapoznali. Do pokoju wbiegła razem z nimi, więc musieli już ze sobą rozmawiać.
   -Ja jestem Liam - powiedział chłopak, który mnie opatrzył. - A to Harry - wskazał na loczka. - Niall - farbowany blondyn. - Louis - chłopak o niebiesko-zielonych oczach. - I Zayn - wskazał na mojego wybawcę.
   -Miło was poznać - powiedziała Ev, ziewając.
   -Ty chyba masz dość wrażeń, jak na jeden dzień. Idź spać, co? - stwierdziła jak zawsze nadopiekuńcza Cloe.
   -Okay, ale nie chcę zostać sama.
   -Śpisz przecież ze mną. Jak coś, to możesz się przytulić... - odpowiedziałam jej, mocniej ją obejmując. Cały czas rzucała niepewne spojrzenia w stronę blondyna, którego Liam przedstawił jako Niall. Chłopak miał czarująco głębokie, niebieskie oczy. Poza tym był dobrze zbudowany i przystojny. Wyglądał bardzo dobrze nawet w jakimś obdartym podkoszulku i zwykłych szortach. On też często uciekał wzrokiem do mojej przyjaciółki. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Mulat znowu przypatrywał mi się ze zmarszczonymi brwiami.
   -To może dajmy dziewczynom się wyspać - pierwszy raz usłyszałam głos szatyna o niebiesko-zielonych oczach. O ile dobrze pamiętałam, miał na imię Louis. - Chodźmy. Zayn? - zwrócił się do ciemnoskórego chłopaka, który nadal patrzył cały czas na mnie. W pewnym momencie się ocknął i dołączył do pozostałych, którzy już wyszli. Co dziwne, towarzyszyła im Cloe.
Ułożyłam się obok Eve tak, aby nasze oczy były na tej samej wysokości.
   -Bałam się o ciebie... - szepnęłam.
   -Ja też się bałam.
   -Co ci się śniło, Ev? - spytałam po dłuższej chwili ciszy. Wzięła głęboki wdech. Zauważyłam, że warga lekko jej przy tym zaczęła drgać. Nie cierpiałam oglądać jej w takim stanie. To nie wróżyło nic dobrego.
   -Wiesz... to, co zwykle. - szepnęła jeszcze ciszej niż ja. - Duchy...a może i ludzie? Sama już nie wiem, Chell. Jak zwykle strzelali do siebie. I do mnie. Jak zwykle - powtórzyła już któryś raz.
   -W lesie też ich widziałaś, prawda? - spytałam, wiedząc, że raczej nie chcę znać odpowiedzi.
   -Nie... - mruknęła, spuszczając wzrok.
   -Czyli jednak – podsumowałam. - Postaraj się zasnąć, dobrze?
   -Chcę do domu – jęknęła jak malutka dziewczynka.
   -Jutro Eve – przytuliłam ją, a ona wplotła się w moje ramiona. - Jutro – szepnęłam i już po chwili sama poczułam jak unoszę się we śnie. 









I oto pierwszy rozdział :) Mamy nadzieję, że jakoś się to prezentuje. Przepraszamy za ewentualne błędy i prosimy o komentarze, rady i szczere opinie. Miło byłoby nam, gdyby komuś naprawdę się to spodobało. Jeżeli nie przypadło Wam to do gustu, prosimy o to, byście jednak mimo wszystko poczekali na następne rozdziały i wtedy ocenili, czy to wszytko warte jest w ogóle zachodu ;)
Xoxo Chelly i Ev

2 komentarze:

  1. fajnie to zrobiłyście że piszecie : z perspektywy przynajmniej wiem mniej więcej o co chodzi ;]
    Życzę powodzenia w pisaniu i na waszym miejscu nie spodziewałabym się negatywnych opinii ;]
    Blog jest świetnie prowadzony
    http://przyjazn-milosc-zaufanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo :*
      Nawet nie wiesz jaki uśmiech nam się na twarzach pojawił :)
      Dzięki <3

      Usuń

♥Love You♥